Trwają obecnie konsultacje społeczne projektu kamienia węgielnego planowanej na 2026 rok reformy polskiej edukacji, czyli profilu absolwenta. Jak wszystko dzisiaj, budzi on skrajne opinie. Władze Ministerstwa Edukacji Narodowej oraz wynajęci przez MEN wykonawcy z Instytutu Badań Edukacyjnych (IBE) prezentują wysoki poziom zadowolenia. Dopuszczają oczywiście poprawki wnoszone przez cały naród, ale generalnie prezentują swoje dzieło jako ogromny sukces myśli pedagogicznej, który odmieni polską szkołę. Pośród odbiorców panują rozmaite nastroje, wśród których sporo jest sceptycyzmu, a jeszcze więcej obojętności.
Opinię wątpiących, do których sam się zaliczam, bardzo dobrze oddaje artykuł kolegi Krzysztofa Ciesielskiego Polak z profilu, opublikowany 3 października na jego blogu „Przy tablicy”. Jak przystało na sceptyka z naukowym cenzusem, autor starannie wypunktowuje wszystkie swoje wątpliwości, pod którymi mogę się tylko podpisać.
Świadectwem powszechnej obojętności jest marna frekwencja na spotkaniach konsultacyjnych prowadzonych dla IBE przez Fundację „Stocznia”. W dwóch onlajnach dla dyrektorów szkół poza organizatorami wzięło udział nieco ponad 30 osób. Na spotkaniu stacjonarnym w Warszawie frekwencja też była minimalna. Niewielkie zaangażowanie w debatę może świadczyć zarówno o tym, że naród nie bardzo ma ochotę recenzować podsunięty mu, ogólnie słuszny produkt, albo że po prostu wiara w własną sprawczość w środowisku oświatowym ostatecznie sięgnęła bruku. W końcu wielu pamięta jeszcze teatr pozorów konsultacji społecznych planowanego przez Annę Zalewską unicestwienia gimnazjów, pod nazwą „Eksperci dobrej zmiany”.
Składając w myślach wątpliwości z obserwowaną obojętnością, która w istocie oznacza przyzwolenie, cały czas zastanawiam się, czy możliwe jest jeszcze zatrzymanie reformatorskiego walca. Rozum mówi, że nie, bo polityczna obietnica, to rzecz święta, więc jeśli ktoś rzucił, że reforma ma być w 2026 roku, to tak być musi, choćby urągało to rozumowi. Jeśli ustalono, że jej fundamentem ma być profil absolwenta, to musi być, choćby padły argumenty godne rozważenia, a za taki uważam wycinkowość planowanej zmiany, pomijającą ważne aspekty społecznej roli szkoły i oświaty w ogóle.
Jak już tu i ówdzie wspominałem, spróbuję – jeszcze w ramach trwających konsultacji – przedstawić alternatywę. Ona zresztą nie wykluczy tego, co zaprezentowano, tylko uzupełni obrazek o brakujące elementy. Ale to za dni kilka, może kilkanaście. Póki co, pobudzenie intelektualne, które wywołała we mnie prezentacja projektu profilu absolwenta powoduje, że wszystko kojarzy mi się z… reformą. Nawet podczas lektury przed snem, a jak raz czytam do poduszki opowiadania powojenne Stefana Wiecheckiego „Wiecha”. W jednym z nich, zatytułowanym „Ogródek pod łóżkiem”, zobaczyłem profetyczny obraz dzisiejszych aktywistów, jednych samozwańczo wzywających do zburzenia polskiej szkoły, drugich, w urzędowej aurze snujących niepokojącą mnie wizję reformy, która – co się za chwilę wyjaśni dlaczego, przypomina mi romsztyk wieprzowy z cybulką. Oto wybrane fragmenty tego napisanego 75 lat temu opowiadania:
- (…) podobnież prawdziwe pachnące owocowe banany ktoś u nasz zasiał i teraz czeka aż mu dojrzeją.
- Czy to czasem nie ten facet, któren ogłoszenie do gazet podał, że ogródki pod łóżkami będzie nam zakładał?
- Możliwe, że to ten sam, i wiesz pan, że myśl jest faktycznie dobra, tylko dlaczego pan mówisz, że pod łóżkamy, przecież tam o tem nic nie pisało, tylko o mieszkaniu.
- No, faktycznie, ale logika nasz poucza, że tylko pod łóżkamy można będzie te ogródki pozasadzać.
- W jaki sposób logika?
- A w taki, że gdzie pan w zagęszczonym mieszkaniu będziesz rzodkiewki sadził, gdzie jest na to miejsce, tylko chyba że pod łóżkamy.
- Ja tam z tem wynalazcą jeszcze nie rozmawiałem i nie wiem, gdzie on zamiaruje to robić, ale myślę sobie, że można by tak:
Na komodzie pomidory, kapustę, buraczki. Pod łóżkiem można by miejsce tak samo wykorzystać i hodowle pieczarek założyć, bo ciemno mieć lubieją.
- Faktycznie, tylko trzeba by przy zdejmowaniu wieczorem kamaszy uważać, by plantacji nie uszkodzić.
- Na żyrandolu znowuż winogrona można by umieścić i brzoskwinie, bo jako owoce południowe i wieczorem lubieją mieć dużo światła.
(…)
- Ale po mojemu, te plantacje inaczej by trzeba zaplanować. Najlepiej na stole kolejno umieszczać buraczki, młode kartofelki, siadłe mleko.
- Przecież siadłe mleko - nie warzywo.
- Zaraz, nie przeszkadzaj pan, potem kapustka, groszek piure i romsztyk wieprzowy z cybulką.
- Zaraz, panie szanowny, przecież romsztyk nie rośnie.
- Ja tyż nie żądam, żeby rósł, tylko żeby był miętki, ale nie przesmażony. Buraczki także samo, ma się rozumieć, duszone musieliby być, a kartofelki z wody, z pietruszeczką.
Bo tylko takie jarzyny mogą się dobrze udać w pokoju. Surowe – najlepiej na świeżem powietrzu w ogródkach działkowych sobie rosną i niech ten wynalazca balonów z nasz nie robi, bo taki bajer to na Grójec.
***
Pozostawiając interpretację domyślności Czytelnika, mam jednak całkiem poważną propozycję dla wynalazców z obu zaangażowanych w reformę trzyliterowych instytucji. Otóż pracując, zgodnie z zapowiedzią, nad rozwinięciem profilu absolwenta, darujcie sobie urzędowe dekretowanie metod nauczania i zasad oceniania, co jest zapowiedziane w broszurce informacyjnej na stronie 34. Nie próbujcie czynić z nauczycieli hodowców romsztyków z cybulką. Albo inszych balonów!
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.
Ostatnie komentarze