Na naszych oczach dokonuje się największa rewolucja technologiczna i kulturowa w dziejach człowieka. Wszyscy jesteśmy jej uczestnikami, beneficjentami i... ofiarami. Bo, jak każda rewolucja, przynosi ona korzyści, usuwa pewne bariery, stwarza nowe możliwości, budzi nadzieje, ale, z drugiej strony, towarzyszą jej obawy i lęki, straty, konflikty, rodzą się nowe problemy.
Wszyscy korzystamy z osiągnięć cywilizacyjnych współczesnego świata – jako jednostki i jako zbiorowości (rodziny, instytucje, pracownicy i pracodawcy, państwo). Ale jednocześnie, mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją: szkoła broni się przed trwającą rewolucją, nie potrafi dostosować się do jej osiągnięć, wymagań i skutków ubocznych, nie stara się wpływać na nią, w niewielkim stopni korzysta z jej dobrodziejstw. Szkoła, którą wszyscy znamy, prowadzi uczniów pod prąd, niezgodnie z najważniejszymi kierunkami rozwoju nauki, techniki, demokracji, ekonomii, kultury, sztuki – niezgodnie z wymaganiami i potrzebami współczesności i najbliższej przyszłości.
W tym miejscu należałoby zapytać o przyczyny i skutki tej sytuacji, oraz o drogi wyjścia z kryzysu. Przyjrzyjmy się najważniejszej (?) czynności szkolnej, którą w największym skrócie obrazuje czasownik „uczyć”. Tę czynność rozłóżmy na trzy elementy: po co + co + jak?
Hipoteza: podstawowym celem szkoły jest przygotowanie człowieka do udziału w konkursach typu "Jeden z dziesięciu" (bardzo lubię i cenię sobie ten teleturniej, jedyny, jaki nie budzi u mnie negatywnych emocji). Uczestnik tego teleturnieju prezentuje wiedzę zawartą w swojej pamięci, a na rozpoczęcie odpowiedzi ma trzy sekundy. To jest model idealnego ucznia. Przepraszam za ironię: uczestnicy „Jeden z dziesięciu” spełniają wymagania na wzorowego ucznia nie tylko w zakresie wiedzy – są schludnie ubrani, grzeczni, nie wiercą się, nie rozmawiają ze sobą i nie zadają pytań.
Pytania:
- co jest sukcesem szkoły i ucznia?
- kiedy nauczyciel odczuwa satysfakcję ze swojej pracy?
- co ma być osiągnięciem i radością dla ucznia?
Odpowiedź podstawowa dziś: sukces jest wówczas, gdy uczeń, posługując się tylko i wyłącznie swoją pamięcią, zaprezentuje jej zawartość zgodnie z wymaganiami szkoły i w dokładnie określonym czasie. Czy taka odpowiedź jest właściwa dla XXI wieku?
Na naszych oczach pęcznieją cyfrowe nośniki i zasoby pamięci, w skali globalnej – Internet, bazy danych, telewizja, oraz indywidualnej – komputery osobiste, karty pamięci, itp. Dostęp do informacji jest błyskawiczny, szybkość przetwarzania i odtwarzania (!) już dawno przerosły możliwości naszego mózgu. Mamy do czynienia z nowymi kłopotami: nadmiar bodźców, co wybrać, jak poruszać się w gąszczu, jak porozumiewać się, co zachować – co ‘zdelejtować’. Narodził się nowy problem, zadanie, cel dla szkoły – cel, którego szkoła stara się nie zauważać, problem, który zamiatany jest z roku na rok pod dywan, dla następnego pokolenia. W największym skrócie, tym nowym celem jest: nauczyć posługiwania się zasobami pamięci cyfrowych. Tym samym, odciążyć mózg ucznia, zwolnić w nim miejsce na „rzeczy” bardziej przydatne niż wiedza teleturniejowa. Przesunąć paradygmat oświatowy z ‘wiedzieć’ w kierunku: ‘działać - komunikować - czuć’.
