Wrześniowa powódź, jaka dotknęła południową Polskę i inne kraje Europy Środkowej, choć tragiczna w swych skutkach, jest też pewną trudną lekcją na temat występujących w naszej części świata zmian klimatycznych. A może i pracą domową. "Niże genueńskie zazwyczaj powodują bardzo wysokie opady, ale ten konkretny jest dosyć specyficzny. Dwa czynniki sprawiły, że jest on aż tak brutalny. Oba związane ze zmianami klimatu" - mówi o przyczynach powodzi w Polsce dr Michał Marosz, klimatolog z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w rozmowie z przedstawicielami Fundacji Polska z Natury.
Jakie są przyczyny powodzi w Polsce?
Dr Michał Marosz, IMGW: jest kilka podstawowych przyczyn. Do niedawna mieliśmy w Polsce dosyć częste powodzie roztopowe. Obecnie występują one rzadziej niż w przeszłości z prostego powodu - pokrywa śnieżna w Polsce w ostatnich latach w okresie zimowym nie imponuje objętością. Nie ma co gwałtownie topnieć, kiedy wchodzą wysokie temperatury wiosenne. Stąd powodzie roztopowe są ograniczone. Poza tym mogą występować powodzie opadowe, odmorskie (wezbrania sztormowe) oraz związane z awariami infrastruktury.
Natomiast ze zjawiskami, które obserwujemy w ostatnich dniach w południowo-zachodniej części kraju (powódź związana z ekstremalnie wysokimi sumami opadu), będziemy mieli do czynienia coraz częściej. Niże genueńskie zazwyczaj powodują bardzo wysokie opady, ale ten konkretny jest dosyć specyficzny. Dwa czynniki sprawiły, że jest on aż tak brutalny. Oba związane ze zmianami klimatu.
Po pierwsze obserwujemy od lat wzrost temperatury powietrza, ale też temperatury powierzchni wody. Im powietrze jest cieplejsze, tym więcej wilgoci może pomieścić. Tegoroczne lato na południu Europy było ekstremalne, jeśli chodzi o temperatury, które często przekraczały 40 st. C. Organizatorzy podróży odwoływali rezerwacje we Włoszech, Hiszpanii czy Chorwacji, bo gospodarze nie byli w stanie zapewnić gościom dostępu do wody. Temperatury Morza Śródziemnego również były bardzo wysokie. Podstawowym czynnikiem determinującym parowanie, które jest procesem fizycznym, jest właśnie temperatura powierzchni wody. Im wyższą będzie miała temperaturę, tym parowanie będzie intensywniejsze. Jeśli dodamy do tego bardzo wysokie temperatury powietrza, które może tej wilgoci przyjąć więcej, to zrozumiemy dlaczego niż genueński, z którym mieliśmy do czynienia był aż tak „zasobny w wodę”. Zaczął wędrować w kierunku północno-wschodnim i oddawać tę wilgoć w postaci opadów.
Po drugie utworzyły się układy wysokiego ciśnienia, które spowalniają przemieszczenie się układów niskiego ciśnienia. Standardowy niż poza zwrotnikowy przeciętnie przemieszcza się z prędkością 50 km/h. Ten niż genueński posuwał się nad Polską znacznie wolniej, obserwując go miałem wrażenie, że miejscami się zatrzymywał - był blokowany przez układy wysokiego ciśnienia. Te dwa czynniki dodane do siebie spowodowały ekstremalnie wysokie opady na stosunkowo niewielkim obszarze. Przez cztery dni spadło tyle deszczu co normalnie przez dwa/trzy miesiące. Niż genueński zdarza się raz na jakiś czas, wpisuje się w naturalną zmienność klimatu, ale sam w sobie jest zjawiskiem wyjątkowym. Natomiast to, co jest związane z obserwowaną i spodziewaną zmianą klimatu to fakt, że mamy więcej energii, więcej ciepła, więcej wilgoci, co powoduje np. bardziej intensywne zjawiska konwekcyjne (np. burze).
Najbardziej obfite opady w Polsce zazwyczaj zdarzają się w sezonie letnim. To, co się wydarzyło pod koniec sierpnia w Zamościu i kilku innych miejscach było niespotykane - dobowe sumy opadów biły rekordy. Zwykle w trakcie lata w Polsce bardzo gwałtowne burze stowarzyszone z ekstremalnie wysokimi sumami opadu, występowały może w jednym, dwóch miejscach w sezonie. Latem 2024 takich miejsc było kilka. Z takimi zjawiskami musimy się oswoić, bo będą występowały coraz częściej - właśnie to wynika z prognoz warunków klimatycznych na kolejne dekady.
Dlaczego w jednej części kraju mamy susze, niski poziom rzek, a w drugiej ogromne powodzie?
MM: Zróżnicowanie przestrzenne - niż genueński dotknął tylko części Polski, dlatego mamy tam powodzie. Jeśli popatrzymy na stan rzek, to wciąż jest tak, że na południowym zachodzie jest po prostu „armagedon”, a na północnym wschodzie stany rzek są niskie. To wynika po prostu ze zróżnicowania poziomu opadów w zlewniach oraz pewnego opóźnienia w dolnych biegach rzek w reakcji na opad w ich górnym biegu.
Trzeba bardzo wyraźnie odróżniać klimat od pogody. To, że klimat się zmienia i obserwujemy tendencję wzrostu temperatury nie oznacza, że nie będzie okresów, w których ona nie spadnie. System klimatyczny jest nieliniowy i dynamiczny, jego nieodłączną cechą jest zmienność. Ale to nie jest tak, że idzie tylko i wyłącznie w jedną stronę. Wahania mogą być dość spore, właśnie dlatego mówimy o tendencji, trendzie. Natomiast na tę systematyczną zmianę nałożona jest zmienność w krótszych okresach czasowych. Nie możemy wykluczyć, że w lutym przyszłego roku nie będzie sporych opadów śniegu, a temperatury nie spadną lokalnie grubo poniżej zera. To wcale nie będzie oznaczać, że ocieplenie klimatu zostało odwołane. Wystarczy, że gdzieś się ochłodzi i już podnoszą się głosy, że „gdzie ta zmiana klimatu, bujda na resorach”. Takie stwierdzenia nie są uprawnione - takie sytuacje to przejaw naturalnej zmienności klimatu. Ogólna tendencja się utrzymuje i należy się spodziewać, że będzie dalej się utrzymywać.
Jak zmniejszyć ryzyko związane z kataklizmami tj. tegoroczne powodzie?
MM: Rzeczywiście, przerażające obrazy i filmy z południowo-zachodniej Polski skłaniają do zastanowienia jak można zmniejszyć wpływ tego typu zjawisk na społeczeństwo, infrastrukturę, budynki. Nie ma innej drogi jak adaptacja do zmian klimatu. Działania mitygacyjne, które dążą do tego, aby zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych, są podejmowane na bardzo wysokim szczeblu, a bardzo trudne jest osiągnięcie porozumienia między wieloma krajami o różnie zdefiniowanych agendach. Dlatego niestety idzie to dość powoli. Druga sfera działań to adaptacja.
Na jakie rozwiązania mogą postawić zwykli ludzie, tu i teraz, mieszkający w mniejszych miejscowościach czy na wsi?
MM: Przede wszystkim musi się zwiększyć poziom świadomości tych zjawisk. Słyszymy głosy typu „klimat się zawsze zmieniał” w przestrzeni publicznej. Jeden polityk powiedział niedawno, że „powodzie były, są i będą”. W podstawowej warstwie znaczeniowej się nie myli, ale zapomniał dodać, że będą występować dwa razy częściej i będą bardziej niszczące.
