Rządowy podręcznik od kilku dni nie schodzi z listy najważniejszych wiadomości krajowych. Spróbujmy jednak do tego tematu podejść na chłodno. Po pierwsze mamy problem definicyjny do rozwiązania – niech ktoś spróbuje powiedzieć, co to jest podręcznik? Albo co jest podręcznikiem, a co nie jest? Czy podręcznik to coś na wzór słynnego Elementarza Falskiego? Czy może coś innego? Czy w ogóle wiadomo, o czym mówimy?
Prawdopodobnie nie będziemy w stanie dojść do porozumienia, co można uznać za dobry podręcznik, a co nie. Albo czyje opinie liczą się w ocenie tego, czy podręcznik jest dobry czy zły. Być może warto przy okazji dyskusji publicznej spróbować opracować pewną modelową koncepcję podręcznika, z którego mają się uczyć dzieci w szkole (nie tylko w klasie pierwszej). Możemy przy tym korzystać z wielu doświadczeń międzynarodowych.
Wiemy coraz więcej na temat rządowego pomysłu wydania darmowego podręcznika dla pierwszoklasistów. Spróbujmy zatem przeprowadzić analizę SWOT tego pomysłu, dzięki czemu będzie można lepiej zobaczyć, jakie są jego plusy i minusy oraz szanse i zagrożenia.
MOCNE STRONY pomysłu, czyli to, co stanowi jego zaletę
Oszczędności w budżecie domowym. Rodzice zaoszczędzą ok. 200-250 złotych na kupnie pakietu edukacyjnego, który nie jest i nie powinien być obowiązkowy. To jest chyba największa zaleta tego pomysłu.
Wielokrotność użytkowania. Podręcznik będzie stanowił własność szkoły i będzie „wielokrotnego użytku“. Czyli będą z niego mogły korzystać kolejne roczniki uczniów (pod warunkiem, że zostanie on wydany na takim papierze, który zniesie kilka lat użytkowania). To dobre założenie – wydawcy edukacyjni przyzwyczaili nas do wprowadzania niewielkich zmian w kolejnych edycjach, co wymuszało, np. w rodzinie, w której jest kilkoro dzieci uczących się w kolejnych klasach, kupno nowego podręcznika, mimo że zmiany nie były istotne z punktu widzenia efektów uczenia się.
Podręcznik na otwartych licencjach. Nie padły wprawdzie oficjalne deklaracje, ale mając na uwadze politykę ORE względem tworzenia zasobów edukacyjnych (np. e-podręczniki) nieoficjalnie mówi się, że opracowany darmowy podręcznik będzie wydany na otwartych licencjach, stąd będzie można go dalej rozwijać. Jeśli tak, to jest to wielka zaleta pomysłu i nadzieja, że będzie można dodawać do tego projektu kolejne elementy, remiksować materiały i ciągle ulepszać, a będą to mogły robić niezależnie od siebie różne podmioty.
SŁABE STRONY pomysłu, czyli to, co jest jego wadą
Brak czasu na przetestowanie. Pomysł wydania podręcznika dla klasy I już na wrzesień 2014 rodzi wiele pytań o jakość. Zwłaszcza, że nie mamy czasu na porządne sprawdzenie tego dzieła w klasie. Skąd zatem będziemy wiedzieć, że podręcznik jest dobry?
Brak konsultacji z nauczycielami. Nauczyciele są jednak najlepszymi ekspertami od edukacji wczesnoszkolnej i powinni mieć możliwość wyrażenia swoich opinii o istniejących podręcznikach. Brakuje badań, w których możnaby sprawdzić, jaki podręcznik jest najbliższy ideału i czy jest taki w ogóle dostępny na rynku. Z taką wiedzą można byłoby faktycznie zaprojektować modelowy podręcznik, taki Elementarz 2.0.
Interwencja państwa w rynek. W warunkach gospodarki rynkowej działania regulujące rynek powinny być przez państwo ograniczone do minimum. Oczywiście bywają niekiedy (uzasadnione np. stanem klęski żywiołowej) wyjątki od tej zasady, ale ponieważ jest to naruszenie zasad rynkowych, więc zakwalifikować to można do słabych stron pomysłu. Warto postawić sobie pytanie, czy mamy dostatecznie dużo argumentów przemawiających za interwencją w rynek wydawniczy.