Obecny model edukacji, oparty na egzekwowaniu wiedzy pamięciowej, wytycza przed uczniem drogę poprzez pole minowe. Młody człowiek co chwilę musi pokazywać co zapakował do swojej pamięci, a nauczyciel „pomaga” mu w tym, starając się przyłapać go na niewiedzy (http://mojaosswiata.wordpress.com/). Spójrzmy wstecz – przecież prawie każdy z nas nie nauczył się na piątkę, czwórka to nieudana próba zdobycia piątki. Każdy, kto jest lub był nauczycielem, wspomina uczniów, o których mówi(ł): on nie jest w stanie nauczyć się tego. A mimo tego musi starać się, nie może korzystać nawet z własnych notatek i musi odpowiadać szybko. Tradycyjne uczenie się pamięciowe wszystkiego, to droga od porażki do porażki, jest nieefektywne i, co najważniejsze, niepotrzebne nikomu. Pisze o tym pięknie Marzena Żylińska w Edunews.pl.
W tym miejscu należałoby zapytać o przyczyny i skutki tej sytuacji, oraz o drogi wyjścia z kryzysu. Przyjrzyjmy się najważniejszej (?) czynności szkolnej, którą w największym skrócie obrazuje czasownik „uczyć”. Tę czynność rozłóżmy na trzy elementy: po co + co + jak?
Hipoteza: podstawowym celem szkoły jest przygotowanie człowieka do udziału w konkursach typu "Jeden z dziesięciu" (bardzo lubię i cenię sobie ten teleturniej, jedyny, jaki nie budzi u mnie negatywnych emocji). Uczestnik tego teleturnieju prezentuje wiedzę zawartą w swojej pamięci, a na rozpoczęcie odpowiedzi ma trzy sekundy. To jest model idealnego ucznia. Przepraszam za ironię: uczestnicy „Jeden z dziesięciu” spełniają wymagania na wzorowego ucznia nie tylko w zakresie wiedzy – są schludnie ubrani, grzeczni, nie wiercą się, nie rozmawiają ze sobą i nie zadają pytań.
Pytania:
- co jest sukcesem szkoły i ucznia?
- kiedy nauczyciel odczuwa satysfakcję ze swojej pracy?
- co ma być osiągnięciem i radością dla ucznia?
Odpowiedź podstawowa dziś: sukces jest wówczas, gdy uczeń, posługując się tylko i wyłącznie swoją pamięcią, zaprezentuje jej zawartość zgodnie z wymaganiami szkoły i w dokładnie określonym czasie. Czy taka odpowiedź jest właściwa dla XXI wieku?
Na naszych oczach pęcznieją cyfrowe nośniki i zasoby pamięci, w skali globalnej – Internet, bazy danych, telewizja, oraz indywidualnej – komputery osobiste, karty pamięci, itp. Dostęp do informacji jest błyskawiczny, szybkość przetwarzania i odtwarzania (!) już dawno przerosły możliwości naszego mózgu. Mamy do czynienia z nowymi kłopotami: nadmiar bodźców, co wybrać, jak poruszać się w gąszczu, jak porozumiewać się, co zachować – co ‘zdelejtować’. Narodził się nowy problem, zadanie, cel dla szkoły – cel, którego szkoła stara się nie zauważać, problem, który zamiatany jest z roku na rok pod dywan, dla następnego pokolenia. W największym skrócie, tym nowym celem jest: nauczyć posługiwania się zasobami pamięci cyfrowych. Tym samym, odciążyć mózg ucznia, zwolnić w nim miejsce na „rzeczy” bardziej przydatne niż wiedza teleturniejowa. Przesunąć paradygmat oświatowy z ‘wiedzieć’ w kierunku: ‘działać - komunikować - czuć’.
Obecny model edukacji, oparty na egzekwowaniu wiedzy pamięciowej, wytycza przed uczniem drogę poprzez pole minowe. Młody człowiek co chwilę musi pokazywać co zapakował do swojej pamięci, a nauczyciel „pomaga” mu w tym, starając się przyłapać go na niewiedzy (http://mojaosswiata.wordpress.com/). Spójrzmy wstecz – przecież prawie każdy z nas nie nauczył się na piątkę, czwórka to nieudana próba zdobycia piątki. Każdy, kto jest lub był nauczycielem, wspomina uczniów, o których mówi(ł): on nie jest w stanie nauczyć się tego. A mimo tego musi starać się, nie może korzystać nawet z własnych notatek i musi odpowiadać szybko. Tradycyjne uczenie się pamięciowe wszystkiego, to droga od porażki do porażki, jest nieefektywne i, co najważniejsze, niepotrzebne nikomu. Pisze o tym pięknie Marzena Żylińska w Edunews.pl.