MM: W 2001 r. powódź zalała Orunię, dzielnicę Gdańska. Zalała całe nowe osiedla. Czy można było tego uniknąć? Tak, tylko niestety działa prawo podaży i popytu. Jeśli buduje się osiedla na terenach zalewowych lub nawet poniżej poziomu morza to trudno oczekiwać, że ta woda grawitacyjnie spłynie. Jeżeli chcemy chronić nasze prywatne zasoby to np. zanim kupimy działkę, na której postawimy dom czy też mieszkanie, zerknijmy na dedykowane ogólnodostępne portale np. ISOK (isok.gov.pl), gdzie znajdziemy aktualizowane mapy zagrożenia powodziowego. Upewnijmy się czy nieruchomość, którą planujemy nabyć/zbudować nie znajduje się przypadkiem na terenie zagrożonym powodzią. Sądzę, że towarzystwa ubezpieczeniowe to sprawdzają, stąd kwoty za ubezpieczenie takiej nieruchomości mogą być bardzo wysokie. Oczywiście nie ma to zastosowania do już istniejącej zabudowy. Tam pozostaje ochrona np. związana z rozwojem systemów małej retencji i unowocześnianie już istniejących zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Choć jak pokazuje kilka ostatnich dni, nawet to może okazać się niewystarczające w obliczu bezprecedensowego natężenia zjawiska.
W miastach potrzebujemy coraz więcej terenów zielonych. Ich brak był jedną z przyczyn, dla których Gdańsk tak mocno zalało. „Betonoza” nowych osiedli sprawia, że woda od razu spływa grawitacyjnie (spływ powierzchniowy), nie ma etapu zatrzymania wody przez roślinność, infiltracji.
Nasze działania powinny być nastawione na zwiększenie świadomości i wiedzy w zakresie niebezpieczeństw związanych z przejawami zmiany klimatu, co pozwoli nam korzystać z dostępnych narzędzi, a z drugiej w razie zagrożenia wsłuchiwanie się w alerty RCB, aby mieć czas na reakcję.
Czyli w miastach znacznie więcej terenów zielonych i rozważne budownictwo, a co w mniejszych? Jak rolnicy mogą się przygotować na zagrożenia klimatyczne? Obserwujemy w mediach zalane pola, sprzęty.
MM: Niestety działalność rolnicza jest obarczona jednym z największych ryzyk. Najpierw susza, potem gradobicie, teraz powódź. Jeśli chodzi o zmiany temperatury to podejrzewam, że można inwestować w takie odmiany roślin, które będą się lepiej przystosowywały do nowego klimatu. Raporty nt. zmian klimatu i działań adaptacyjnych zawierają informacje dla rolników, jak przystosować się do nowych okoliczności. Trzeba przyznać, że wielu rolników ma ogromną wiedzę na temat swojej działalności oraz przystosowywaniu jej do zmian w środowisku.
Jakie zmiany legislacyjne należałoby podjąć, aby ułatwić działania adaptacyjne?
MM: Najpierw powinni się zająć tym urbaniści z klimatologami. Mamy coś takiego jak miejskie plany adaptacyjne dla miast powyżej 100 tys. mieszkańców, w których są wymienione zagrożenia i wpływ zmian klimatu na funkcjonowanie miast, są też zalecenia. Idziemy w dobrym kierunku. (…)
***
Fundacja Polska z Natury włącza społeczności lokalne, organizacje i instytucje w działania, które zmierzają do ochrony przyrody i środowiska naturalnego. Misją organizacji jest budowanie przestrzeni dialogu i zaangażowania dla osób, które troszczą się o swoją małą ojczyznę i chcą zachować to, co kochają dla przyszłych pokoleń. Fundacja pracuje w partnerstwach z innymi organizacjami. Prowadzi działania, które są skierowane do obywateli oraz takie, które dotyczą polityk publicznych. Więcej o Fundacji.
(Źródło: PAP MediaRoom)
Ostatnie komentarze