Nie pierwszy raz nawiążę we wpisie na blogu do starego żydowskiego szmoncesu, jak to mądry rabin kazał Ickowi, uskarżającemu się na tłok w mieszkaniu, dokwaterować kozę. Kiedy nieszczęsny żalił się przy następnym spotkaniu, że teraz jest jeszcze gorzej, polecił mu zwierzę wyprowadzić. Icek nie mógł nachwalić się mądrości rebego, bo w mieszkaniu zrobiło się wyraźnie luźniej.
Dowcip stary i znajdujący wiele analogii w życiu, szczególnie często aplikowany społeczeństwu przez sprytnych polityków. Ja jednak tym razem planuję nietypową puentę i w związku z tym muszę podkreślić, że koza to zwierzę bardzo pożyteczne, potrafiące utrzymać przy życiu całą rodzinę swoich właścicieli W przeszłości także u nas, a wciąż w wielu biednych regionach świata. Posiadanie kozy może więc być wielce wskazane, pomimo tłoku.
W mojej historii w roli rabina występuje… Przemysław Czarnek, natomiast nieprzeliczoną rzeszę Icków odgrywają organy prowadzące placówek oświatowych. Do wieży z kości słoniowej, w której zamieszkuje nasz rebe, dotarły jakiś czas temu narzekania, że dzieci i młodzież są w fatalnej kondycji psychicznej. Faktem jest, że dochowaliśmy się jako społeczeństwo młodego pokolenia bąbelków, określanych tą nazwą, bowiem wyjątkowo skłonnych do pękania pod wpływem rozmaitych przeciwności losu. Zalicza się do nich nawet chodzenie do szkoły, ze wszystkimi jego atrybutami, które nie dziwiły nikogo w pokoleniu rodziców: ocenami, zmienianiem butów w szatni, czy wymogiem mówienia proszę, dziękuję, przepraszam. Mogę sobie tutaj z lekka ironizować, ale powszechne pękanie psychiczne młodych ludzi jest istotnym problemem, doskonale widocznym w placówkach oświatowych, który przekłada się, między innymi, na znaczące zwiększenie liczby pacjentów u lekarzy psychiatrów. Nie jest to bezpośredni efekt pandemii, bowiem tendencja była widoczna co najmniej kilka lat wcześniej, ale kolejne okresy zdalnego nauczania z pewnością dołożyły swoje.
Nie sądzę, by rebe Czarnek sięgał myślą wszystkich przyczyn kryzysu psychicznego młodych ludzi, a już na pewno nie ogarnia, że podobny kryzys w niewiele mniejszym stopniu dotyka także tych, co na pierwszej linii, a więc nauczycieli, dyrektorów placówek, a także sporej rzeszy rodziców. Tym niemniej należy docenić, że z jego ministerstwa wyszła inicjatywa określenia standardów zatrudnienia nauczycieli wsparcia psychologiczno-pedagogicznego, która została zapisana w znowelizowanej wiosną tego roku Karcie Nauczyciela. Należy docenić tym bardziej, że akurat poglądy ministra Czarnka wydają się bliższe radykalnego traktowania zjawiska bąbelków jako fanaberii dzieci i dorosłych, ze szczególnym uwzględnieniem wśród tych ostatnich krzewicieli ideologii wrogich tradycji i rodzinie. A jednak stosowne standardy powstały, co więcej, znalazły się pieniądze na wprowadzenie ich w życie.
Osobom słabo orientującym się w temacie wyjaśnię, że przyjęto normę, docelowo, co najmniej pół etatu psychologa na pierwszą setkę dzieci w placówce, tyle samo – pedagoga specjalnego, a resztę – do łącznego wymiaru dwóch etatów, dla pedagoga, logopedy i terapeuty pedagogicznego. Nie zapomniano o placówkach najmniejszych – w każdej musi znaleźć się psycholog, choćby na godzinę w tygodniu (co przy dziesiątce uczniów powinno wystarczyć), jak również o tych znacznie większych, powiększając normę o 0,2 etatu na każdą kolejną setkę uczniów. Co prawda na pierwsze dwa lata przewidziano okres przejściowy, nieco mniejszy łączny wymiar zatrudnienia specjalistów, ale i tak można to uznać za krok epokowy, wobec wcześniejszego braku jakichkolwiek norm w tym zakresie.Malkontenci od razu zwrócili uwagę na dwa problemy. Pierwszy, to zbyt niski dodatek godzin w stosunku do potrzeb wielkich szkół, które z reguły znajdują się w miastach. Tam potrzeby są największe, dużo większe, niż jest w stanie ogarnąć psycholog czy pedagog w ciągu nawet 22 godzin tygodniowo przewidzianych dla pięciu setek uczniów (5*0,2 etatu na setkę). Drugi, w tym momencie daleko bardziej istotny, to absolutny brak możliwości znalezienia chętnych do objęcia powstających stanowisk. Przede wszystkim z powodu braku na rynku pracy tych kilkunastu tysięcy specjalistów (to szacunek potrzeb z samego MEiN), tym bardziej, że psychologów potrzebuje również ochrona zdrowia i ma dla nich lepszą ofertę wynagrodzeń. I z powodu tego drugiego problemu nowe prawo stało się kozą, którą wprowadzono do i tak ciasnej przestrzeni, w jakiej poruszają się organy prowadzące placówki oświatowe, a szczególnie władze samorządowe.
Okazało się, że wymóg zatrudnienia specjalistów w zakresie wsparcia psychologiczno-pedagogicznego według przyjętej normy jest dla wielu szkół i przedszkoli wyzwaniem ponad siły. Rozległ się donośny lament, w wyniku którego zapowiedziano odroczenie zmian o dwa lata. Chwilowo jest to jeszcze na etapie prac parlamentarnych, ale wszystko wskazuje, że stosowna nowelizacja ustawy zostanie uchwalona. Koza zostanie zatem wyprowadzona, ku radości urzędników odpowiedzialnych za oświatę i zapewne części dyrektorów, świadomych braku kadr niezbędnych do sprostaniu nowym wymaganiom. A jednak żal, bo posunięcie to doraźnie zlikwiduje problem organizacyjny, natomiast w żaden sposób nie pomoże zmierzyć się z realnym wyzwaniem, które – tak jak dotąd – pozostanie na głowach tych, którzy jeszcze trwają na pokładzie przeciekającej łajby o nazwie „Polska oświata”.
Trudno oczekiwać, że przez dwa lata dojdzie do znaczącej zmiany sytuacji. To zbyt mało czasu, by wykształcić brakujące kadry, tym bardziej, że przy obecnym poziomie zarobków tylko straceńcy podejmą pracę w przedszkolach i szkołach. Można za to postawić dolary przeciw orzechom, że problemy psychiczne młodych ludzi będą w tym czasie coraz bardziej dotkliwie odczuwane w placówkach oświatowych, dodatkowo zniechęcając do pracy kolejną grupę nauczycieli.
Problemy psychiczne dzieci i młodzieży są zjawiskiem realnie istniejącym, które powstało na skutek zbiegu wielu okoliczności. Większości nauczycieli brakuje kwalifikacji i zwykłej wydolności, by się z nimi mierzyć. Niestety, pośrednio prowadzi to do jeszcze większego ograniczania wymagań stawianych uczniom, nie tylko w sferze nauki, ale po prostu w życiu, przez dorosłych, pełnych obaw przed mimowolnym uczynieniem krzywdy któremuś młodemu człowiekowi. Powstaje zaklęty krąg, do przerwania którego – o ile w ogóle jest to możliwe – psycholodzy wydają się niezbędni. Niestety, jest ich w oświacie zbyt mało i co najmniej przez dwa lata tak pozostanie.
Pragnę zwrócić uwagę, że jak rzadko, nie krytykuję działań ministerstwa. Wprowadzenie norm uważam za słuszne, a ich chwilowe „wyprowadzenie” – za zrozumiały wyraz pragmatyzmu. Całość najdobitniej jednak pokazuje, w jak fatalnej sytuacji znajduje się polska oświata. Nie ma obecnie dobrych rozwiązań najpoważniejszych problemów i, co gorsza, nie będzie ich również nawet jeśli zmieni się władza. Chciałoby się wszakże, by ktoś wreszcie zaczął serio planować konkretne działania, możliwe do podjęcia w przyszłości. Chwilowo czuję wielką obawę, że przy przesileniu politycznym szuflada z realnymi pomysłami nowej władzy dla edukacji okaże się pusta.
Tyle dobrego, że w kwestii pomocy psychologiczno-pedagogicznej jeden dobry kroczek został już wykonany, nawet jeśli chwilowo pozostaje w zawieszeniu.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.
Ostatnie komentarze