Na jakiej podstawie prawnej?

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Jeśli ktoś zorganizowałby plebiscyt na pytanie roku, to powyższe w dobie pandemii miałoby wielkie szanse. A wśród dyrektorów przedszkoli i szkół prawdopodobnie wygrałoby bez apelacji.

Niby wszystko jest jasne. Opasłe tomy ustaw i rozporządzeń dekretują wszelkie przejawy aktywności w oświacie, od programów, przez organizację, po finansowanie. I tylko mnogość firm szkoleniowych oraz wszelkiego typu poradników świadczy, że jest tego zbyt dużo, aby prosty dyrektor placówki był w stanie wszystko sensownie ogarnąć. Ogarnia więc wycinkowo, gdy coś jest potrzebne. W normalnych czasach to zupełnie wystarcza, bo kuchnia takiego zarządzania rzadko tylko stanowi przedmiot zainteresowania szerszego grona ludzi: nauczycieli lub rodziców uczniów. Ale za sprawą pandemii czasy nie są normalne. A już podejmowanie decyzji o wysyłaniu uczniów na tzw. zdalne nauczanie budzi obecnie mnóstwo wątpliwości i emocji. Tym więcej, im więcej jest zakażeń, których jednym z głównych ognisk są przecież placówki oświatowe.

Jeszcze wiosną, kiedy wszyscy solidarnie pozostali w domach na mocy decyzji władz o szkolnym lockdownie, nie było problemu. Jedna, wspólna bieda. Ale obecnie, gdy na zdalne trafiają tylko niektóre klasy, emocje buzują. Tym bardziej, że pojawiła się duża grupa uczniów zaszczepionych, którzy wraz ze swoimi rodzicami w większości nie widzą powodu, dlaczego mieliby uczyć się zdalnie, skoro nie obejmuje ich kwarantanna. I pytają o podstawę prawną. To samo pytanie pada ze strony rodziców uczniów niezaszczepionych, tylko w odwrotnym kontekście. Dlaczego ich dzieci mają być postawione w gorszej sytuacji, skoro prawo nie przewiduje segregacji szczepionych i nieszczepionych?!

Kwestia kierowania uczniów na zdalne nauczanie ujęta jest w Rozporządzeniu MEiN w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach. Jego §18 ust.2a głosi:

Dyrektor, za zgodą organu prowadzącego i po uzyskaniu pozytywnej opinii właściwego państwowego powiatowego inspektora sanitarnego, może zawiesić zajęcia na czas oznaczony, jeżeli ze względu na aktualną sytuację epidemiologiczną może być zagrożone zdrowie uczniów.

I tyle. Cała reszta tego, co uznaje się w tym temacie za prawo jest radosną twórczością ministra, aplikowaną za pomocą zaleceń, komunikatów i wytycznych. Ich wartość prawna jest żadna, ale mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Poza tym, na straży realizacji owych wytycznych etc. stoją zbrojne ramiona władzy – kuratoria oświaty oraz Sanepid. Który dyrektor zechce kopać się z koniem?!

Władze oficjalnie zachęcają do szczepień. Równocześnie jednak jak ognia unikają podjęcia jakichkolwiek radykalnych decyzji w tym zakresie, choć po Francji i Włochach kolejne europejskie kraje planują wprowadzić istotne restrykcje dla niezaszczepionych. Polski rząd słusznie zakłada, że byłoby to nie w smak jego elektoratowi, który mógłby gremialnie przenieść swoją sympatię w stronę Konfederacji, otwarcie zwalczającej akcję szczepień. Choćby tylko z tego powodu minister Czarnek wielokrotnie powtarzał, że w polskich szkołach nie może być odmiennego traktowania uczniów zaszczepionych i niezaszczepionych. A za nim powtarzają to inni.

Nie będę rozwijał tego wątku, bo choć stali czytelnicy „Wokół szkoły” wiedzą, że jestem zwolennikiem szczepień i dostrzegam ich pozytywny wpływ na sytuację w szkole, nie jest moją intencją w tym artykule agitowanie kogokolwiek, czy przekonywanie nieprzekonanych. Chcę tylko pokazać, jak zawikłana jest sytuacja, i dlaczego dyrektor szkoły nie ma do dyspozycji żadnego dobrego wyjścia.

