Osiemnaście godzin „przy tablicy” plus dwie na dodatkowe zajęcia, 3 roczne urlopy dla poratowania zdrowia w ciągu całej kariery, długie wakacje, ferie… Ostatnio często budzią się emocje związane z tematyką edukacyjną. Nic jednak ich tak nie pobudza, jak Karta Nauczyciela.
Temat Karty wyłonił się ostatnio z powodu budżetowych niedostatków i niżu demograficznego. Bo skoro uczniów mniej, to i wydatków na szkołę powinno być mniej, a Karta ruchy krępuje. Wokół zatrudnienia nauczycieli jest zresztą więcej szumu. Ostatnio chyba najwięcej w związku z nową podstawą programową w szkołach ponadgimnazjalnych i zmniejszeniem ilości godzin wielu przedmiotów, a co za tym idzie – spodziewanym zmniejszeniem ilości etatów. Powszechny odbiór tych decyzji jest taki, że głównym powodem jest cięcie kosztów. Póki co jednak, wydatki mogą się zwiększyć. Słyszałam o planach wykorzystania rocznych urlopów dla poratowania zdrowia przez nauczycieli spodziewających się zwolnień. W kolejnym roku urlop wezmą koledzy czy też koleżanki uczący tego samego przedmiotu w danej szkole, a potem … a potem się zobaczy.
To jednak inny fragment Karty jest przedmiotem debat: czy nauczyciele mogliby pracować – w znaczeniu: w klasie, prowadząc lekcje – dłużej, niż przez osiemnaście godzin tygodniowo. Bycie nauczycielem wygląda na wyjątkowo relaksującą pracę – te kilkanaście godzin można jakoś wytrzymać, a poprawianie wypracowań i klasówek nie zajmuje przecież dwudziestu godzin tygodniowo.
Nigdy nie byłam nauczycielem, więc nie wiem jak to naprawdę jest, nie wiem też, która liczba godzin jest lepsza: 18 czy może np. 24, ale wyobrażam sobie, że dobry nauczyciel chcąc przeprowadzić bardzo dobrą lekcję, musi się do niej przygotować.
Opracowanie scenariusza zajęć w ramach Uniwersytetu Dzieci, co wiem z praktyki, wymaga twórczej pracy przynajmniej dwóch osób, kilku spotkań, przygotowania materiałów, opracowania doświadczeń albo innych aktywności, często prezentacji multimedialnej. Nawet jeśli wykładowca jest świetnym znawcą tematu, do tego niezrównanym mówcą i animatorem o dużej inwencji, musi opracować scenariusz tego, co chce przekazać uczniom. Chciałabym, by nauczyciele w szkole również poświęcali czas na wykreowanie lekcji, poszukanie materiałów, przygotowanie interaktywnych działań. Wolałabym nie pozbawiać ich możliwości kreatywnego przygotowania się do lekcji, a uczniów uczestniczenia w dobrze opracowanych zajęciach. Tak, wiem – nie ma pewności, że nauczyciele właśnie w taki sposób ten czas wykorzystują. Zapewne są poloniści, którzy od lat zadają te same tematy wypracowań i chemicy, którzy zamiast robić z uczniami doświadczenia, czytają na lekcji podręcznik. Może jednak warto przede wszystkim z większą konsekwencją zacząć od nauczycieli wymagać wyższej jakości: ciekawszych tematów, zróżnicowanych form edukacyjnych, interakcji, zindywidualizowania nauczania. Większa ilość podobnych lekcji prowadzonych przez jednego nauczyciela jeszcze bardziej upodobni szkołę do fabryki. Chwilowa efektywność finansowa nie przełoży się na efektywność nauczania. Chwilowa, bo ostatecznie niewykształcone kompetencje i zainteresowania uczniów będą nas kosztować więcej niż zrobione oszczędności.
Szkoły niepubliczne cieszą się coraz większym zainteresowaniem rodziców. W ciągu ostatnich lat systematycznie spada liczba dzieci w rocznikach szkolnych i – co z tym się wiąże – spada także liczba uczniów. Ale tylko w szkołach publicznych. Szkoły niesamorządowe, społeczne i prywatne notują systematyczny wzrost, wbrew demograficznym tendencjom. Co stanowi o ich sukcesie? Może większa swoboda działania – wiele z nich często zatrudnia nauczycieli w oparciu o kodeks pracy, a nie Kartę Nauczyciela, zwykle z obustronnym zadowoleniem. Daje to przede wszystkim możliwość właściwego kształtowania kadry pedagogicznej i – w razie konieczności – dokonywania zmian. Swoboda działania nie służy tu radykalnemu zwiększaniu czasu pracy nauczyciela, ale efektywnemu spędzaniu czasu w szkole przez ucznia. To uczeń jest podmiotem działań edukacyjnych – pamiętajmy o tym.
Notka o autorce: Agata Wilam jest prezesem Fundacji Uniwersytet Dzieci. Uniwersytet Dzieci to nowoczesna edukacja wzorowana na wykładach i warsztatach akademickich, adresowana do dzieci w wieku 6-13 lat i przystosowana do ich możliwości percepcyjnych i poznawczych. Działa w czterech ośrodkach – w Warszawie, Krakowie, Olsztynie i we Wrocławiu. Prowadzi swój blog w partnerskiej dla Edunews.pl platformie blogowej Oś Świata pod adresem http://osswiata.nq.pl/wilam.