Nie wiadomo skąd wzięło się przekonanie, że dziś szkoła polska koncentruje się wyłącznie (lub bardzo mocno) na przygotowaniu młodzieży do rynku pracy – takie głosy ciągle pojawiają się w debacie publicznej. Moim zdaniem to jeden z powszechniejszych mitów funkcjonujących w świadomości osób wypowiadających się o systemie edukacji. Tego akurat szkoła nie robi prawie wcale, a uczelnie wyższe rzadko. Może o tym świadczyć liczba zarejestrowanych bezrobotnych osób w wieku do 25 lat.
Argumenty podnoszące, że myślimy o szkole wyłącznie w kategoriach ekonomicznych, że oto uczeń opuszczający szkołę ponadgimnazjalną jest tylko „produktem“ specjalnie wytworzonym przez system oświaty dla pracodawców, nie znajduje pokrycia w danych na temat rynku pracy. Wystarczy wspomnieć dwa zjawiska – emigrację zarobkową do innych krajów UE (według zachodnich mediów z Polski w ostatnich 10 latach wyjechało około 2 miliony osób) oraz wysokie bezrobocie w grupie wiekowej 15-24 lat.
Moim zdaniem uczeń wchodzący na rynek pracy nie jest w ogóle przygotowany do życia zawodowego. Kto niby do tego go przygotował? Ktoś, kto nauczył go w szkole pisać CV? A może nauczyciele, którzy uczyli go jak zdawać testy? Czy ci, którzy chcieli przekazywali mu wiedzę o tzw. podstawach przedsiębiorczości (przedmiot ten zdaniem samych uczniów zalicza się do mniej praktycznych i najmniej przydatnych w szkole). Powszechnie narzeka się na niedostateczną liczbę doradców zawodowych
Spójrzmy na dane Głównego Urzędu Statystycznego, aby uzmysłowić sobie skalę problemu.
Rosnące bezrobocie w grupie młodych osób
Osoby do 24-go roku życia (czyli nie studiujące zgodnie z definicją bezrobotnego) stanowiły 27,2% ogólnej liczby nowo zarejestrowanych (przed miesiącem – 31,2%, przed rokiem – 27,7%) – za: Miesięczna informacja o bezrobociu rejestrowanym w Polsce w listopadzie 2013, GUS. Przeliczając na osoby, to ok. 62,5 tysiąca osób (rok wcześniej – ok. 70 tys.). Liczba zdających maturę w 2013 r. wyniosła ok. 365 tysięcy. Czyli w uproszczeniu, 18% absolwentów szkół wcześniej czy później rejestruje się jako bezrobotny (w uproszczeniu, gdyż w tej liczbie mogą być także osoby, które ukończyły edukację na III etapie kształcenia).
Teraz inne dane GUS. Średnia liczba zarejestrowanych bezrobotnych w wieku do 25 lat (czyli osoby nie uczące się) za trzy kwartały 2012 r. wyniosła ok. 406,2 tys osób, a za trzy kwartały 2013 r. ok. 408,6 tys (za: Bezrobocie za trzy kwartały 2012 i 2013 r., GUS). Czy to dużo? Aby uzmysłowić sobie skalę: liczba osób zdających maturę w 2012 – 380 tys., a w 2013 – 365 tys.
Dwie najliczniejsze grupy wśród bezrobotnych to osoby posiadające wykształcenie zasadnicze zawodowe oraz gimnazjalne, podstawowe i niepełne podstawowe (odpowiednio 27,6% i 26,8% w ogólnej liczbie bezrobotnych zarejestrowanych w końcu września 2013 r.). Obie te populacje łącznie stanowiły 54,4% ogólnej liczby bezrobotnych (za: Bezrobocie za trzy kwartały 2013 r., GUS).
Warto zauważyć, że mówimy tylko o osobach, które nie mają ukończonych studiów magisterskich (II stopnia). Inaczej mówiąc skupiamy się w tym momencie bardziej na konsekwencjach złego przygotowania do rynku pracy w szkołach (gimnazja, szkoły ponadgimnazjalne) oraz uczelniach (studia I stopnia). Po drugie – mówimy tylko o oficjalnych statystykach bezrobocia, a jest jeszcze szara strefa, w której według ostrożnych szacunków funkcjonuje pewnie drugie tyle młodych ludzi. Myślę, że można spokojnie przyjąć, że blisko milion osób w wieku 15-24 lat ma problemy ze znalezieniem pracy w oparciu o nabyte w szkołach kompetencje. Pamiętajmy – oznacza to, że dwa-trzy roczniki maturalne są zagrożone bezrobociem. Czy te dane naprawdę świadczą o tym, że nasza rodzima edukacja przygotowuje młodzież do rynku pracy?
Moim zdaniem na podstawie powyższych danych można dojść do wniosku, że autorzy stwierdzenia, które niedawno padło w Kancelarii Prezydenta ("Myślenie o kształceniu pod rynek pracy jest błędem") chyba „urwali się z choinki“.
