Edukacja powinna być sferą radosnego rozwoju. Dzieci lubią się uczyć. Często dla rozwiązania zagadki, czy w celu osiągnięcia ważnego dla siebie rezultatu, są w stanie zrobić naprawdę wiele. Tylko ważne by te wyzwania muszą być po coś.
Wioletta Matusiak podczas swojego występu na TEDx opowiada historię chłopca, który jest zapalonym miłośnikiem Lego, ale któremu jednocześnie niespecjalnie chciało się uczyć i rozwiązywać proste działania matematyczne typu ile to jest jak od 1864 odjąć 287. Kiedy jednak zamarzyło mu się kupić sobie samemu na Gwiazdkę jeden z zestawów klocków, natychmiast wyliczył ile mu brakuje, jeśli ten wymarzony zestaw kosztuje 260 złotych a on ma w skarbonce tylko 86. W podobny sposób uczy się angielskiego. Ogląda po prostu filmiki z postaciami tworzonymi z klocków, w których bohaterowie posługują się mową Szekspira (albo może bardziej Eminema...). Dzieci chcą się uczyć i lubią nawet ciężko pracować, kiedy widzą sens oraz cel swoich starań. Robienie czegoś, bo tak trzeba - raczej pozostawiają dorosłym.
Wielu dorosłych zastanawia się, co zrobić, żeby dzieci poświęcały więcej uwagi i staranności w pracy nad sobą. Pamiętając własne dzieciństwo, zastanawiamy się niekiedy, ile czasu sami straciliśmy na bezmyślne zabawy. I kim moglibyśmy być, gdyby nie ten zmarnowany czas. Czy jednak dzieci rzeczywiście wymagają tak intensywnej pracy nad własnym rozwojem? Czy faktycznie powinien on polegać na tym, by wtłaczać je w opracowane przez dorosłych algorytmy? Psychologia rozwojowa a i najnowsze badania ludzkiego mózgu wskazują, że człowiek najintensywniej rozwija się do piątego, szóstego roku życia. A więc do czasu zanim objęty zostanie formalną edukacją. I rzeczywiście, przyglądając się naszym maluchom możemy śmiało powiedzieć, że ich poziom motywacji i determinacji w pracy nad podejmowanymi przez siebie działaniami jest bliski zaangażowaniu najbardziej skupionych na swojej pracy naukowców. Zobaczmy z jakim zapałem grzebią patykiem w ziemi, by się dokopać do ukrytych w niej skarbów. Z jaką swobodą biorą do ręki najbardziej odrażające stworzenia, by zgłębić tajemnicę ich bytu. Z jaką łatwością i kreatywnością opowiadają o sprawach, które ich zdaniem zdarzyły się czy choćby powinny się zdarzyć. Wreszcie jak często i jak dociekliwe zadają pytania. Maluchy intuicyjnie zdają sobie sprawę, że zanim pójdą do szkoły muszą się bardzo, bardzo wiele nauczyć, a my powinniśmy po prostu stworzyć im właściwe warunki zezwalające na to, by kiełkująca potrzeba w pełni rozwinęło wszystkie tkwiące w nich możliwości.
A co później? Albert Camus kilkadziesiąt laty temu zauważył, że szkoła przygotowuje dzieci do życia w świecie, który nie istnieje. A przecież od czasu wypowiedzi autora Dżumy, świat rozwija się w sposób jeszcze bardziej dynamiczny. Do tego stopnia, że już dziś coraz trudniej zaakceptować stereotypowy paradygmat edukacji, jakim jest zasada, że głównym dostawcą wiedzy i ważnych umiejętności dla rozwoju dzieci i młodzieży szkolnej są nauczyciele i realizowane przez nich programy nauczania. Przede wszystkim widać to w kontekście efektywnego pozyskiwania informacji. Mnogość danych, które bombardują nas ze wszystkich stron wskazuje, że jedną z najistotniejszych kompetencji, jaką warto się zająć we współczesnej szkole, jest zbiór umiejętności dotyczących zarządzania wiedzą. Punktem wyjścia są w tym zakresie umiejętności związane z rozpoznawaniem, identyfikacją, rozumieniem, przetwarzaniem, porównywaniem, wykorzystywaniem do prezentacji własnych hipotez oraz poglądów itd. itd. Samo zapamiętanie, że Mont Blanc jest najwyższym szczytem Europy i wynosi 4807,81 m n.p.m to za mało. To akurat bez żadnego problemu można sprawdzić w Wikipedii (co nawiasem sam przed chwilą zrobiłem). Informacja ta może być natomiast pretekstem do niezliczonego zestawu wyzwań edukacyjnych związanych z możliwościami tkwiącymi w językach, potencjałem zawartym w dywagacjach matematycznych, zbiorem inspiracji wpisanych w treści powiązane z wiedzą o ziemi, klimacie, sporcie i sposobach spędzania czasu przez osoby mieszkające w alpejskich wioskach. Jak to się ma do celów kształcenia wpisanych w treść podstaw programowych? Te z założenia stanowią spójny zbiór wiedzy i umiejętności jakie powinni nabyć uczniowie na poszczególnych etapach nauczania. Niemniej najważniejszym pytaniem dotyczącym tego czego i w jaki sposób się uczymy jest kwestia: po co to robimy? Najprostsza odpowiedź mówi, że po to, by uczniowie byli przygotowani do egzaminów. Niektórzy mówią - by przyszli absolwenci byli przygotowani do życia. Ba, tylko że z tej pierwszej szkołę i nauczycieli łatwo rozliczyć. Ta druga zaś może znaleźć swoje potwierdzenie jedynie w jakiejś bliżej niesprecyzowanej przyszłości. A przecież to właśnie ta druga jest dla nas wszystkich zdecydowanie ważniejsza!
Na szczęście dla wielu dzieci szkolne założenia nie stanowią istotnej przeszkody. Zwłaszcza dla tych młodszych. Dla nich cały świat to jeden, wielki, ukochany uniwersytet, a dorośli, zwierzęta, rośliny i… ot, choćby cień na ścianie - to najwspanialsi profesorowie. Znany niemiecki neurobiolog Gerald Hüther podkreśla że małe dziecko osiąga stan maksymalnego zachwycenia do kilkudziesięciu razy dziennie (Wszystkie dzieci są zdolne. Rozmowa z G.Hütherem). W mózgu dochodzi wówczas do aktywacji ośrodków odpowiedzialnych za emocje. Znajdujące się tam komórki nerwowe mają długie wypustki sięgające do innych części mózgu. Zakończenie tych wypustek uwalniają całą mieszankę neuroplastycznych substancji semiochemicznych. Substancje te sprawiają, że połączone skupiska komórek nerwowych prowadzą wzmożoną produkcję niektórych białek, wykorzystywanych do rozrostu nowych wypustek, wytwarzania nowych połączeń oraz utrwalania i stabilizacji tych połączeń, które aktywizowane są w mózgu w celu rozwiązania jakiegoś problemu lub przezwyciężenia nowego wyzwania. A to wszystko po prostu oznacza, że człowiek szybciej i lepiej się uczy, kiedy jest szczęśliwy. I to bez względu na wiek.
Stoimy na progu niezbędnej personalizacji edukacji. Podstawą dla jej wdrożenia jest umożliwienie uczniom identyfikacji własnych ograniczeń i zasobów. Świadomość samego siebie to z jednej strony rzeczywista wiedza na temat tego w czym jestem dobry, co w sobie mogę rozwijać, nad czym powinienem pracować i do czego zmierzać. To jednocześnie istotna wiedza dla nauczycieli - komu i w jakim zakresie oferować jaki rodzaj wsparcia. Czego i w jakim zakresie oczekiwać. Co proponować i w co angażować, by praca, którą będą uczniowie wykonywać w optymalny sposób sprzyjała ich rozwojowi. To zarówno dla uczniów jak i dla nauczycieli przebogate źródło wiedzy na temat przyczyn i potencjalnych skutków podejmowanych działań. Małe dziecko ucząc się intensywnie, choć zdecydowanie po omacku tego, czym jest otaczający je świat, ponosi nierzadko duże koszty skrojonej przez samego siebie i dla siebie samego edukacji. To nic przyjemnego dowiedzieć się organoleptycznie, że cytryny są aż tak kwaśne, a płomień świecy tak gorący. To jednak wiedza bardzo praktyczna. Podobnie jak ta, że kiedy się wystarczająco długo płacze, to dorośli na ogół dają to, na czym nam zależy, albo że kiedy przytulić się do mamy, to to, co tak przed chwilą bolało, od razu mniej boli. Szkoła to rzecz jasna nie dywan do pełzania, a i uczeń to rzecz jasna nie niemowlę. Ale skoro sposób uczenia z pierwszych lat życia tak dobrze się sprawdza, to może, zamiast mówić co trzeba i oceniać za źle wykonane zadania - zacząć stwarzać warunki, by po prostu było jak należy?
Notka o autorze: Jarosław Kordziński – obserwator rzeczywistości edukacyjnej w Polsce i na świecie. Autor, między innymi wydanej w 2022 roku przez Wydawnictwo Wolters Kluwer książki „Edukacja wyzwolenia szkól i nauczycieli”.
Ostatnie komentarze