Straty dla budżetu państwa. Przeanalizujmy pomysł z punktu widzenia ministra finansów... Do budżetu państwa wpłynie dużo mniej pieniędzy od transakcji na rynku wydawniczym. Niektóre sieci księgarni (także internetowych) utrzymywały się w dużej mierze dzięki sprzedaży podręczników. Budżet państwa straci na pomyśle wpływy z podatku dochodowego i VAT i będzie to znacząca kwota. Skoro mówimy, że wartość rynku podręczników dla klasy I szkoły podstawowej wynosi 140 milionów złotych, to można założyć, że budżet państwa traci na tym co najmniej 7 mln złotych (czyli 5% VAT), których nie zapłacą rodzice. Ale to tylko część kosztów, ponieważ wydawnictwa nie sprzedadzą swoich podręczników i ich dochód spadnie, a zatem z tytułu podatku dochodowego od osób prawnych nie wpłynie do budżetu państwa kwota około 25 mln złotych (szacunkowo, gdyż trudno o dokładne prognozy). Dla ministra finansów zatem bilans będzie taki: 10 mln, które rząd zamierza przeznaczyć na sfinansowanie pomysłu i 32 mln kosztów w wyniku obniżenia wysokości podatków wpływających do budżetu państwa. Czyli prawdziwy koszt budżetu państwa to około 42 mln złotych (szacunkowo). Oczywiście rząd może sobie to „odebrać“ z wyprawki szkolnej, ale ta przecież nie jest przeznaczona tylko na podręczniki, lecz zawiera w sobie szerszą formułę pomocy społecznej.
Ograniczenie autonomii nauczycieli. Z raportu OECD omawiającego wyniki PISA 2012, tego samego, którym tak lubimy się chwalić od kilku miesięcy, wynika, że jednym z czynników wpływających na sukces polskiej szkoły była autonomia nauczyciela w doborze pomocy naukowych. Jeszcze w styczniu 2014 wiceminister MEN Maciej Jakubowski podkreślał (za: Gazeta Wyborcza): „Autonomia szkół i nauczycieli, rozwijanie rozumowania uczniów, wsparcie szkół i egzaminy zewnętrzne - to cechy wspólne systemów edukacji krajów z najlepszymi wynikami w międzynarodowym badaniu PISA“. Pomysł narzucenia szkołom jednego podręcznika dla klasy I (potem drugiej i trzeciej) – w oczywisty sposób tę autonomię zaburza. A to jednak nauczyciel odpowiada za jakość nauczania – powinien mieć możliwość (i odwagę) wybrania najlepszego zestawu dla swoich podopiecznych. Warto jeszcze podkreślić, że autonomia nauczyciela w edukacji jest olbrzymią korzyścią i zaletą, a nie bzdurnym dogmatem, jak to ostatnio usłyszeliśmy.
Jeden szymel dla wszystkich. Trend światowy w edukacji to dążenie do indywidualizacji kształcenia i oferowanie różnorodności doświadczeń edukacyjnych. Pomysł na jeden taki sam podręcznik dla 550 tysięcy najmłodszych uczniów w szkołach nie powinien wywoływać zatem entuzjazmu. Pewną zaletą pakietów edukacyjnych jest właśnie to, że uczeń ma możliwość korzystania z wielu materiałów powiązanych z podręcznikiem od razu i są to materiały bardzo różnorodne. Inna sprawa, czy te zadania w pakietach były usypiające i mało wymagające, czy nie. To kwestia detalu, ale co do zasady szerokie obudowanie podręcznika materiałami dodatkowymi daje możliwość zwiększenia różnorodności działań.
Brak odpowiednich regulacji prawnych. Przepisy nie przewidywały do tej pory możliwości produkcji podręczników przez MEN i podległe mu instytucje. Zanim zatem będzie można rozpocząć formalnie prace, należałoby przygotować odpowiednie zmiany w ustawie o systemie oświaty. Może to zająć sporo czasu.
SZANSE, czyli możliwości korzystnej zmiany w wyniku realizacji pomysłu
Zerwanie ze schematyzmem w uczeniu. Zdaniem MEN funkcjonujące na rynku podręczniki uczą schematycznego myślenia. Uczeń podąża z góry określonym torem, wypełniając zaplanowane przez wydawcę puste miejsca. Jeśli faktycznie tak jest, można mieć nadzieję, że podręcznik przygotowany przez ORE zerwie z tymi schematami i zaproponuje nowe podejście do uczenia się z podręcznikiem.
Mniej marketingu w szkołach. Zmniejszona zostanie skala negatywnie ocenianych (także przez media) działań marketingowych wydawnictw w szkołach prowadzących do wyboru przez szkołę pakietów podręczników, które nie były potem efektywnie wykorzystywane. Jednocześnie MEN zapowiada większy udział społeczności szkolnej w wyborze podręczników na innych etapach kształcenia (m. in. zaangażowanie Rady Rodziców), co może przyczynić się do uzdrowienia relacji rynkowej między szkołami i wydawcami (inaczej mówiąc przywrócenia konkurencji rynkowej w wielu wypadkach).