Niedostateczne kompetencje kandydatów na pracowników
O tym, że jest źle, albo bardzo źle od wielu lat mówią przedsiębiorcy wskazując, że szkoły nie kształcą dostatecznie kompetentnych osób, zdolnych do podjęcia pracy oferowanych przez przedsiębiorstwa. „Polska ma bardzo niskie wskaźniki upowszechnienia edukacji i uczenia się dorosłych, w tym uczenia pozaformalnego. Pracodawcom brakuje ludzi o odpowiednich kwalifikacjach, którzy nie tylko mają wiedzę, ale potrafią ją właściwie wykorzystać. Kłopoty ze znalezieniem pracowników o odpowiednich kompetencjach są według przedsiębiorców jedną z głównych barier w rozwoju firm.“ – tak pisali trzy lata temu (sic!) przedsiębiorcy z Konfederacji Lewiatan w swoim Manifeście edukacyjnym. Nic się nie zmieniło przez te trzy lata. Ostatnio podczas debaty edukacyjnej w Kancelarii Prezydenta (15.01.2014) zwrócił uwagę na te same problemy Marek Darecki, Prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza. Gdybyśmy faktycznie mieli w edukacji taki przechył w stronę „myślenia o kształceniu pod rynek pracy“, przedsiębiorcy by nie powtarzali jak mantrę, że przychodzą do nich osoby nieprzygotowane do pracy.
Ani to, ani to
Pisząc o rynku pracy młodych nie można pominąć też jednego ważnego problemu, który może nam się wymknąć spod kontroli. Chodzi o grupę tzw. NEET, czyli młodych osób bez pracy, które ani nie uczą się czy podnoszą kwalifikacje, ani nie poszukują pracy. Inaczej mówiąc jest to część grupy bezrobotnej młodzieży najbardziej zniechęcona i negatywnie nastawiona do społeczeństwa i pracy, która przestała już szukać pracy, bo straciła nadzieję, że ją kiedyś znajdzie. Według danych Eurostatu, 15,7% bezrobotnych w wieku 15-29 lat w Polsce można zaliczyć właśnie do tej grupy (2012). Mieścimy się jeszcze w średniej unijnej (15,8%), ale należy pamiętać, że co ósmy młody człowiek bezrobotny w Polsce stracił już chęć poszukiwania pracy. To też apropos twierdzeń tych, którzy dowodzą, że system edukacji jest nastawiony wyłącznie na rynek pracy.
Przedsiębiorczość kuleje
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze problem z kształceniem przedsiębiorczych postaw wśród młodzieży. Żaden z przedmiotów szkolnych, nawet podstawy przedsiębiorczości, w żaden widoczny sposób nie przyczynia się do uczenia umiejętności samoorganizacji własnej pracy czy zajęcia. Można to robić metodą projektów, ale wówczas musiałaby to być podstawowa metoda nauczania od przedszkola aż do studia wyższe. Niestety jeden (czasami dosłownie jeden w roku szkolnym) projekt w gimnazjum nic tu nie zmieni. No i nie zmieni tego opuszczenie szkoły, bo wówczas młody człowiek musi się wszystkiego uczyć na własną rękę, popełniać błędy i uczyć się na nich. Inaczej mówiąc traci czas, który zyskałby, gdyby faktycznie szkoła przygotowała go do rynku pracy kształtując pewną postawę przedsiębiorczą (radzenia sobie w różnych sytuacjach) i wyposażając w pewne kompetencje społeczne ważne w życiu każdego człowieka i pracownika (choćby komunikowanie, współpraca w grupie, krytyczne myślenie).
Swoją drogą postawiłbym tezę, że ci młodzi, którzy wyjeżdżają z Polski do pracy w innych krajach UE, zaliczają się do najbardziej przedsiębiorczych Polaków. Czyli tracimy dodatkowo pewien istotny potencjał.
Dwa filary
System edukacji powinien oczywiście przygotować i wychować młodego człowieka zarówno jako sprawnego, rozumnego pracownika (bez względu na formę, w jakiej ta praca będzie wykonywana), jak i rozumnego obywatela i dobrego człowieka. Powinna przyczyniać się zarówno do kształcenia kompetencji potrzebnych do rozpoczęcia i kontynuowania kariery zawodowej, jak i rozwijać wiedzę ogólną, która pozwoli młodym ludziom zachować pewną elastyczność. Moim zdaniem obecnie nie czyni ani jednego, ani drugiego.
Obecnie „produktem“ szkoły jest zazwyczaj marny potencjalny pracownik, którego wszystkiego trzeba nauczyć i marny obywatel, którego nie interesują wybory i udział w życiu społecznym, bo społeczeństwo i państwo nie potrafią mu nic sensownego zaoferować (proszę zwrócić uwagę na rosnący odsetek młodzieży regularnie opuszczających wybory).
Na własną odpowiedzialność
Osoby, które uważają, że „kształcenie pod kątem rynku pracy jest błędem“ upraszam o sprawdzenie swoich teorii na własnych dzieciach. Inne proszę zostawić w spokoju, bo one naprawdę potrzebują solidnego przygotowania do pracy. Wychodzący ze szkoły uczeń nie jest do pracy gotowy, bo dziś sama wiedza nie wystarcza, aby znaleźć pracę. Potrzeba szczęścia lub czegoś więcej, czego nie daje mu szkoła.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby osoba, która już znajdzie pracę, mogła swobodnie czytać sobie i poznawać dowolnych filozofów, chodzić do kina i teatru, uczestniczyć w różnych inicjatywach społecznych. Odwrotnie się nie da, no chyba, że się ma bogatych rodziców...
Z pewnością ten artykuł nie omawia wszystkich wątków w tym rozległym temacie (pominąłem szkolnictwo zawodowe, ale to świadomie – bo tu jest mniejszy problem z bezrobociem młodzieży; pominąłem też problem bezrobocia po studiach magisterskich, bo to osobny i istotny temat).
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Jest również członkiem grupy Superbelfrzy RP).
Ostatnie komentarze