Co jakiś czas krąży w mediach społecznościowych animacja dotycząca osób urodzonych w latach 60. ,70. i 80-tych. Wynika z niej, że osoby urodzone i chodzące w tamtych czasach do szkoły, mimo braku wparcia psychologów, pedagogów, jakoś „wyszły na ludzi”. Cóż…
Nie tak dawno, Marcin Zaród w 80. podkaście EduGadek poruszył temat edukacji nas dorosłych - także urodzonych w tamtych latach. Także prof. Stanisław Czachorowski porusza ten temat w swoim blogu - pisze o tym, gdzie nauczył się najważniejszych rzeczy w swoim życiu. I to był impuls do mojego głębszego myślenia, zastanowienia się nad tym, czy tego co najważniejsze dla mnie w życiu, (nie) nauczyła mnie szkoła? Czego sama, będąc nauczycielem (nie) uczę moich uczniów.
Empatia
Pierwszą szkolną lekcję empatii (nie wliczając rodziców oczywiście i ukochanej babci) otrzymałam na samym początku swojej edukacyjnej drogi. Udzielała mi ją moja nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej - jej lekcje w terenie, kiedy to miejskim autobusem jeździliśmy do lasu podpatrywać przyrodę stały się dla mnie niezapomniane z kilku powodów. Po pierwsze - podpatrywaliśmy przyrodę i uczyliśmy się ją odkrywać, dostrzegać i szanować. Po wtóre - wspólne pikniki i zabawy, wspólna gra w badmintona, czyli czas z pozoru błahy, niezaplanowany, jednak okazał się dla nas bardzo ważny. Uczyliśmy się życia. Pamiętam także nasze okazjonalne wyjścia na cmentarz i opiekę nad grobami poległych. Wszystkich, bez względu na ich narodowość. Każdy był dla naszej nauczycielki po prostu człowiekiem. Przypominam sobie też, że podczas przerw grała nam na pianinie i oferowała swoje drugie śniadania tym, którzy po prostu go zapomnieli. Właśnie dla Niej byli to uczniowie, którzy „dziś zapomnieli śniadania”. A tak naprawdę zawsze byli to ci sami uczniowie. I dzięki Niej my także się dzieliliśmy. Dlaczego? Bo nie mówiła: podziel się, tylko sama udzielała nam lekcji życzliwości i empatii.
Dziś, jako nauczyciel staram się też tej lekcji empatii udzielać. Z jakim skutkiem? To pozostawiam ocenie moim uczniom. Nierzadko lekcji empatii, udzielają mi jej oni sami. Na przykład trzecioklasistka dzieli się ze wszystkimi w klasie słodyczami - sprawa niby w większości oczywista i naturalna. Jednak kiedy otrzymuję zupełnie innego cukierka, bo „pani nie może czekoladowego”, to mam pewność, że moja uczennica pomyślała o mnie (a także o całej o klasie) dużo wcześniej, jeszcze przed wyjściem z domu.
Spanie w szkole. Jest grubo po północy, zaraz zacznie świtać, więc pora kłaść się spać. Jednak jeden z chłopców nie może zasnąć, bo zapomniał swojej przytulanki. „Możesz wziąć moją, dam radę bez niej, bo śpię obok pani” - odpowiada siedmioletnia koleżanka. Innym razem podczas spaceru zaczyna padać. Jedno dziecko bez kurtki, w cienkim sweterku. I to nie ja pierwsza wyrywam się z użyczeniem swojej bluzy, tylko robi to długowłosa ośmiolatka.
Przedsiębiorczość, samodzielność, umiejętności organizacyjne
Tak, tego nauczyła mnie szkoła, bo kiedy chcieliśmy jechać na kolejną wycieczkę, pojawiło się zielone światło: klasa, która uzbiera największą ilość makulatury, wyjedzie na weekendową wycieczkę nad jezioro. No to cóż było robić - zbieraliśmy się sami po lekcjach, opracowaliśmy strategię działania, podzieliliśmy się na mniejsze zespoły i chodziliśmy od mieszkania do mieszkania prosząc o stare gazety, kartony… Do współpracy ze szkołą zaangażowaliśmy rodziców, którzy też zbierali, przynosili co mogli z zakładów pracy. Walcząc i wierząc w uczciwość wszystkich klas, niestety na ostatniej prostej polegliśmy. Ale czy na pewno? Myślę, że nie. Spędziliśmy mnóstwo cennego czasu razem, my się po prostu dzięki takim akcjom integrowaliśmy, zacieśnialiśmy więzi, po prostu się lubiliśmy.
