Ministerstwo, wydziały edukacji, kuratoria, okręgowe komisje egzaminacyjne, dyrekcje szkół – ugrzęźli w dorywczej edukacji. Raz się złapią za to, innym razem za tamto, ale do stałej roboty się nie biorą. Są mistrzami fuch, chwilowych zleceń społecznych, nagłych zamówień polityków. Wtedy stawiają sobie i swoim podwładnym wymogi maksymalne.

Nie ma ścisłej definicji szkół demokratycznych. W placówkach określanych tym mianem zwraca się uwagę przede wszystkim na to, że każdy uczeń sam decyduje, czego i w jaki sposób się uczy. Uczniowie i nauczyciele na zebraniach, w których uczestniczy cała szkolna społeczność, wspólnie ustanawiają obowiązujące w szkole zasady, kierując sie mottem: jeden człowiek – jeden głos.
Wokół podręczników szkolnych zrobił się duży szum spowodowany ostatnią decyzją ministra edukacji dotyczącą zmian w programach nauczania matematyki i języka polskiego. Od razu nauczyciele podnieśli larum, że będą zmuszeni do poniesienia dodatkowych kosztów związanych z zakupem książek.
Żyjemy w specyficznych czasach, które jeden z ważniejszych współczesnych filozofów – Zygmunt Bauman – określił mianem „płynnej nowoczesności”[1]. Charakteryzuje je duża zmienność, płynna sytuacja polityczna i społeczna, przenoszenie się kapitału przez granice i kontynenty oraz nacisk na elastyczność uczestników rynku pracy.
Po roku od zapowiedzi twórcy YouTube Steve Chen’a pojawiła się strona internetowa z filmami przeznaczonymi dla telefonów komórkowych. Pod adresem
Podstawowa wiedza o finansach jest niezbędna dla osiągnięcia osobistych celów życiowych lub zawodowych. Tymczasem z sondażu firmy VISA wynika, że tylko 5% dorosłych Amerykanów nauczyło się zarządzania finansami w szkole podstawowej lub średniej. Zwiększenie umiejętności najmłodszych w tym zakresie powinno stać się priorytetem zarówno szkoły, jak i rodziców.
Właściwe wykorzystanie komputerów i nowych technologii w procesie edukacji jest niezbędne dla prawidłowego rozwoju społeczno-ekonomicznego krajów UE. Stowarzyszenie Miasta w Internecie opublikowało

