„Właśnie dostałam info o kolejnym zachorowaniu. Wykończona jestem!” – napisała moja koleżanka w grupie messengerowej dyrektorów szkół STO. Była sobota wieczorem, długi weekend. Mnie dobry los udzielił amnestii na jeszcze jedną noc i złe wiadomości przyniósł dopiero w niedzielny poranek. Może dlatego, że w sobotę przezornie nie otwierałem e-maili.
Piszę niniejsze w poniedziałek. Już wiem, że na czwartoklasistów, którzy szczęśliwie powracają do szkolnych ławek, czekać będzie dużo wolnej przestrzeni. Do klas piątych, które będą kontynuować kwarantannę jeszcze przez tydzień, dołączyły szóste, siódme, ósme, liceum oraz większość klas najmłodszych. Cały ten Armagedon za sprawą dwojga pozytywnych nauczycieli i kilkorga dzieci.
Gdzieś wyczytałem, że zdalnie lub hybrydowo działa obecnie ponad 10% placówek. Patrząc na rozwój sytuacji obstawiam, że za tydzień w Warszawie tyle samo albo jeszcze mniej uczyć się będzie w pełni stacjonarnie, reszta zaś – lawirować pośród kwarantann. Po prostu czwarta fala pandemii rośnie, a szkoła, szczególnie podstawowa, jest dla wariantu delta koronawirusa miejscem idealnym. Duże skupisko ludzi i niewielu zaszczepionych – niczego więcej nie trzeba. A jednak jest we mnie więcej spokoju niż rok temu.
Nadal czuję respekt przed groźnym bakcylem, ale równocześnie zdołałem już rozeznać, jak wiele szkód wyrządził czas zdalnego nauczania. Doskonale rozumiem wszystkich, którzy chcą, żeby szkoły pozostały otwarte. Też jestem za tym, choć oczywiście nie wolno wyłączać rozumu. Niedługo miną dwa lata, odkąd jako dyrektor placówki oświatowej przechodzę intensywny kurs epidemiologii. I choć nadal pozostaję amatorem w tej kwestii, pewne zjawiska potrafię teraz zaobserwować i ocenić.
Wirus przenosi się między dziećmi łatwo, dużo łatwiej niż rok temu. Co oczywiste, najszybciej w klasie, w której spędzają ze sobą większość czasu. Mniej groźne są luźne kontakty, na przykład na korytarzu. Dlatego spośród trzech klas czwartych mamy dużo zakażeń w jednej a w pozostałych tylko pojedyncze, po bliższych spotkaniach w ramach zajęć dodatkowych. Prawdopodobnie, gdyby nie szybko wprowadzona kwarantanna, zachorowań w tych dwóch klasach byłoby znacznie więcej.
Dzieci w zdecydowanej większości przechodzą zakażenie łagodnie. Katarek, czasem gorączka 1-2 dni. Gdyby nie COVID, kładlibyśmy to na karb sezonowej infekcji. W tej sytuacji szczególnie kusząca wydaje się myśl, żeby pozwolić im pozarażać się, uodpornić i „mieć problem z głowy”. Takich głosów słychać sporo, a niektórzy, jak dyrekcja pewnej szkoły podstawowej na Pomorzu, aktywnie wspierają ten proces, na przykład, gromadząc w jednym miejscu kilka setek uczniów w celu wspólnego, chóralnego śpiewania. Zazdroszczę rzecznikom tego poglądu pewności, że w ich rodzinie nikt nie wyciągnie krótszej zapałki, a odroczone w skutkach efekty zakażenia COVID nie ujawnią się akurat u ich dzieci lub wnuków. Cały czas mam też w sobie obawę, że w morzu zakażeń powstanie nowa, bardziej zabójcza forma wirusa. Dlatego skłaniam się do dmuchania na zimne, choć bez takiego napięcia jak wiosną.