Jak chcecie studniówkę to sobie zorganizujcie – usłyszeliśmy. No to cóż było robić - zorganizowaliśmy. I pamiętajcie o części artystycznej - no i nie zapomnieliśmy. A ile przy tym dodatkowych spotkań! Rzecz nie do przecenienia! W sumie to dziękuję Ci za to szkoło!
Oczywiście pewnie nieco łatwiej jest ekstrawertykom ( do nich się zaliczam), ale nie oznacza to, że nic nie muszą, bo wszystko jest im dane. Kiedy patrzę na płaczącego 6-latka z powodu braku kleju to ciśnie mi się w pierwszej chwili odruch - proszę, masz mój. Tak też reagują dzieci, bo są szczere, miłe, serdeczne, niczym nie skażone. I choć trudno im na początku to zrozumieć, jednak nie pozwalam na to. Nie rozumieją kiedy mówię im - pożycz dopiero wtedy, kiedy kolega sam cię o to poprosi, bo samym płaczem klej nie przyjdzie do nikogo. A wszystko po to, by nie wypracować wyuczonej bezradności, by przy tym rozwijać także kompetencje językowe tych maluchów. I rozumieją celowość moich działań dopiero wtedy, kiedy po upływie miesiąca czy nawet dwóch ten płaczący brzdąc nagle bez płaczu podchodzi i prosi o coś.
Kiedy zamknięta w sobie pięciolatka, która niewiele mówi, dzielnie kroczy z otwartym i energicznym kolegą do sekretariatu, bo o coś prosiłam by mi przynieśli i tym samym pomogli - wierzę, że za jakiś czas ta sama dziewczynka pójdzie sama. I tak się dzieje. I nie należy bać się opinii, że uczeń X to pupilek pani, ciągle tylko ją o coś prosi. Tak się nie stanie, jeśli porozmawiamy o tym z rodzicami i wytłumaczymy im wcześniej skąd taka nasza decyzja. Czy organizowanie samodzielnie przez uczniów lub wspólnie z nimi imprezy, wycieczki to nie jest lekcja przedsiębiorczości?
Jak przedsiębiorczość to rzecz jasna i organizacja wycieczek
Oczywiście, że jeździliśmy. Pierwszą wycieczkę w szkole średniej wspominam tak, że sami musieliśmy sobie zagospodarować czas, bo wychowawczyni zajęta była swoimi najbliższymi. Czy był to czas stracony? Wręcz przeciwnie. Na kolejną w góry, którą sami zorganizowaliśmy, zaprosiliśmy nauczyciela historii i łaciny, bo przeczuwaliśmy, że wychowawczyni się nie zgodzi. Jak mogło być inaczej skoro na wejściu usłyszeliśmy „nie chciałam tego wychowawstwa, ale mnie zmuszono”. Świetny początek dobrych relacji prawda? Choć przyznam, że później nie było źle.
Dziś moje wycieczki to wspólne ustalenia z rodzicami i dziećmi, nie wyobrażam sobie inaczej. Nie wyobrażam sobie również, by jakikolwiek nasz wyjazd kończył się w fast foodzie. Ale już w kawiarni, czy na placu zabaw - owszem.
Wycieczka - jeśli to możliwe, komunikacją ogólnodostępną. Dla dzieci mieszkających na wsi przejazd tramwajem, czy metrem jest czasem równie egzotyczny jak dla uczniów mieszkających w mieście widok krowy, czy owcy pasącej się na łące. Obydwa te doznania są równie ważne i cenne. I zdjęcia - ważny punkt wycieczki, wspólnego bycia razem, jakiekolwiek by nie było. Jednak kiedy nie ma na nich rodziców - zawsze nieprzypadkowo docierają do nich z lekkim opóźnieniem. A wszystko po to, by uczeń miał czas w domu na opowiedzenie o swoich przeżyciach odczuciach sam.