Kluczem do zrozumienia tego, co się dzieje jest niewinne słówko „może” z zacytowanego wyżej fragmentu rozporządzenia. Wynika z niego, że to dyrektor sam decyduje o podjęciu (lub nie) decyzji o zdalnym nauczaniu. I tylko decyzja podjęta wymaga kontrasygnaty Sanepidu i organu prowadzącego. Czy dyrektor ma obowiązek kierowania się wytycznymi, zaleceniami? Niekoniecznie, bo to do niego należy ocena zagrożenia zdrowia uczniów. A komunikatami ministra? Tym bardziej nie. To jednak teoria. Praktyka jest inna, bo prawo powielaczowe ma się w oświacie doskonale.

Od początku pandemii wyraźnie widać, że rząd bardzo stara się podejmować decyzje na tyle ogólnikowe i w taki sposób, by w przyszłości nie zagroziły decydentom odpowiedzialnością prawną. Nie inaczej jest w tym przypadku. Przekazanie dyrektorowi placówki prawa decydowania pozornie może świadczyć o otwartości rządzących, ale w istocie zdejmuje z niej wszelką odpowiedzialność. Jeśli coś wyjdzie nie tak, odpowiedzialny będzie tylko dyrektor. Dodatkową korzyścią dla władzy jest tutaj podrzucenie kolejnych drew do ogniska płonącego pod polskim kotłem w piekle. Niezależnie bowiem od podjętej decyzji dyrektor zawsze wejdzie w konflikt z jakąś częścią rodziców. Doskonale widzę to w otrzymywanej korespondencji e-mailowej. Nigdy nie było w niej takiego natężenia emocji. Atmosfera i morale siadają więc, co na podstawie obserwacji działań pana Czarnka uznaję sukces jednego z podstawowych celów jego misji. Zatomizowane i zantagonizowane środowisko dużo łatwiej jest, mówiąc kolokwialnie, wziąć za twarz.

Z perspektywy dyrektora szkoły mogę zapewnić, że funkcjonowanie w sytuacji, w której niezależnie od tego, jaką podejmę decyzję, zostanę skrytykowany, z lewa albo z prawa, nie budzi zapału do pracy. A już kompletnie zniechęca konieczność szukania odpowiedzi na pytanie o podstawę prawną, której tak naprawdę nie ma.

W najbliższych dniach w szkołach narastać będzie lawina zakażeń. W ślad za tym pójdą kolejne kwarantanny i liczne zwolnienia lekarskie nauczycieli, nie tylko z powodu COVID, ale także dlatego, że ludzie pękają w obliczu zagrożenia i w fatalnej atmosferze. Uciec na L4 jest łatwo i ja to w zasadzie rozumiem. Sam mam ochotę.

Tyle zasadniczego wywodu, ale jeśli ktoś chciałby lepiej poznać, jak fatalna, a zarazem absurdalna jest obecna sytuacja w szkołach, proponuję lekturę dalszej części tego tekstu. Najpierw proszę przeczytać bardzo ciekawy artykuł z „Dziennika Gazety Prawnej” pt. „Szkoły pustoszeją z dnia na dzień”, a następnie zapoznać się z komentarzami do jego wybranych fragmentów, jakie zamieściłem poniżej.

***

Artykuł Szkoły pustoszeją z dnia na dzień

„Ministerstwo Edukacji precyzuje, że odsetek szkół pracujących w trybie zdalnym lub mieszanym nie jest obecnie statystycznie istotny”.

W mojej dzielnicy, a także w znanych mi warszawskich szkołach STO nie ma już chyba placówek, w których nie było kwarantanny dla mniejszej lub większej grupy uczniów. Co najmniej jedna szkoła jest na zdalnym w całości. A z każdym dniem liczba zakażeń rośnie. Liczby podane w artykule (1580 na 35000), jeśli nawet były rzetelne, są na pewno już nieaktualne.

