W pewnej nauczycielskiej grupie dyskusyjnej pojawiło się ostatnio kilka informacji o konkursach i plebiscytach dla nauczycieli (w tym akademickich). Reakcje środowiska były zróżnicowane. W jakieś szkole dyrektor się ucieszył i namawiał nauczyciela do udziału (argumentując to promocją samej szkoły), w innej zakazał udziału argumentując, że to nieetyczne, w kilku innych przypadkach sami nominowani zwracali się z prośbą by na nich nie głosować (płatnym esemesem) tylko jeśli ktoś ma takie życzenie by pieniądze przekazać na szczytny charytatywny cel (wskazując od razu przykładowy konkret). Jeszcze inni nauczyciele zachęcali do udziału w takich plebiscytach podkreślając, że jest to jakaś okazja na dostrzeżenie, uznanie, docenienie. Dyskusja trwa. Jak się w tym odnaleźć, jak reagować, gdy dotknie to bezpośrednio nas?
W gruncie rzeczy temat nie jest nowy. Pojawił się już dawno i wiąże się z kilkoma trudnymi tematami. Nie dotyczy tylko środowiska nauczycielskiego. Dużo częściej podobne pozainstytucjonalne plebiscyty dotyczą sportowców, polityków, samorządowców, biznesu, listonoszów, sołtysów itd. Zjawisko powszechne i bardzo niejednoznaczne. Z jednej strony jest potrzeba bycia dostrzeżonym i docenionym a te różnorodne plebiscyty mogą być odbierane jako niezależne od instytucji a przez to bardziej obiektywne. Jest przecież wiele międzynarodowych czy krajowych konkursów i plebiscytów o dużej renomie. Organizacja każdego konkursu czy plebiscytu angażuje organizatorów czasowo i finansowo. Kto ma za to zapłacić? Jeśli to instytucja organizuje lub plebiscyt ma renomę i stałych sponsorów, to nie ma problemów. Czas pracy i cała obsługa będzie sfinansowana. Niektóre gazety czy organizacje lub stowarzyszenia przyjmują na siebie cały ten ciężar finansowy i organizacyjny. Ale jak nie ma dotacji, to może finansowanie w formie jakiegoś crowdfundingu? Na przykład głosujący wnoszą za każdy głos opłatę 2,47 zł od każdego esemesu lub głosu internetowego? Wtedy plebiscyt sam się sfinansuje, będzie całkowicie niezależny od nacisków potencjalnych sponsorów. Tak to można przecież odbierać.
Ale może to bardziej biznes niż plebiscyt? Sprzedaż iluzji doceniania i popularności. Jakaś forma gamifikacji (grywalizacji)? Może żerują na pustce i braku docenienia przez organy edukacyjne? Im większy ruch, im więcej głosów, tym większy zarobek. Nie liczy się obiektywizm, liczy się zwyczajny biznes. Sam nominowany, czując atmosferę docenienia, popularności i grywalizacji, będzie namawiał innych do płatnego głosowania. Albo nawet sam zainwestuje (przecież nie będzie widać, nikt się nie dowie). Przy niektórych takich plebiscytach można od razu wykupić pakiet głosów za 50, 100, czy 250 zł (znalazłem w odniesieniu do plebiscytu na najlepszego wykładowcę). Żeby nie musiał tak dużo razy klikać. A co zrobić, gdy widzi się sympatycznego nauczyciela, samorządowca, listonosza, sportowca w takim plebiscycie? Co tam jakieś 2,47 zł albo i wielokrotność tej sumy? Przecież to grosze a mogę poczuć swoją sprawozdawczość w plebiscycie i być jurorem. Wkręcani są więc zarówno nominowani (dostają powiadomienie o wyróżnieniu bo znaleźli się w konkursie) jak i sami głosujący.