Dyskusje, umiejętność wyrażania własnych myśli
Począwszy od klasy czwartej, systematycznie szkoła uczyła mnie siedzenia cicho. Widok, a raczej już sam dźwięk otwieranej szuflady nauczycielskiego biurka był dla mnie sygnałem, „lepiej nie odzywaj się, bo oberwiesz po łapach linijką". Groźna mina jednej z nauczycielek znaczyła jedno - ktoś straci kępę włosów, w tej sytuacji najlepiej najdłużej jak potrafisz, wstrzymaj oddech.
Jednak pamiętam te chwile lat szkolnych kiedy można było dyskutować, choć nie w systemie klasowo-lekcyjnym, ale jednak. Robiliśmy to na przeróżnych lekcjach - geografii, godzinie z wychowawcą, języku polskim. Mieliśmy w szkole, nazwijmy to... Dyskusyjny Klub Filmowy. W pracowni niezliczone metry taśmy filmowej. Często zaglądaliśmy tam bez zapowiedzi, kiedy to nauczyciel nie miał pomysłu na lekcję lub nie chcieliśmy słuchać znowu przez 45 minut monologu - zawsze w zanadrzu mieliśmy regułkę „A może tak poszlibyśmy na jakiś film? Prosimy”. Czasem dodatkowo się udawało. I wbrew pozorom, dawało nam to wiele - dyskutowaliśmy.
Dyskusji szkoła nauczyła mnie także kiedy trzeba było wytłumaczyć w domu kolejną pałę. I wtedy zaczynała się w domu prawdziwa dyskusja „a co mnie obchodzą inni”….”no tak, ale nawet Magda dostała pałę”, „najlepsza ocena w klasie to trójka”…
Dyskusji i rozmowy oraz szacunku dla rozmówcy, uczył mnie w szkole średniej nauczyciel wychowania fizycznego. Idąc na zamiejscową salę gimnastyczną czy też na stadion miejski nie marnowaliśmy czasu. Te nasze dojścia z punktu A do punktu B, przynosiły „efekt uboczny” - rozmowy. I nierzadko sam nauczyciel po prostu szedł razem z nami i rozmawiał. O wszystkim. Także na lekcjach, dawał nam czas na zwykłą, luźną rozmowę. Może lepiej nas rozumiał, bo był niewiele starszy od nas? Być może, ale to nie jest jednoznaczny powód by tak robić. Myślę, że szanował nas jako rozmówców.
Kolejny z nauczycieli, który zapadł mi w pamięci, szanował nas i nasze poglądy to nauczyciel WOS-u. Na te rozmowy i dyskusje polityczne, społeczne, kulturalne czekałam cały tydzień, by wreszcie móc powiedzieć co myślę, poznać zdanie innych, jak i samego nauczyciela. Właśnie Ci nauczyciele pokazali mi, że mogę bez obawy wyrazić to co myślę.
A jak jest dziś? „Twoja była klasa jest bezczelna!” - słyszę. „ X… jest chamski” - wtóruje inna nauczycielka. „Dlaczego?” - pytam. Choć czasem już nawet nie muszę, bo po wymianie jeszcze kilku epitetów pod ich adresem słyszę, że uczeń X czy Y ma czelność zapytać dlaczego kolega dostał ocenę celującą, a on nie. No, szczyt bezczelności proszę Państwa! Ale przyznaję, to częściowo moja wina. Kiedy rozmawiamy o przeczytanym wspólnie tekście - pytam, co uczniowie myślą na jego temat. Co podobało a co im się nie podobało i dlaczego. Uzasadnij, masz do tego prawo. Przecież krytyczne myślenie jest tak ważne i niezbędne w życiu.