(…) dyrektorzy chcieliby od MEiN scenariusza na najbliższą przyszłość, gdyby zakażeń dalej przybywało, a także większej swobody podejmowania decyzji. Przede wszystkim jeśli chodzi o możliwość organizowania lekcji stacjonarnych dla zaszczepionych uczniów z klas, które zostały skierowane na tryb zdalny. Temu jednak resort jest przeciwny.

Dyrektorzy nie czują swobody podejmowania decyzji, choć, jak napisałem wcześniej, w zasadzie ją mają. Co więcej, warszawski Sanepid zapewnił mnie, że nie zamierza recenzować decyzji o zdalnym nauczaniu, po prostu uzgadniamy tylko termin i otrzymuję zgodę. Ale takie podejście nie wspiera mnie jako dyrektora w przypadku gdybym chciał pozostawić klasę w szkole, mimo przypadku kwarantann. „Resort jest przeciwny”.

- Mamy nóż na gardle - ocenia Małgorzata Targosz, dyrektor I LO w Kędzierzynie-Koźlu. Tu źródłem zakażenia są m.in. zaszczepieni nauczyciele. Od zeszłego tygodnia na zdalnym są te dzieci, które miały kontakt z nauczycielką języka obcego. Opisuje, że gdy tylko dowiaduje się o przypadku zakażenia w szkole, informuje sanepid. Przez profil zaufany podaje dane uczniów i nauczycieli, którzy mieli kontakt z zakażoną osobą. - Dalej decyduje sanepid, na kogo nałożyć kwarantannę, gdyż widzi w systemie, kto jest zaszczepiony, kto nie - tłumaczy i przekonuje, że rodzice uczniów zaszczepionych domagają się, by nie kierować ich na zdalne.

Szczególnie dotyczy to młodzieży z klas maturalnych, która ma już za sobą półtora roku nauki z domu. Dlatego tutaj, jeśli większość klasy jest zaszczepiona, to zajęcia odbywają się normalnie w szkole. Dla pozostałych nauczyciele przygotowują na Teamsach notatki do przerobienia w domu. - To moja inicjatywa, ale za zgodą kuratorium. Myślę, że może wpłynąć mobilizująco na tych, którzy nie mają przeciwskazań do szczepień, a mimo to zwlekają.

Mam wiele uznania dla odwagi Pani Dyrektor. Ale tak naprawdę uzyskana przez nią zgoda kuratorium na szczególne potraktowanie tylko jednej grupy uczniów pokazuje panujące bezhołowie. Kuratorium nie ma bowiem (w myśl przepisów) żadnego prawa do wyrażania zgody w tej sprawie! Pani Dyrektor jednak, jak każda osoba kierująca szkołą doskonale wie, że prawa nie ma, ale kontrolę w razie skargi choćby jednego tylko rodzica może przeprowadzić. I napsuć krwi, i zająć czas. Taka zgoda jest więc wyrazem instynktu samozachowawczego dyrektorki.

(…) Myślałem, by zaszczepieni uczniowie klasy 8A, jeśli zdarzy się u nich kwarantanna, mogli być na ten czas doklejeni do np. 8B, ale nasz sanepid nie wyraził na to zgody - mówi Krzysztof Dudek, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 19 w Gdańsku. - Jak słyszałem, jest to realizacja decyzji MEiN.

To kolejny przejaw działania prawa powielaczowego, tym razem nie do obejścia przez dyrektora szkoły. Choć „decyzja MEiN” nie ma charakteru prawa, Sanepid może się nią kierować. A praktyka działania Inspekcji Sanitarnej jest w tej dziedzinie bardzo różna. W tym konkretnym przypadku uczniowie z 8a nie objęci kwarantanną przesiedzą w domach, choć będzie to na pewno ze szkodą dla jakości ich nauki. Ale będzie sprawiedliwie.