Własne programy nauczania. Niezamierzonym, aczkolwiek pożądanym (z punktu widzenia nowoczesnej i efektywnej edukacji) rezultatem może być wymuszenie na nauczycielach pracy z wieloma zasobami i tworzenie własnych, dopasowanych do swoich uczniów programów nauczania. Do tej pory znaczna część nauczycieli polegała na pakietach edukacyjnych i nie poszukiwała nowych materiałów. Tymczasem w internecie już dostępne są tysiące wspaniałych materiałów, narzędzi i pomocy edukacyjnych, z których można korzystać na wszelkich zajęciach. Pracę nauczyciela wczesnoszkolnego ułatwia co najmniej 40 programów edukacyjnych, z których może skorzystać w każdej chwili. Dużo o tym pisze m.in. Jolanta Okuniewska ze Szkoły Podstawowej nr 13 w Olsztynie, która w pracy z uczniami wykorzystuje szeroko bogactwo zasobów internetowych (patrz: „Technologie są dla dzieci. Poradnik dla nauczyciela edukacji wczesnoszkolnej“). Nauczyciel nie ma obowiązku korzystania z podręcznika i może realizować podstawę programową według własnego pomysłu. Ten sam podręcznik we wszystkich szkołach da możliwość porównania efektów pracy nauczyciela z innymi zasobami, czyli pozwoli rozwinąć skrzydła twórczym nauczycielom.
Podniesienie jakości oferty wydawniczej. Interwencja rządu w rynek wydawnictw edukacyjnych może przyczynić się do przeanalizowania własnych strategii przez wydawnictwa edukacyjne i rozwoju nowych modeli biznesowych. Być może będzie oznaczać to odrzucenie pewnych publikacji, które były na siłę wpychane do szkół i skoncentrowanie się w większym stopniu na potrzebach nauczyciela i uczniów.
Budowanie bazy zasobów edukacyjnych. Pewną szansę dostrzegam też w ewentualnej słabości podręcznika. Nawet jeśli jego jakość będzie na dobrym poziomie, oferta ORE nie będzie w stanie spełnić oczekiwań wszystkich – będzie można tworzyć dodatkowe materiały do tego podręcznika, dzięki czemu następne roczniki będą miały bogatsze zasoby do uczenia się, płatne (gdzieś jednak wydawcy będą chcieli jednak sprzedawać swoje produkty) i nieodpłatne (np. tworzone przez nauczycieli).
ZAGROŻENIA, czyli możliwe niebezpieczeństwa i pułapki
Mało czasu. Profesjonalne wydanie podręcznika to nie jest praca na trzy-cztery miesiące. Wydawcy mówią co najmniej o roku pracy nad materiałem plus testowanie w szkołach. Rząd chce zrealizować pomysł w osiem miesięcy. Istnieje poważne zagrożenie, że opracowany materiał będzie niedopracowany lub nie wszystkie jego braki uda się zidentyfikować.
Niedopasowanie programów nauczania. Na konkretnym podręczniku zazwyczaj oparte są programy nauczania, które realizują nauczyciele, także te autorskie. W tym roku mogą mieć mniej czasu na przygotowanie się do pracy z tym podręcznikiem. W dodatku należy pamiętać, że do szkół idą i sześcio- i siedmiolatki, więc klasy będą mieszane, a to wymaga bardziej przemyślanego programu.
Brak doświadczenia. MEN ani ORE (jako wykonawca pomysłu) nie mają doświadczenia w przygotowywaniu podręczników. Przyznają to dość otwarcie przedstawiciele ORE w mediach (za TVN 24)... Oczywiście to zagrożenie można zniwelować poprzez zaangażowanie wybitnych autorów i specjalistów, którzy pomogą opracować podręcznik, ale na razie nic na ten temat nie wiadomo. Nie można wykluczyć, że jakość nowego podręcznika będzie poniżej średniej podręczników dostępnych na rynku.
Bezrobocie i bankructwa firm. Wprowadzenie na rynek darmowego podręcznika finansowanego przez państwo może przyczynić się do znaczącego zmniejszenia obrotów na rynku wydawniczym i w handlu. Należy pamiętać, że przygotowanie pakietów edukacyjnych jest to proces, w który zaangażowany jest wiele podmiotów (osób fizycznych i prawnych), nie tylko w firmach wydawców edukacyjnych: autorów, redaktorów, recenzentów, grafików, drukarzy, handlowców, sprzedawców, itp. Ten łańcuch zależności jest bardzo długi. Jeśli okaże się, że ogniwo na początku puściło – naturalnie wiele osób znajdzie się na bezrobociu, a firmy (nieraz także rodzinne), które realizowały zamówienia dla wydawnictw, stracą je i być może też zbankrutują. Nieznane są szacunki dla takiego scenariusza, ale jest on możliwy.