Uwielbiam „Karolcię” Marii Kruger. I do niedawna byłam pewna, że wszyscy moi uczniowie pokochają tę książkę. A tu klops - dzień przed omawianiem „Karolci” mama jednego z uczniów mówi „wie Pani, mój syn… przeczytał, ale zapytał mnie po co mu ona, skoro chce zostać youtuberem”. Przyznam, że tego się nie spodziewałam. Wszystko już przygotowanie na zajęcia - niebieski koralik, by każdy powiedział swoje 3 życzenia, dlaczego takie, uzasadnij. A tu taki strzał między oczy - „po co mi ta Karolcia”. Cóż… trzeba było zburzyć moją zaplanowaną wizję zajęć i właśnie od tego wyszliśmy następnego dnia na zajęciach „po co mi ta Karolcia, skoro chcę zostać weterynarzem, piosenkarką, strażakiem, youtuberem…” I moi uczniowie sami odpowiedzieli na pytanie: „po co mi ta książka”.
Kiedy podczas rozmowy po przeczytanej książce „Pamiętnik grzecznego psa” zgłębiamy swoją wiedzę na temat psa o rasie alaskan malamut i widzę jak ze sobą współpracują, szperają i szukają informacji o tej dość egzotycznej dla wszystkich psiej rasie, to z zachwytem patrzę później, że kolejne części serii tych książek znikają z mojej prywatnej biblioteczki.
Osobiście nie przypominam sobie mojej ulubionej książki z lat szkolnych. Ba, powiem więcej - nienawidziłam czytać. Teraz mam ich wiele, ale to dzięki pozaszkolnym znajomym, którzy podczas wspólnych spotkań towarzyskich zaciekawili mnie i zachęcili do czytania. Nie nachalnie, ale jednak zachęcili.
Na szczęście w szkole wszystkie moje panie polonistki, podobnie jak ja, lubiły poezję. Dzięki temu dawały mi prawo głosu, pozwalały interpretować, naprowadzały, czasem pozwalały nagrywać własne słuchowiska. A dziś? Dziś staram się zarażać poezją moich uczniów, często z pozytywnym skutkiem. Czasem nasza wspólna przygoda z poezją trwa, mimo, iż moi uczniowie stają się już moimi byłymi uczniami. Jednak wspólnie przygotowujemy się do konkursów recytatorskich i to z pozytywnym bardzo skutkiem. A przy okazji spotkania towarzyskie stają się nie do przecenienia.
Podobnie jest z książkami - takimi, które zaciekawią i mogą być interesujące. „Proszę pani, przeczytałem już "Dżoka”- oznajmia mi uczeń. „Dobrze, to porozmawiajmy. Będzie jutro okazja na wycieczce.” - odpowiadam. I spacerując leniwie u stóp Wawelu w kierunku pomnika Dżoka (na życzenie samych uczniów, by go odszukać) tak sobie rozmawiamy czy własny pies mojego ośmioletniego rozmówcy w czymś przypomina właśnie tytułowego bohatera, czyli psa o imieniu Dżok. Rozmowie przysłuchuje się kuzynka chłopca i na koniec z lekkim niedowierzaniem pyta mnie jak ja mogę zaliczyć mu tę książkę, skoro nie odpowiedział na co najmniej 10 pytań o książce typu: Czy Dżok miał krótką czy długą sierść?/ Czym karmił go właściciel?… Ale jak mam pytać o coś, czego sama nie pamiętam, bo i po co.
Wiara w swoje możliwości
Dopiero w szkole średniej, kiedy to pojawiła się (niestety) na chwilę w zastępstwie emerytowana już nauczycielka matematyki, po raz pierwszy zrozumiałam, że matematyka może być dziecinnie prosta i przyjemna. Na chwilę uwierzyłam, że utworzona także dla mnie „ośla ławka”, w której siedziałam w szkole podstawowej nie była dla mnie. Jednak tu postawię kropkę, a raczej ukłony złożę nauczycielce biologii, bo maturę zdałam m.in. dzięki układowi krwionośnemu kręgowców.
Jednak nie było tak źle, bo przez całe życie systematycznie i zarazem największe wsparcie oraz zaufanie otrzymałam od rodziców i babci. „Jak się nie udało to trudno”. „Poprawki są dla ludzi” - słyszałam niejednokrotnie w domu.
Każdy uczeń wybiera szkołę, do której chce pójść - sam. To model - marzenie. Niestety nie zawsze tak się dzieje. W tej kwestii na przestrzeni lat niewiele się zmieniło. Czasem własny wybór szkoły wiąże się z wyborem rówieśników - skoro X tam idzie, to ja też pójdę. Z drugiej strony niestety miejsce zamieszkania determinuje wybór dalszej ścieżki edukacyjnej - dojazd, dostępność środków transportu często nadal na wsi determinuje te wybory. I w wielu przypadkach nie pomoże tu żaden, choćby najlepszy doradca zawodowy.
Mówię to wszystko z własnego doświadczenia, jak i tego, co mówię moim uczniom oraz rodzicom kiedy pytają mnie o radę. Nietrafiony wybór szkoły średniej? Dobrze, jak chcesz spróbuj w innej - wspólnie damy radę. I za to bardzo dziękuję moim rodzicom! Jakże ważne są takie słowa - słowa wsparcia. Czy też tak potrafię? Chciałabym w to wierzyć, że tak.
Dziś, sama będąc belfrem wiem, że nie każdy musi być omnibusem. I nie każdy musi jednocześnie pałać miłością do matematyki, j. polskiego czy też do sportu. Nie oznacza to, że całkowicie odpuszczam, ale staram się mieć duży dystans i margines tolerancji. Poza tym każdy uczeń edukacji wczesnoszkolnej ma 3 lata na własny, indywidualny rozwój. Tą swobodę mam niewątpliwie także dzięki własnemu programowi nauczania RAZEM, napisanym i realizowanym wspólnie z Edytą Karwowską i Ewą Gardyzą-Przybysz. Mam także wolną przestrzeń, niczym nieograniczoną - z ocenami kształtującymi, bez presji „przerabiania” podręcznika.
Czasem, kiedy uczeń coś „przeskrobie”, wzywamy rodziców na przysłowiowy dywanik. A kiedy ostatnio zdarzyło nam się wezwać rodziców na ten sam dywanik, jeśli uczeń zrobił coś dobrze i jesteśmy z niego dumni? Zapewniam, że warto!
Kiedy pochwaliliśmy za coś naszych uczniów? Kiedy nasi uczniowie pochwalili za coś swoich rodziców? Może warto im o tym przypomnieć, bo któż z nas (także dorosłych) nie lubi być chwalony. To niesamowicie wspiera, buduje i tworzy zaufanie.
Umiejętność uczenia się
Tak naprawdę po raz pierwszy dopiero na studiach zobaczyłam na czym polega efektywna nauka. A wszystko dzięki, cudownej Pani metodyk, która pokazała, że można inaczej. Systematycznie i skutecznie z pełnym przekonaniem do tego co robi, zaznajamiała nas z tajnikami efektywnego uczenia się. Przeczytanie serii artykułów na kolejne ćwiczenia zawsze było punktem wyjścia do rozważań, analizowania, myślenia, porównywania, wyciągania wniosków. Wreszcie było punktem wyjścia do krytycznego myślenia. Nie przypominam sobie sytuacji, by kiedykolwiek podawała nam na tacy definicję czegokolwiek. Nie pamiętam, by powiedziała nam, że mamy czegokolwiek nauczyć się na pamięć. Ale doskonale przypominam sobie sytuacje, kiedy łączyła nas (często) w przypadkowe zespoły, zadawała pytania problemowe do przeczytanych wcześniej w domu artykułów i dawała czas na ich rozwiązanie. A potem toczyły się dyskusje, zawsze zamknięte do końca. Analizując i porównując podręczniki do kl. I to my studenci-dochodziliśmy do wniosku, czy dany elementarz wprowadza litery metodą symultaniczno-analityczną, czy też inną. Kiedy zapoznawała z metodami nauki czytania, nigdy nie wskazywała np. przewagi metody wertykalnej, nad inna metodą, bo zawsze uważała, że każdy uczeń potrzebuje indywidualnego podejścia. Jako pierwsza uświadomiła mi, że niby dlaczego każde dziecko musi lubić wiosnę?
Dziś, będąc nauczycielem włączam moich uczniów w dyskusje, prowokuję do zadawania pytań z serii „trudne i ciężkie tematy” także społeczne. A wszystko dlatego, że wiele z nich uczniowie słyszą w swoich domach, ale niestety z dziećmi się na ich temat nie rozmawia. A wiem, że mają taka potrzebę. Zresztą sami niekiedy pytają. Kiedy słyszę „Proszę pani, on powiedział, że jestem downem”. Przerywamy zajęcia, siadamy i rozmawiamy. Nigdy jednak nie przedstawiam własnego zdania - to pozostawiam już rodzicom, to oni mają prawo wychować swoje dziecko według własnych wartości. Jeśli uczeń zrobi coś niesztampowo - ok, uznam to, jeśli uzasadni i przekona mnie, czemu jest to właśnie tak a nie inaczej, co jako autor miał na myśli.
Pokazuję także, jak efektywnie można uczyć się, wprowadzając swoich uczniów m.in. w świat piktogramów. Dzięki nim potrafią szybko nauczyć się i opowiedzieć przeczytane opowiadanie. Że ma to sens, przekonują się o tym sami, bo kiedy wracamy do tego samego opowiadania po miesiącu przekonują się, że z pomocą narysowanych dużo wcześniej rysunków pamiętają o czym rozmawialiśmy miesiąc temu. I dla kontrastu próbują bez obrazków opowiedzieć to, o czym rozmawialiśmy dwa dni wcześniej. I jakoś wtedy pamięć zawodzi. Łańcuchowa metoda zapamiętywania wyrazów, pokój rzymski czy też tworzenie wspólnej historii z kolejnych wyrazów - pomagają moim uczniom nie tylko w ich zapamiętywaniu, ale uczą kreatywności i rozwijają wyobraźnię.
Wrócę na chwilę to takich słów jak kreatywność, krytyczne myślenie, dyskusja. O wolnej woli ucznia pisała nie tak dawno na swoim blogu Ewa Gardyza -Przybysz. Masz się nauczyć tego i tego, masz zrobić to i to… tak słyszeliśmy kiedyś i tak słyszą w wielu szkołach także dziś uczniowie. I rzeczywiście trudno nie zgodzić się z autorką, że niewielki wpływ na to czego się uczą, co robią - mają sami uczniowie.
Prowadzę kółko teatralne. Moim zamysłem nie jest to, by każdy był w przyszłości aktorem/aktorką (choć nie zamykam nikomu furtki). Kółko to idealne miejsce właśnie do tego by uczyć kreatywności, krytycznego myślenia. To idealne miejsce także na dyskusję. Uczniowie, zwłaszcza najmłodsi - to niezastąpiona skarbnica pomysłów. Wystarczy ich podglądać, ale też warto pytać ich o rozwiązania sceniczne - uwierzcie, potrafią wiele! Bo nie ma dla nich rzeczy niemożliwych- dajmy im tylko szansę! Umiejętność improwizacji. Jak zapomniałeś tekstu (dlatego m.in. wybieram zawsze prozę) to improwizuj- nie tylko podczas występu, ale też podczas próby. Wiesz przecież o czym masz powiedzieć, słuchaj osoby, z którą rozmawiasz na scenie. Świetnie przygotują uczniów właśnie wszelkie zadania aktorskie i ćwiczenia, polegające na improwizowaniu. I zapewniam, że nie tylko dla uczniów jest to cenne i ważne doświadczenie. Nagrywanie kolejnych scen, ich analiza, jak i analiza całych spektakli nie jest po to, by krytykować, ale by analizować, mówić o tym co dobre i co należy skorygować.
Kółko teatralne to odpowiedzialność za cały zespół, w tym za pilnowanie rekwizytów by były na swoim miejscu, wspólna pomoc w założeniu kostiumu (stąd też w tych chwilach nie pozwalam na nic rodzicom). Wreszcie, a raczej przede wszystkim kółko teatralne (zresztą jak każde inne zajęcia) to budowanie zespołu. Wspólne bycie razem, zabawy „pomiędzy” próbami, kiedy jest czas na przerwę. I wtedy - te wszystkie inicjowane przez aktorów zabawy - inne wykorzystanie i zabawa rekwizytami; wspólna, bez względu na wiek - gra w zbijaka. Kiedy natomiast idziemy do teatru w charakterze widza - nie oczekuję od uczniów zachwytów spektaklem tylko dlatego by sprawili mi przyjemność. Uczniowie nie muszą obawiać się, że przyświeca mi taka o to myśl: tyle dla nich robię, organizuję wspólne wyjście a oni tak mi się odwdzięczają. Nie. Każdy ma prawo powiedzieć swoje zdanie i cudownie, jeśli je ma. Ważne, by potrafili uzasadnić je. Przecież o to chodzi - o kompetencje językowe, umiejętność samodzielnego, krytycznego myślenia.
Pamiętam z moich lat szkolny chór - co prawda nie nauczyłam się w nim śpiewać, ale to nasze wspólne występy, połączone nierzadko z wyjazdami nauczyły mnie wiele - przede wszystkim współpracy, choć nie tylko.
A współpraca w systemie klasowo-lekcyjnym? To wszelkiego rodzaju projekty, wspólne podejmowanie decyzji na zasadzie kompromisu, inne niż klasyczne ustawienie ławek w sali. To wspólne spanie w szkole i czas, z pozoru niepotrzebny, leniwy. To czas zarezerwowany po prostu na bycie razem, wspólne gry planszowe i robienie tego, na co mamy w danej ochotę. Nie da się być wychowawcą w godzinach od 8 do 13, przez 5 dni w tygodniu. Uczniowie nie będą wtedy czuli naszego autentycznego wsparcia, a na fałsz i obłudę są niezwykle wyczuleni.
By nie było całkiem różowo, są i porażki. Nie tak dawno podczas lekcji online w jednej ze starszych klas szkoły podstawowej odkryłam, iż dla niektórych uczniów praca w parach polega na tym, że każdy zrobi osobno swoją część i będzie za nią odpowiedzialny. Cóż … bywa.
Rozwiązywanie problemów
Nie masz drutów na prace ręczne – pożycz od kogoś. Masz je mieć. Jest problem w klasie - albo rozwiążecie go sami albo nie idziemy do kina. Kiedy tylko pogoda na to pozwalała, pamiętam, że wszystkie przerwy spędzaliśmy na dużym boisku szkolnym. Czy coś złego się działo. Owszem, były kłótnie, bójki. By je rozwiązać używano różnych sposobów: „nie wyjdziecie stąd, póki się jeden z was nie przyzna”, „jutro do szkoły przyjdziecie z rodzicami”, „obydwoje: uwaga w dzienniku”. Czy to rozwiązywało problem? Zatem większość próbowaliśmy rozwiązać sami.
Dziś, kiedy słyszę kłótnię moich uczniów, wkraczam dopiero wtedy, kiedy uznam, że nadszedł już stan wyższej konieczności i moja interwencja jest niezbędna. Niekiedy polega ona na powiedzeniu jednego zdania, zadanie pytania, czasem mała podpowiedź by spróbowali tak a nie inaczej… Dlaczego długo zwlekam z interwencją? Przecież tylko w warunkach naturalnych, uczniowie nauczą się rozwiązywać problemy. Same scenki na zajęciach nie wystarczą, bo nie są naturalne. Czy zawsze moje metody są skuteczne? Oczywiście, że nie, ale warto próbować.
Wytrwałość
Tego z pewnością nauczyłam się m.in. na basenie i zajęciach gimnastyki korekcyjnej. W tych miejscach, ze względów zdrowotnych, spędziłam wiele godzin.
Muzyka
Na moje gusta muzyczne wpłynęli (i piszę to z pełnym przekonaniem) pozaszkolni znajomi. Spotkania w domu przy gitarze, wyjazdy na żagle, wspólne koncerty i pierwsze kasety z nagraniami Starego Dobrego Małżeństwa. Wielkie dzięki! Nigdy Wam tego nie zapomnę!
I kolejna, ważna dla mnie lekcja. Lekcja pokory
Sprawa bardzo osobista, o której bardzo rzadko mówię. Największą lekcję pokory w swoim życiu pobieram od ponad 5 lat, czyli od choroby mojej ukochanej Mamy. Od tego momentu wiem, jaką mam granicę własnej wytrzymałości fizycznej, ale i psychicznej. Mam w sobie o wiele więcej wewnętrznego spokoju, większego „odpuszczania” kiedy trzeba, choć nadal się tego cały czas uczę. To jedna z największych i najważniejszych lekcji w moim życiu.
Zatem, jeśli zastanawiam się czego nauczyła mnie szkoła to… Cóż… nie pamiętam gęstości zaludnienia w poszczególnych krajach, ani informacji o roślinach nago i okrytonasiennych. Ale kiedy potrzebuję zgłębić swą wiedzę na temat erytrocytów - wiem, gdzie tego poszukać.
Pamiętajmy, że szkoła to my: uczniowie, nauczyciele, rodzice, pracownicy administracji i obsługi. Od nas zależy jaka ona będzie. A okres pandemii pokazuje nam bardzo wyraźnie co w tej szkole jest najważniejsze - relacje. Mówią o tym sami uczniowie, nawet ci najmniejsi. Może czas odstawić na bok wiele niepotrzebnych dokumentów, rozporządzeń? Przecież bez nich w tym trudnym dla wszystkich czasie pandemii, wiele rzeczy działa w szkole bardzo sprawnie i da się bez zbędnej papierologii, kontroli. Może zatem warto usiąść z nauczycielami (mam tu na myśli konkretne osoby) przy wspólnym stole i razem rozsądnie odchudzić podstawę programową, a tym samym skupić się właśnie na przygotowaniu naszych uczniów do życia, nauczyć ich wiele potrzebnych i wartościowych rzeczy. Chciałabym bardzo, by to się spełniło. Jednak obserwując rzeczywistość wokół, nadal jestem pełna optymizmu. Jeśli nie szkoły, to kluby sportowe, koła zainteresowań, ośrodki kultury. W nich wielka nadzieja, bo to są miejsca, w których można spotkać wielu wspaniałych entuzjastów tego co robią. Są wśród nich instruktorzy - karate, pływania, tańca towarzyskiego i szereg innych wspaniałych jeszcze osób prowadzących przeróżne zajęcia z uczniami i młodzieżą. To właśnie Ci mądrzy ludzie prowadzą młodych ludzi przez meandry codzienności. I choć wiele dyscyplin sportowych to sporty indywidualne, to i tak Ci ludzie budują własne zespoły, uczą współpracy. Wystarczy spojrzeć chociażby na naszych skoczków narciarskich. Dziś, kiedy oglądam Turniej Czterech Skoczni z dumą i łezką w oku przyglądam się naszej reprezentacji, kiedy z niezwykłą szczerością i nieukrywaną radością cieszą się nawzajem ze swoich sukcesów! Czy nie jest to efekt pracy całego zespołu szkoleniowego? Tego nie nauczyli się w szkole, ale w klubie. Może zatem warto fundusze przeznaczone na programy profilaktyczne wydać w większym nakładzie finansowym na zajęcia pozalekcyjne, które autentycznie cieszą uczniów i w których uczniowie chcą uczestniczyć. Czyż nie jest to wspaniała inwestycja w przyszłość nas wszystkich jako społeczeństwa?
I na koniec taka refleksja - zabawne, jak dobrze pamiętam imiona i nazwiska swoich nauczycieli, których cenię i szanuję do dziś. Czy też tak macie? Serdeczności w Nowym Roku!
Notka o autorce: Ewa Kempska jest nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej - absolwentka Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Bydgoszczy (obecnie Uniwersytet Kazimierza Wielkiego). Reżyser Teatru Dzieci i Młodzieży z dyplomem Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie (Wydział zamiejscowy we Wrocławiu). Ukończyła m.in. Terapię przez sztukę przy Teatrze Ludowym w Krakowie, Pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie oraz Terapię zaburzeń w mówieniu, czytaniu i pisaniu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od wielu lat prowadzi zajęcia korekcyjno-kompensacyjne z dziećmi i młodzieżą. Założycielka szkolnej grupy teatralnej „Turlicki”, którą prowadzi od 2002 r. przygotowując spektakle teatralne, jak i warsztaty. Należy do grupy Superbelfrzy RP. Pracuje w Szkole Podstawowej im. Andrzeja Skupnia–Florka w Gliczarowie Górnym - szkole na najwyższym poziomie - bo…najwyżej położonej n. p. m. w Polsce. Niniejszy artykuł ukazał się w blogu Superbelfrów i został nieznacznie zmieniony przez Marcina Polaka. Licencja CC-BY-SA.
Ostatnie komentarze