Rodzice są natomiast zdezorientowani. - Zaszczepiłam mojego syna, gdy tylko było to możliwe. Z sygnałów, jakie płynęły przed wakacjami, zrozumiałam, że taka postawa ma nas ustrzec przed nauką zdalną - opisuje mama 15-letniego ucznia II klasy LO na warszawskim Mokotowie. Nie kryje wzburzenia, bo dwa dni temu dostała ze szkoły informację, że na zdalne, po kontakcie z zakażonym nauczycielem, przechodzi klasa jej syna. Następnego dnia okazało się, że zamknięta jest cała placówka. - Bezskutecznie próbowałam się dowiedzieć, w oparciu o jakie wytyczne podejmowane są decyzje. I skoro w klasie syna niezaszczepione są tylko dwie osoby (rodzice otwarcie wymienili się tymi informacjami), to dlaczego wróciły lekcje przed internetowymi kamerkami.

Powtórzę, bo ma być sprawiedliwie. Nawet jeśli bez sensu. Żeby elektorat PiS nie przeszedł do Konfederacji.

- Na tej podstawie przeprowadzamy wywiad epidemiczny i kierujemy na kwarantannę - mówi Małgorzata Kapłan, rzecznik WSSE w Szczecinie. Dodaje, że ostateczną decyzję w sprawie organizacji pracy w szkole podejmuje dyrektor w porozumieniu z kuratorium, po uprzednim powiadomieniu sanepidu. - My dajemy sugestie.

Nie wiem, czy to lapsus dziennikarek, czy błąd pani rzecznik. Z jej wypowiedzi wynika, że nie ma pojęcia czym różni się organ prowadzący szkołę (np. gmina, osoba prawna lub fizyczna) od organu sprawującego nadzór pedagogiczny (kuratorium). Ten drugi nie bierze udziału w podejmowaniu decyzji. Ale za to świetnie nadaje się do roli straszaka. Albo, jak przypadku I LO w Kędzierzynie-Koźlu, źródło alibi.

Z kolei Piotr Gajek, starszy wizytator Kuratorium Oświaty w Kielcach, precyzuje, że to dyrektor wskazuje liczbę dzieci, którą chce skierować na zdalne. I - jak mówią nasi rozmówcy - z reguły dyrektorzy podejmują dalej idącą decyzję, niż wymaga tego aktualna sytuacja. Z ostrożności.

Pan Gajek mówi kompetentnie i ze znajomością prawa i realiów. Zauważa, że dyrektorzy się boją... Przepraszam, są ostrożni.

Jestem za lokalnym gaszeniem pożarów - ocenia Krzysztof Durnaś.

Ja też. Chciałbym tylko, żeby pan Czarnek myślał jak strażak, a nie jak podpalacz.

Z kolei zdaniem Katarzyny Mrówczyńskiej, dyrektor Zespołu Szkół Architektoniczno-Budowlanych i Licealnych w Warszawie, powinny pojawić się wytyczne, że np. przy określonym wzroście zakażeń jest odgórna decyzja o zamykaniu szkół.

Żadne tam wytyczne! Po prostu rozporządzenie, za które minister weźmie pełną odpowiedzialność.

Załóżmy, że mam klasę dzieloną na zajęcia językowe. W jednej części znalazł się ktoś z dodatnim wynikiem. Tu wszyscy idą na zdalne. Ode mnie zależy, czy pójdzie też reszta. Ale żeby zorganizować równocześnie dla jednych naukę z domu, dla drugich w klasie, sala powinna być wyposażona niemal jak studio nagrań. Takich warunków nie mamy. Nie wyobrażam sobie, by nauczyciel siedział 45 minut przed kamerką laptopa, bez możliwości podejścia do tablicy czy do uczniów, którzy są w klasie.

To jest coś, co MEiN mógł przez rok przygotować. A tak… Nie ma dobrego rozwiązania.

***

Tak to, proszę Państwa, wygląda. I powtórzę w tym miejscu coś, co już kiedyś napisałem: proszę nie winić pianisty, że dano mu do grania roztrojony instrument!

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.

 

Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie