Zaburzenia w uczeniu praktycznie nie istnieją

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Spis treści

debaty edukacyjneLista tzw. zaburzeń w uczeniu się i liczba "dzieci z trudnościami w szkole" stale się powiększa. Kiedyś tak nie było. Żaden lekarz nie wie dokładnie, czy są jakieś znamiona tego zaburzenia w mózgu (nie ma!), ale za to psychologowie i pedagodzy coraz liczniej sięgają po różnego rodzaju środki psychotropowe albo przenoszą dzieci do szkół specjalnych, wyrządzając im krzywdę na resztę życia.
 
 
Wiele lat temu, w latach 70. USA - stamtąd ADHD się wywodzi - przechodziło kryzys gospodarczy, w efekcie czego klasy (szczególnie w szkołach publicznych) były mocno przepełnione - 30, 40 osób. Aby jeden nauczyciel mógł sobie poradzić z taką grupą, musiałby być naprawdę niezłym belfrem i publicznym mówcą - inaczej kontrolowanie tak dużej grupy może być trudne. Wtedy też nauczyciele zaczęli skarżyć się na hiperaktywność niektórych dzieci. Jakaś mądra głowa wymyśliła więc, że jest to zaburzenie, nadała temu nazwę i wrzuciła w kategorię chorób. Szkoda tylko, że masa dzieci dostawała morderczy Ritanol, czyli dexamfetaminę (nazwa nie jest myląca). Dowcip polegał na tym, że ten sam środek spowalniał dzieci, ale na dorosłych działał jak typowa amfetamina. Propozycje części środowiska edukacyjnego w USA, by wobec tego nauczyciel wziął Ritanol i nadążał za dzieciakami, nie wiedzieć czemu, nie pasowała kadrze pedagogicznej - lepiej było truć kilkadziesiąt osób zamiast jednej.
 
Pracowałem w USA z takimi dziećmi. Jeden z nich, Scotty, budził się o 5 nad ranem (miał 7 lat) i zaczynał się trząść; nie był w stanie utrzymać sam szklanki w ręku. Wtedy dostawał około 8 tabletek, w tym Ritanol, uspokajał się po paru minutach i był w stanie położyć się do łóżka. Przez taką kurację przechodził 3 razy dziennie. Nie chcę wiedzieć, jak zniszczony musiał mieć mózg po ktfku latach brania narkotyków nazywanych w tamtym przypadku lekarstwami.

Po latach doświadczeń w pracy z dziećmi zacząłem mieć ogromne wątpliwości co do tych wszystkich teorii o zaburzeniach i trudnościach z nauką. Uważałem, że zamiast kategoryzowania i nadawania etykietek, lepiej byłoby zadać pytanie: jak można zmotywować je do nauki? W setkach przypadków okazywało się, że dziecko z chęcią nauczy się czegoś, jeśli połączy to z przyjemnością. Środowisko edukacyjne do dziś nie zrozumiało, że nie byłoby problemów z chodzeniem do szkoły, gdyby uczono tam w przyjemniejszy sposób. Nauczyciele, jakich lubiłeś, niewątpliwie uczyli w jakiś inny sposób, może byli zabawniejsi albo prowadzili ciekawsze zajęcia. Dlatego chodzenie na ich lekcje było frajdą i motywowało cię do nauki przedmiotu.

Nie twierdzę, że ADHD nie istnieje - niewątpliwie są dzieci, które faktycznie mają ten problem, ale jestem też przekonany, że kiedyś nie było tak wielu przypadków ADHD jak sądzono i wygląda na to, że klasyfikowanie ucznia jako dziecka z problemami jest łatwiejsze niż zmotywowanie go do nauki.

Kolejną kwestią jest także dysleksja. W zeszłym roku wymyśliłem sposób na jej pozbycie się i do tej pory ja lub ludzie przeze mnie wyszkoleni nauczyli prawidłowo pisać i czytać kilkuset dyslektyków.

Jak wygląda proces stawania się dyslektykiem? Dziecko przejawia jakieś trudności z pisaniem, czytaniem, ortografią i rodzice zabierają je do poradni. Wydawałoby się, że poradnia ma dawać rady, a więc rozwiązywać problemy. Tymczasem dzieciak rozwiązuje tam testy, które w założeniu stwierdzą, czy ma dysleksję, czy też nie. Żadnego rozwiązania problemu więc tak czy inaczej nie dostanie. Zgroza, gdy oficjalnie wyda mu się glejt dyslektyka - do końca życia będzie robił błędy, na maturze zaznaczy krzyżykiem, że jest upośledzony, a pozostałe dzieci w klasie znajdą sposoby, by się z niego naśmiewać. Przy okazji, oprócz „wyroku" z poradni wniesie do swojego życia brak poczucia kompetencji, wiary w siebie, zaniżone poczucie własnej wartości.