Są przypadki bezobjawowe, wykryte tylko przez przezornych rodziców, którzy zaprowadzili na test dzieci kończące kwarantannę, tak dla wszelkiej pewności, i ku swojemu zdumieniu dowiedzieli się, że wynik jest pozytywny. A ponieważ przezornych rodziców jest mniejszość sądzę, że już teraz mamy w szkole wśród uczniów grupę nieświadomych ozdrowieńców.
Zachorowania zdarzają się także wśród zaszczepionych nauczycieli, ale biorąc pod uwagę liczebność naszego zespołu pedagogicznego i fakt, że na co dzień zanurzeni jesteśmy w zbiorniku z wirusami, jakim jest szkoła, infekcje covidowe są w tej grupie rzadkie i zazwyczaj przechodzą lekko. We wspomnianej klasie czwartej, w której jest dużo zakażeń, nie zaraził się żaden uczący ją nauczyciel. Z kolei w klasach najstarszych, w których większość naszej młodzieży jest po dwóch dawkach szczepionki, mamy tylko jeden potwierdzony przypadek zakażenia ucznia, na ponad półtorej setki młodych ludzi.
Biorąc wszystko powyższe pod uwagę, mimo zdziesiątkowania kwarantannami uczniowskich szeregów, jestem raczej dobrej myśli. Sądzę, że hybrydowa nauka, choć uciążliwa organizacyjnie, stanowi w tej chwili najlepszą opcję. Namawiam przy tym nauczycieli na trzecią dawkę szczepionki i sam mam zamiar z niej skorzystać.
Podtrzymuję swoją opinię, którą wielokrotnie wyrażałem już na blogu, że szkoła nie ma żadnego wsparcia ze strony władz. Do wszystkiego jednak można się przyzwyczaić. Szkoda jedynie, że jutro pracownicy mojego sekretariatu strawią długie godziny na wprowadzanie do systemu blisko 300 osób.
Co komu by szkodziło, żeby choć raz w życiu przydał nam się ten cholerny System Informacji Oświatowej?! Jest w nim większość potrzebnych informacji, w tym najważniejsza: PESEL, czyli ciąg 11 znaków, które w sanepidowym formularzu musimy wklepać z klawiatury. W naszym przypadku razy 300 i koniecznie bez błędu. Myślę, że naprawdę nie trzeba wielkiego programisty, by ułożyć w SIO procedurę odhaczania tylko uczniów i nauczycieli zgłaszanych do Sanepidu, a następnie eksportować taką listę do stosownego systemu. Ale niestety, praca personelu szkolnego jest niezmiennie w tym kraju traktowana jako jeszcze mniej warta niż chłopów pańszczyźnianych, z których ponoć kulturowo się wywodzimy…
A jeśli już jesteśmy przy władzach, to może ktoś zechciałby rozwiązać następującą zagadkę:
W klasie, na przykład, siódmej, mamy niemal 100% uczniów zaszczepionych. Oczywiście jest to tajne przez poufne, ale wychowawca ma jednak dość dobre rozeznanie. Zakażenie zostaje stwierdzone u nauczyciela. Klasę raportujemy do kwarantanny, całą, bo przecież szczepienie jest tajne przez poufne etc., a poza tym ktoś z rodziców mógłby nas okłamać. Szczepione dzieci nie idą na kwarantannę, więc nie jest spełniony warunek zdalnego nauczania, że ponad połowa klasy przebywa na kwarantannie. Ale wie o tym tylko sztuczna inteligencja rozsyłająca SMS-y z Sanepidu. Bo dla szkoły to jest tajne przez poufne. W Polsce nie będzie segregacji sanitarnej – grzmi minister Czarnek. Więc zaszczepieni będą uczyć się przez Teams razem ze swoimi pojedynczymi koleżankami/kolegami, którzy szczepionki nie przyjęli.
Gdzie w tym jest logika?!
Zacząłem od zacytowania sobotniej wiadomości od mojej koleżanki. Przed chwilą napisała: „Ja jestem już u kresu!”. Jakby ktoś pytał o kondycję psychiczną kadry zarządzającej szkołami, proszę to zdanie śmiało zacytować!
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.
Ostatnie komentarze