Uwolnijmy umysły, talenty i pasje! Tak jak nasi przodkowie uwolnili ręce. Nasza szkoła kojarzy mi się ze stadem jakichś hominidów, w którym rodzice ‘mówią’ młodym: nie wolno wam tak często stawać na tylnych łapach, musicie chodzić na czterech, taka jest tradycja.
W tym momencie czytelnik mógłby zapytać: i co dalej, na jakie pytanie szukasz odpowiedzi, jaki problem chcesz rozwiązać? Przecież to wszystko już wiemy. Jutro pójdziemy do szkoły, która będzie taka jak wczoraj. Co zrobić żeby nastąpił taki dzień, w którym będziemy mogli powiedzieć: dzisiaj jest inna? Jak dotychczas, spotykam się tylko z jedną, konkretną odpowiedzią: robić swoje i czekać. Chciałbym nieśmiało zaproponować, aby zrobić coś więcej, pójść nieco dalej, przejść do większej aktywności.
Joanna Nowacka pisze: szkoła przyszłości - dziś kładziemy jej podwaliny. My, to znaczy kto? Bo jeżeli my wszyscy – to znaczy, że nikt. Zatem kto? Wielu nauczycieli widzi potrzebę nowej szkoły, ale są bezradni. W środowiskach akademickich i wśród ekspertów istnieje świadomość konieczności rewolucyjnych zmian w oświacie, ale brakuje z tej strony zdecydowanych działań.
Eksperci + zwykli-niezwykli nauczyciele, to jest grupa, która może-i-musi zainicjować szkołę przyszłości teraz (!). Kto ma większe możliwości uruchomienia procesu przemian – nauczyciele, czy profesorowie? Niezależnie od odpowiedzi, bez aktywności, współpracy i entuzjazmu tych obu środowisk, możemy liczyć tylko na cud lub dyrektywy z UE. Na przykład na dyrektywę nakazującą likwidację monopolu w oświacie.
Na zakończenie dwa przykłady działań rewolucyjnych. Jeden – bardzo przyziemny, nie wymagający żadnych technologii i narzędzi IT. Temat z matematyki: rozwiązywanie nierówności kwadratowych. Zazwyczaj kilku uczniów brnie przez to zagadnienie w wielkich bólach. Mimo tego, muszą zaliczyć sprawdzian tak jak wszyscy: z pamięci i szybko. A gdyby pozwolić im korzystać przy odpowiedzi lub na sprawdzianie z własnych notatek, ściąg, zeszytu, książki, … ? Jaki byłby bilans zysków i kosztów, korzyści i strat ?
Drugi przykład – z zakresu fantazji (i tu dygresja: w jakim stopniu szkoła pobudza, a w jakim hamuje fantazję dziecka = ucznia = człowieka?). W jednym z województw dokonujemy rewolucji: zezwalamy uczniom na korzystanie w szkole z „wszystkiego”, łącznie z internetem. Na lekcjach, sprawdzianach, testach i egzaminach – pod kierunkiem nauczyciela. Ocenie podlegają nie tylko wiedza i umiejętności „zawarte” w głowie ucznia, ale także to, jak potrafi korzystać ze źródeł wiedzy. Matura może być, ale nie musi. Jeśli tak, to „bardzo dobrowolna” i „niejednakowa”. Następnie sprawdzajmy, jakie są efekty: czy w wyniku takiej edukacji uczniowie, absolwenci, studenci, pracownicy i obywatele są „gorsi, czy lepsi” od konwencjonalnych?
Zacznijmy zmieniać oświatę jak najszybciej. Niechaj każdemu, kto pracuje w szkole i dla szkoły ciągle towarzyszą trzy pytania: po co + co + jak?
Notka o autorze: Wiesław Mariański jest byłym nauczycielem. Jak mówi, do szkoły uczęszcza od 48 lat – najpierw jako uczeń, potem jako nauczyciel, teraz jako rodzic. Prowadzi blog Głos rodzica.
Ostatnie komentarze