Jak wygląda oferta telewizji publicznej dla najmłodszych? Czy można jej powierzyć nasze dzieci bez obaw? Od telewizji publicznej zwykło się oczekiwać więcej rozumu niż od stacji prywatnych. Argumentem jest abonament, za który mamy jakoby prawo domagać się telewizji wolnej od komercyjnych głupot.
Niezmiennie jestem pod wrażeniem programu "Niedźwiedź w dużym niebieskim domu" (emitowanego na niepublicznym kanale MiniMini), a to z powodu niezwykłej intuicji i taktu, w jakie wyposażono tytułową postać, w domyśle ojca? dziadka? niezawodnego przyjaciela? Włochaty olbrzym nigdy nie wyrywa się z morałami. Wspiera swoich małych podopiecznych i dyskretnie zachęca ich do podejmowania wyzwań, nawet jeśli tym wyzwaniem jest siusianie na nocnik. Daje im poczucie, że sami osiągnęli sukces, że samodzielnie podejmują decyzje. Szczodrze chwali i nie gasi ich wysiłków krytyką ex cathedra. Jest przyjacielem i opoką. Warto przyjrzeć się, na czym polega różnica pomiędzy prawdziwą, niedźwiedzią empatią a protekcjonalnym „wiem lepiej”. Dorośli prowadzący programy TVP potrafią zagrać wszystko: kota, psa i durszlak. Nie wychodzi im tylko zagranie kogoś, kto słucha dziecka i jest ciekaw, co ono ma mu do powiedzenia.
Hip-hop i tresura
Stosunkowo najlepiej próbę wiarygodności zdają te programy, które po prostu dokumentują świat dzieciaków. "Teleranek" to reporterskie wycieczki w Polskę, filmowe felietony rejestrujące różne przedsięwzięcia z udziałem dzieci. Programy są realizowane tanio i "na skróty" – nieraz widać redaktorskie sznurki, za które dzieci są pociągane, ale przynajmniej młodzi ludzie są filmowani na własnym terytorium, chwalą się własnymi osiągnięciami. Choć środki realizacyjne są więcej niż skromne, "Teleranek" oglądam bez uczucia zażenowania.
"Raj" to inna odmiana programu reporterskiego. Stylistycznie bardziej wyrafinowany, we współczesnej oprawie muzycznej, szybszy i bardziej od "Teleranka" energetyczny. Katolicki w podtytule, chce zjednywać nastoletnich widzów dla działań w duchu dobra, pokazując portrety pozytywnie zakręconych. Autorzy dużo energii zużywają na przekonanie widzów, że wierzący nie znaczy drętwy, a pomaga w tym anty-Doda, czyli sympatyczna Zosia Klepacka, gwiazda windsurfingu. Program dość nowoczesny w warstwie formalnej, ale na tym jego odwaga się kończy. Nie oczekujcie debaty światopoglądowej w scenariuszu, to gra do jednej bramki: hip-hopowa stylistyka, trochę kokietowania dresiarzy... Nadal jednak jest to program wiarygodny, dokumentujący upodobania i styl życia nastolatków, a ponadto docierający tam, gdzie kolorowe media rzadko się zapuszczają. Religijna genealogia programu nie jest tak natrętnie eksponowana, jak ma to miejsce w "Ziarnie".
Od czasu księdza Wojtka Drozdowicza – ujmującej osobowości "Ziarna?", program przeszedł metamorfozę. Niegdyś skoncentrowany na postawach życiowych, na etosie dobra i na mądrej zabawie, dziś jest programem typowo formacyjnym – klubem małego katolika, do którego „inni” nie mają wstępu. Scenariusz koncentruje się na sprawach Kościoła instytucjonalnego: na jego ludziach, przedsięwzięciach, rytuałach i obrządkach. Abstrakcyjne, powszechne dobro zostało wyparte przez dobro licencjonowane, z kościelnym atestem. Podziwiam energię księdza biskupa Antoniego Długosza. Bardzo mi się podoba jego czerwona sutanna i przebojowe piosenki. Niemniej ksiądz biskup nie chce wyrzec się roli arbitra i mentora. Podobnie jak występująca w programie "babcia" – aktorka Katarzyna Łaniewska, która przemawia do dzieci, nie słuchając. To dorośli są podmiotem "Ziarna". Dzieci natomiast to tylko tresowane małpki, fikające pod dyktando tresera. Ten jawny fałsz niszczy wiarygodność programu.
Ostatnie komentarze