Brak materiałów pomocniczych. Rząd uznał, że z pakietów edukacyjnych należy wyjąć podręcznik. Pytanie co z pozostałymi materiałami, zwłaszcza zeszytami ćwiczeń dla uczniów? Uczniowie mają uczyć się jedynie z podręcznika? Czy ORE zdąży także w tak krótkim czasie wydać dodatkowe materiały? Potrzebne są także inne pomoce do ćwiczenia pisania, wycinania itp. Skąd nauczyciel czy uczeń mają wziąć te zasoby? Czy rodzice nadal będą zobowiązani do kupowania zeszytów ćwiczeń i innych materiałów, które były w pakiecie? Czy może nauczyciel będzie zobowiązany do samodzielnego przygotowania na każde zajęcia dziesiątek kart pracy, kserówek itp – wszystkiego czego potrzeba uczniom obok podręcznika, żeby uczyć się. Tu rodzi się wiele pytań i jednocześnie wcale nie pojawiają się na nie odpowiedzi. Istnieje poważne zagrożenie, że konieczność dostarczenia materiałów pomocniczych na zajęcia zostanie przerzucona na nauczyciela, bo rodzice stwierdzą, że przecież ma być darmowy podręcznik i basta. A co to oznacza dla szkoły i nauczyciela? Na pewno kserokopiarka będzie pracowała częściej, zamiast kolorowych kart pracy pojawią się kiepskiej jakości kserówki, a nauczyciel spędzi w szkole jeszcze więcej czasu (oczywiście poza pensum).
Pogłębienie frustracji wśród nauczycieli. Nauczyciele są tą grupą zawodową, która często o zmianach w szkołach dowiaduje się jako ostatnia, zazwyczaj wtedy, gdy okazuje się, że zmieniły się jakieś przepisy, wymagania i obciążenia (choćby biurokratyczne) względem nich. Pomysł z darmowym podręcznikiem też może pogłębić ich frustrację, jeśli okaże się, że nie spełnia ich oczekiwań i/lub wymaga od nich większych nakładów pracy. Może się to przełożyć na jakość nauczania w klasie pierwszej, zwłaszcza kiedy się okaże (tak stało się na Słowacji kilka lat temu przy realizacji niemal identycznego pomysłu), że podręczniki „nie zdążyły“ dojechać we wrześniu do szkół.
Tani produkt jednokrotnego użycia. Jeśli rząd postawi na zbyt tani podręcznik, może się okazać, że z wielokrotności nici. Pamiętajmy, że to są książki dla małych dzieci. Podręczniki mogą nie dotrwać do kolejnego rocznika albo dotrwać w stanie nie nadającym się do ponownego użycia... Do tego dochodzi efekt psychologiczny – dla wielu uczniów w kraju taki podręcznik to wciąż pierwsza osobista książka – nie ma problemu jeśli jest nowa – może działać motywująco na ucznia; ale zniszczona, poplamiona, z pogiętymi rogami może wpływać negatywnie na efekt pierwszego wrażenia związanego ze szkołą.
***
Zazwyczaj analizę SWOT wykonuje się przed rozpoczęciem jakiegoś działania. W przypadku zagadnień złożonych – jakim niewątpliwie jest sprawa podręcznika rządowego – nie daje ona jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy jakiś pomysł jest dobry czy zły. Bardziej istotne jest uchwycenie tych wielu wymiarów, w jakich powinniśmy rozpatrywać dane zagadnienie oraz zidentyfikowanie największych słabych stron i zagrożeń, które musimy mieć na uwadze.
Pomysł przygotowania w krótkim czasie rządowego podręcznika nie jest prosty do realizacji. Jeśli wczytamy się w powyższą analizę, możemy zauważyć, że występują tu naczynia połączone. Projekt ten jest raczej inwestycją o wysokim stopniu ryzyka. Projekt ten przy sprzyjających warunkach może przynieść ponadprzeciętne korzyści, ale równie dobrze może skończyć się wielkimi rozczarowaniami...
Przygotowano z pomocą nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej z grupy Superbelfrzy RP.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Jest również członkiem grupy Superbelfrzy RP).
Ostatnie komentarze