Gdybym miała wskazać obszar, z którym uczniowie mają najwięcej kłopotów, wybrałabym bez wahania ortografię (no, może interpunkcja, której nieustająco brakuje, mogłaby jej dorównać). Dlatego staram się wplatać ćwiczenia utrwalające przy różnych okazjach i w różnej formule. Tym razem mieliśmy powrót do koloru zielonego...
Metoda zielonego ołówka jest dość znana, ale chyba niedoceniana (więcej na jej temat zobaczycie <tu>). Najogólniej chodzi o to, by koncentrować się na tym, co uczeń wykonał poprawnie, a nie na błędach. Jednak to dopiero miało miejsce w ostatnim etapie naszego działania, bo wcześniej… Wcześniej działo się dużo i raczej wesoło.
Odwrócona lekcja
Być może zorientowaliście się już, że w pracy stawiam na zrównoważoną różnorodność. Czerpię inspiracje w wielu form i metod pracy, przy założeniu jednak, że mniej znaczy więcej. Staram się podążać za młodym człowiekiem, wyjść na wprost jego oczekiwaniom (przy mądrym gospodarowaniu czasem i dopasowaniu treści do potrzeb jest to możliwe).
Na stracie poprosiłam, by dzieciaki same poszukały informacji o tym, kiedy stosujemy “ó”, a kiedy “u”. Na zgłębienie zagadnień teoretycznych miały wyznaczony czas. Pracując w parach, notowali najważniejsze reguły, ilustrując je właściwymi przykładami. Można by rzec- łatwizna. Wziąwszy pod uwagę, że uczniowie już w klasach 1-3 rozpoczynają swoją przygodę z ortografią, nie powinno być żadnych kłopotów i wątpliwości. Na gruncie teoretycznym faktycznie ich nie było.
Praktycznie i z pomysłem
Po takim wstępie, w ramach którego omówiliśmy dodatkowo zgromadzony materiał, przyszła pora na praktykę. Nic nie wpływa na młodzież tak dobrze, jak oddanie sprawstwa w jej ręce. Dlatego też w kolejnym kroku poprosiłam, by wciąż pracując w parach klasa ułożyła krótkie teksty, w których wykorzystają słownictwo zgromadzone podczas wstępnych poszukiwań. Pobudzając wyobraźnię i zachęcając do aktywności własnej, otrzymałam znacznie większe zaangażowanie, niże wtedy, gdyby przyszło nam działać odtwórczo.
Nie było to jednak nasze ostatnie słowo. Idąc za ciosem, przeprowadziliśmy rundkę, dzięki której powstał wspólny tekst dyktanda. Każda kolejna osoba wybierała słowa zawierające omawianą trudność i budowała z nimi łączące się logicznie z poprzednimi. Całość pracowicie notowałam na tablicy, tak by każdy uczeń mógł poprawnie zapisać całość do zeszytu. Po co? Bo już kolejnego dnia zmierzyli się z własnym dyktandem.
Sprawdzam!
By przystąpić do sprawdzania, co zapamiętali młodzi ludzie, przeniosłam wspólne dzieło na papier, pozostawiając do uzupełnienia wyłącznie luki z omawianymi literami. Wiem, że jest wielu przeciwników tak tworzonych dyktand, tym razem jednak akurat na takie rozwiązanie się zdecydowałam. Czytając uzupełnione przez uczniów zdania, zakreślałam na zielono wszystko to, co zostało poprawnie wpisane. Okazało się, że było tego całkiem sporo... A niezakreślone słowa należało poprawić i ułożyć z nimi dodatkowe zdanie.
Mam nadzieję, że dzięki takim aktywnościom wiedza z zakresu ortografii zostanie utrwalona (przede wszystkim w jej praktycznym wymiarze). Przed nami jeszcze daleka droga, ale wierzę, że z każdym krokiem będzie łatwiejsza... A jeśli chcielibyście zobaczyć, jak już kiedyś wykorzystywałam metodę zielonego ołówka, kliknijcie <tu>.
Notka o autorce: Joanna Krzemińska jest nauczycielką języka polskiego w Szkołach Prywatnych "Mikron" w Łodzi. Prowadzi własny blog edukacyjny Zakręcony Belfer, w którym ukazał się niniejszy artykuł. Należy do społeczności Superbelfrzy RP. Licencja CC-BY.
Ostatnie komentarze