Od lat tego typu plebiscyty organizują różne gazety, rozgłośnie radiowe, agencje. Jedne plebiscyty są sensowne i wiarygodne inne wyraźnie z nastawieniem biznesowym – sprzedają z jednej strony ułudne wrażenie prestiżu, wygranego plebiscytu, z drugiej poczucie sprawstwa u głosujących. Nic dziwnego, że sami nominowani nie są czasem zadowoleni i proszą o kierowanie tych pieniędzy na konkretny cel społeczny. Nauczyciele nie są wyjątkiem w tych plebiscytach. Ale mają rozterki etyczne i otwarcie o tym dyskutują. Chcą wiedzieć, jak się w tym świecie plebiscytowym odnaleźć.
Problem jest stary jak świat i ludzka chęć docenienia. Jakieś 30 lat temu środowisko akademickie w Polsce zostało „zalane” różnymi propozycjami płatnego członkostwa w renomowanych, zagranicznych stowarzyszeniach naukowych, umieszczenie biogramu w „prestiżowych” złotych księgach itd. Móc sobie dopisać w życiorysie przynależność np. do nowojorskiego towarzystwa naukowego lub znaleźć się w jakimś opracowaniu typu „Złota Księga Nauk Przyrodniczy”. Kusi. Jedni odpowiadają na te zachęty i wpłacają spore pieniądze bo dali się nabrać i nie są świadomi, inni całkowicie świadomie uczestniczą by poprawić swój wizerunek jako naukowca (kupują prestiż lub bardziej ułudę prestiżu). Teraz polskie środowisko naukowe bombardowane jest płatnymi ofertami druku w „renomowanych” czasopismach naukowych (specjaliści nazywają je drapieżnymi czasopismami). Naukowcy rozliczani są z punktów za publikacje, w tym międzynarodowe. Może dają się wkręcać bo chcą utrzymać swoje stanowisko pracy (uratować się przez zwolnieniem)? Uwidacznia się potrzeba nowej kompetencji odróżniania prawdziwych od wyłudzających podróbek bo chęć uczestnictwa w upowszechnianiu wolnej wiedzy na licencji Creative Commons może być przez takie czasopisma łatwo wykorzystana. Plebiscyty na najlepszego wykładowcę też się trafiają aczkolwiek dla środowiska akademickiego są mniejszym zagrożeniem. W świecie nieustannej rywalizacji i rankingów takie zjawiska są częste. Wymaga się od nas efektów to je w nieustannej presji kupujemy...
O czym świadczy podatność na tego typu wyłudzające plebiscyty? Czy jest to potrzeba uznania i docenienia, która nie jest zaspokajana przez dobrze działający system, w tym przypadku edukacji na każdym poziomie? Wiele osób z własnego doświadczenia może przytoczyć przykłady przyznawania nagród, medali, wyróżnień itd. po znajomości a nie za realne i rzeczywiste zasługi. Czują niesprawiedliwość takiego systemu i czują słuszne rozgoryczenie. Są więc nauczyciele niedocenieni. A może za mało jest dobrze zrobionych i obiektywnych konkursów i plebiscytów? Bo rzetelne i wartościowe z pewnością są. Może jest ich za mało?
Na koniec małe porównanie biologiczne: takie plebiscyty mają szansę szerzej zaistnieć tylko w systemie rozchwianym i osłabionym. Tak jak organizmy osłabione i wycieńczone są bardziej podatne na pasożyty, infekcje i choroby. Tak więc poza indywidualnym reagowaniem i umiejętnością odróżnienia wartościowego konkursu od wyłudzającej atrapy potrzebne są działania systemowe i instytucjonalne. W tym przypadku organizowane albo przez organ nadzorujący albo niezależne stowarzyszenie i organizacje porządkowe czy eksperckie. A może po prostu to skutek uboczny "wyścigu szczurów" i uzależnienia utrzymania pracy od miejsca w rankingu? Stawka jest duża, nie tylko sukces ale i przetrwanie, więc łatwiej po pokusę drogi na skróty czyli kupienia tego, co potrzebne i wymagane.
W każdym razie jest o czym dyskutować. I rozmyślać.W tym nad ważnymi kompetencjami społecznymi, które są istotne we współczesnym świecie i które powinny być w szkole kształtowane. Także na uniwersytecie.
Notka o autorze: Prof. dr hab. Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Niniejszy wpis ukazał się na jego blogu Profesorskie Gadanie. Licencja CC-BY.
Ostatnie komentarze