Zróbmy małe ćwiczenie. Pomyśl o czymś, czego przykładem są Tatry, Bieszczady i Beskidy. Wyraz zaczyna się na „g". Skoro już odpowiedziałeś sobie w głowie, że są to góry, skąd wiesz jak ten wyraz się pisze? Bo „góry" brzmią tak samo jak „gury" - nie ma różnicy w wymowie. Tutaj uwaga - lwia część dyslektyków robi proste błędy ortograficzne, jak w powyższym wyrazie. Może już wiesz, jak się pisze ten wyraz, bo robisz w głowie dwa obrazy - jeden to obraz gór z wierzchołkami, w jakich może kiedyś byłeś, drugi to fizycznie napisane słowo „góry". Inaczej nie wiedziałbyś, że jest to „ó". Podstawowa różnica więc między tymi, którzy piszą bezbłędnie a tymi, co błędy robią, sprowadza się do prostej strategii umysłowej - robienia obrazów wyrazów. „Dyslektycy" - w cudzysłowie bo przy kilkuset „wyleczonych" osobach ciężko jest mówić o zaburzeniu, chorobie etc. - nie robią obrazów wyrazów, których pisowni nie znają albo robią je niewyraźne, źle skontrastowane itd. - fizycznie więc nie widzą ich pisowni, więc nie wiedzą, jak je napisać. Zgadują i robią błędy.

Pracowałem kiedyś z 14-letnim Bartkiem, który poza robieniem błędów dodatkowo nie pamiętał wielu ważnych rzeczy ze swojego życia - np. adresu zamieszkania lub numeru telefonu. Gdy pytałem go o ten numer, mówił, że nie wie. Zapytałem, jak wobec tego daje go innym, kiedy go o to poproszą? Wtedy robi genialny zabieg i pokazuje mi swoją strategię - wyciąga telefon, trzyma go w jednej ręce, patrzy na klawiaturę i kciukiem odpala sekwencję ruchów, a po chwili czyta swój numer z wyświetlacza.

Ile razy nie wiedziałeś, jak napisać jakiś wyraz i brałeś do ręki długopis, rozpoczynałeś słowo i nagle szło automatycznie, bo ci się przypominało? To jest przykład pamięci kinestetycznej. Twoja ręka, gdy odpalisz sekwencję ruchów, pamięta jak ją skończyć. Tak jakbym powiedział: „Poszła Ola do...." i właśnie dialogiem wewnętrznym sam dokończyłeś zdanie.

Gdy schował telefon, zapytałem go znowu o numer telefonu. Nie pamiętał. Wyciągnął więc znowu komórkę, zrobił dokładnieto samo, co poprzednio, ale tym razem miałem dla niego dodatkowe zadanie - wyobrażenie sobie, jak ten obraz z wyświetlacza wędruje z ekranu telefonu do góry nad jego oczy i tam zostaje. Bartek uwielbiał robić zdjęcia, więc gdy powiedziałem, by „strzeli! fotkę", nie było kłopotów. Schował telefon, a gdy zapytałem go o jego numer, tym razem jego oczy siup do góry i z lewej na prawo po kolei czytał na głos treść swojego mentalnego obrazu, jaki przed chwilą stworzył. Pamiętał. Nie wierzył, że tak można, bał się że zapomni, ale ja wiem, że odkryłem coś, co zmieni życie wielu osób.

Potem przez kilka miesięcy pełnych spotkań z „dyslektykami" opracowywałem ćwiczenia i sposób na nauczenie się ortografii i lepszej koncentracji. Dziś zlikwidowanie owego zaburzenia zabiera mi jedno spotkanie, w trakcie drugiego sprawdzam tylko pracę domową, czyli zrobione dyktanda. Zrobiłem też kilkugodzinny film instruktażowy, by inni mogli z tego sami korzystać.

Czas pewnie, bym się przedstawił - nazywam się Mateusz Grzesiak, zajmuję się uczeniem innych - w ogromnym stopniu korzystając z NLP. Gdybyś miał wynieść i tego artykułu tylko jedną rzecz, niech będzie to rzecz następująca: jeśli nie ma w mózgu fizycznych uszkodzeń, czyli „sprzęt działa sprawnie", cała reszta jest tylko i wyłącznie kwestią programowania. Krótko mówiąc możesz się tego nauczyć. Baw się i życzę powodzenia.

(Notka o autorze: Mateusz Grzesiak jest twórcą autorskiej metody pozbycia się dysleksji, wiecej o nim na www.NLPPolska.pl)


Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie