Dzisiejsza rocznica skłania do refleksji o głębokich zmianach, jakie dokonały się na przestrzeni ostatnich 25 lat w Polsce. Rzecz jasna, nie może pomijać sfery edukacji, nauczania i uczenia się. Edukacja i wolność. Mają coś wspólnego? Czym jest wolność w edukacji, gdzie są jej granice? Czy wolność sprzyja edukacji, czy przeszkadza? Czy obecnie polska szkoła korzysta w pełni z wolności, aby uczyć lepiej, ciekawiej?
Tytuł dzisiejszego artykułu jest dość przewrotny. Nawiązuje do epokowego dzieła Ericha Fromma „Ucieczka od wolności“ z 1941 r., które było dogłębną analizą nazizmu... Oczywiście nie ma sensu dowodzić, że instytucja współczesnej szkoły ma charakter totalitarny, bo tak nie jest. Z drugiej strony jej korzenie tkwią głęboko w kulturze pruskiej, w której wolność jednostki była traktowana co najmniej instrumentalnie.
Przez 25 lat w polskiej edukacji wiele się zmieniło. Zwiększył się odsetek osób kończących szkoły i uczelnie, pojawiły się różnorodne programy nauczania, rozkwitł rynek wydawnictw edukacyjnych, internet otworzył przed wszystkimi możliwości nieograniczonego samokształcenia. Ale w oświacie publicznej umocniliśmy model szkoły XIX-wiecznej, który jest od dawna mocno krytykowany za swoje niedopasowanie do współczesności (choćby pod kątem nieprzygotowania do rozwiązywania problemów, współpracy, niskich umiejętności miękkich na rynku pracy). Na szczęście w naszej wolnej Polsce każdy, kto ma ochotę (i środki finansowe), może stworzyć swoją własną szkołę i prowadzić ją w zasadzie według własnego pomysłu. Edukacja niepubliczna – szkoły prywatne i społeczne - to także jeden z najważniejszych owoców wolności ostatniego ćwierćwiecza.
Wolność a edukacja
Zastanówmy się nad związkami wolności i edukacji. Oto kilka wybranych cytatów wielkich postaci.
„Ci którzy rezygnują z wolności w imię bezpieczeństwa, nie zasługują na żadne z nich“ – Thomas Jefferson. Czy w szkołach zwykle nie tłumaczymy ograniczeń wolności koniecznością zapewnienia odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa?
„Geniusz ludzki może oddychać swobodnie tylko w atmosferze wolności“ – John Stuart Mill. Czy uczymy się lepiej w atmosferze wolności czy w atmosferze ograniczeń?
„Nieposłuszeństwo jest prawdziwą podstawą wolności, posłuszni muszą być niewolnicy.“ – Henry David Thoreau. No właśnie – kogo chcemy w szkole: posłusznych niewolników, czy nieposłusznych, utalentowanych obywateli (jeśli przyjąć za Howardem Gardnerem, że każdy człowiek na pewno MA jakiś talent)?
„Szukając zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa, rezygnujemy często z wolności. Wolność bowiem zmusza do podejmowania decyzji i uniemożliwia bezpieczne trwanie w kokonie spokoju.“ – Maria Szyszkowska. Czy na pewno chcemy, aby uczniowie opuszczający szkołę potrafili samodzielnie podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność?
„Nikt nie zwalcza wolności, zwalcza się co najwyżej wolność innych“ – Karol Marks. Szkoła jako instytucja oczywiście kocha wolność i uznaje ją jako wartość najwyższą. A jednocześnie całą swoją potęgą działania zwalcza wolność innych – przede wszystkim uczniów, ale także nauczycieli, którzy chcieliby szeroko otworzyć okna, drzwi, zrobić „bałagan“ z innym ustawieniem ławek, wyjść ze szkoły, zerwać z nieefektywnym systemem klasowo-lekcyjnym, itp.
„ Nigdy nie pozwoliłem mojej szkole stanąć na drodze mojej edukacji“ - Mark Twain. Czy absolwent polskiej szkoły byłby dziś w stanie świadomie i odpowiedzialnie powtórzyć podobną deklarację?
Porządek i dyscyplina
Mamy dziś w Polsce święto wolności. Ale czy dotyczy to także edukacji szkolnej? W naszych szkołach niewiele jest miejsca na wolność – popularne jest przekonanie, że w szkole musi być porządek i dyscyplina. Ordnung muss sein – znów wszechobecny pruski dryl.
Regulaminy szkolne dokładnie określają jakie obowiązki mają uczniowie, jakie zakazy ich obowiązują, niekiedy także formułują zakazy pod adresem nauczycieli. Dobrym przykładem jest zakaz przynoszenia własnych urządzeń elektronicznych, z których można się dziś doskonale uczyć. Właśnie w sieci pojawiły się testowe wersje bezpłatnych e-podręczników przygotowanych przez ORE. Ale w szkołach nie da się z nich dziś korzystać. Nie wolno – wpisano w regulaminy, procedury, że urządzeń elektronicznych nie można na terenie szkoły używać. Za naruszenie zakzau grożą obniżenie ocen i konfiskata (to ostatnie narusza jawnie Konstytucję RP). Tak zwany kontrakt edukacyjny szczegółowo określa co wolno i nie wolno uczniowi, ale bardzo niejasno i mgliście (jeśli w ogóle) wspomina o jakości edukacji, którą ma zapewnić szkoła i odpowiedzialności szkoły za niedostatki tej „usługi“.
Ograniczenia wolności w szkole często tłumaczy się względami bezpieczeństwa. To silny mit – wiara, że każdy zakaz przyczynia się do prawidłowego (z czyjego punktu widzenia?) funkcjonowania szkoły.
Odpowiedzialność za edukację
Wolność oznacza też odpowiedzialność. Zatem wolność w edukacji oznacza także odpowiedzialność za własną edukację. Czy dużo doświadczamy tej odpowiedzialności? Moim zdaniem niewiele. Jaki system (edukacji) taka i odpowiedzialność (za własną edukację). To ciężkie brzemię. Po co decydować samemu za siebie – przecież nikt mnie (ucznia) za to nie wynagrodzi. Będę postrzegany jako klasowy dywersant... A jeśli pojawią się prześladowania (na plus i na minus – bo może będę tępiony, albo i ciągle stawiany za przykład, aby tylko uzasadnić, że system działa)? Nie wychylam się w klasie, więc jestem w miarę bezpieczny. Po co się wychylać, jeśli koniec końców i tak chodzi (głównie dyrektorowi, nauczycielowi, rodzicom) o wynik na teście...
System nie zachęca uczniów do własnych poszukiwań. Nie oferuje im też różnorodności form i treści, w której mogliby znaleźć to, co ich zainteresuje.
Uczenie się pod linijkę
Nie ma wolności uczenia się – masz realizować program i nic nas nie obchodzą twoje zainteresowania, preferencje, oczekiwania. Gdzie tu jest ta wolność uczenia?
Nauczyciel ma „zrealizować program“, odhaczyć wszystkie punkty, podpisać, że rozkaz wykonano. Przyjęliśmy, że standaryzacja nauczania ma większą wartość niż bogactwo uczenia się. Czy słusznie?
Mam wrażenie, że zbyt często szkoła odwraca się od wolności. Wolność w edukacji jest niewygodna dla systemu pruskiego, w którym wszyscy mają być tylko trybikami w maszynie produkującej konkretny produkt dla państwa. Nie świadomego obywatela, nie błyskotliwego twórcę, nie jednostkę myślącą. Nieudolnego, zwykłego podatnika! Bo tylko dzięki podatkom system będzie mógł dalej spokojnie działać i żywić się kosztem nowych generacji („bezpieczne trwanie w kokonie spokoju“ – Szyszkowska).
Kulawa autonomia
Niby szkoły mają dużą autonomię działania. Podobno z niej nie dość dobrze korzystają. Nie dorosły do wolności? A może autonomia szkół jest iluzją?
Przyjęto, że rezultaty nauczania mają duży związek z autonomią nauczycieli. W końcu to oni decydują jak uczyć i z czego uczyć. To jedyne osoby, które mogą przeciwstawić się skutecznie systemowi pruskiemu w szkole i wpisywać do dziennika to, co należy oddać Urzędnikowi („zrealizowany“ program), a co innego robić z uczniami. Ale pewnie i nauczyciele źle korzystali z tej autonomii, skoro rząd zdecydował się odebrać im prawo decydowania, z jakich podręczników mają uczyć (na razie dotyczy to klasy I szkoły podstawowej, ale w następnych latach pewnie i kolejnych klas szkoły podstawowej).
Jednorodność jest zawsze gorsza niż różnorodność. W edukacji nie ma jedynej drogi, która byłaby najlepsza, najbardziej słuszna, jedyna. Do edukacyjnych celów dochodzi się równie dobrze wieloma drogami. Nie ma ograniczać wolność i niszczyć autonomię tych, którzy odpowiadają za uczenie.
Szkoła jako koszt
Wolność edukacji ograniczają też finanse publiczne. To temat bardzo szeroki i oczywiście nie chodzi tu wyłącznie o zakupy sprzętu dla szkół. Chodzi w ogóle o jakiekolwiek zakupy (bo w wielu szkołach nadal brakuje mydła i papieru toaletowego...). Zadaniem samorządu jest finansowanie oświaty, ale główny księgowy pilnuje budżetu. Na pensje musi przekazać pieniądze szkołom, ale już na wszystko inne, ledwie może. I zazwyczaj nie przekazuje, tłumacząc się w różny sposób. Rzuca kłody pod nogi każdemu dyrektorowi szkoły, który chciałby, aby jego placówka mogła się normalnie rozwijać. Rezultat jest powszechnie znany – szkołę w dużym stopniu finansują nauczyciele i rodzice.
Dla władz publicznych szkoły są kosztem (w bilansie), a nie inwestycją (w przyszłość). I jak tu korzystać z wolności w szkole, skoro na nic nie starcza środków?
Więcej wolności w szkolę, proszę!
Ot, kawałek naszej wolności w publicznej edukacji... Szkoła polska póki co ucieka od wolności w zakazy. Boi się wolności jak ognia. A przecież ogień służy też oświeceniu („nieść kaganek oświaty“)...
Nie uciekajmy od wolności! Na kolejne ćwierćwiecze powinniśmy chyba sobie postawić nowe zadanie. Porzucić pruski model (pal diabli z tą PISĄ), zaprojektować szkołę od nowa, postawić na nową filozofię uczenia (się), wzmacniać odpowiedzialność uczniów za własne kształcenie, pogłębiać autonomię i kompetencje nauczycieli, aby mogli być mądrymi i nowoczesnymi przewodnikami w świecie, który się szybko zmienia i potrafili przygotować uczniów do życia i działania w świecie, którego jeszcze nie znamy. Do tego potrzebujemy więcej wolności w szkole. Mniej drylu, a więcej swobody, różnorodności, angażowania uczniów w rozwiązywanie rzeczywistych problemów.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Jest również członkiem grupy Superbelfrzy RP).
Ostatnie komentarze