Niech uczniowie decydują, co chcą czytać

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Ministerstwo Edukacji Narodowej ponownie ożywiło dyskusję na temat szkolnych lektur i bardzo dobrze - czas skończyć z fikcją „czytania“ w szkołach. Pamiętam, że po raz pierwszy „Pana Tadeusza“ przeczytałem w całości przed maturą. Na siłę, bo musiałem przeczytać (byłem w klasie o profilu humanistycznym), ale zachwycić się nie potrafiłem. Ot, kolejne dzieło, które ktoś, kierując się własnymi preferencjami i mając pewnie kilkadziesiąt lat więcej niż uczniowie, uznał za mające szczególną wartość. Ale dla kogo?fot. sxc.hu

W badaniach czytelnictwa prowadzonych przez Bibliotekę Narodową od lat zwraca się uwagę na poważny deficyt czytania w polskim społeczeństwie. Dotyczy wszystkich grup społecznych, nawet tych najlepiej usytuowanych i mających większy kontakt z kulturą. Może dla większości po prostu czytanie książek jest „niemodne“, albo wręcz „przereklamowane“? - taką tezę postawił Szczepan Twardoch, laureat Paszportu Polityki w 2012 r., autor głośnej „Morfiny“. Może z tą tezą czas zmierzyć się także w szkole, która zmusza uczniów do czytania lektur nudnych, nieciekawych i nie mających wiele związków ze współczesnym światem?

Ministerstwo Edukacji Narodowej postanowiło zacząć dyskusję od lektur w szkole podstawowej. „Uczeń szkoły podstawowej po raz pierwszy styka się w niej z lekturami. To od tego, czy są ciekawe, wciągające, inspirujące, zależy, czy uczeń będąc nastolatkiem, a później dorosłym, sięgnie po książki.“ – czytamy na stronie MEN. „To, co obecnie czytają uczniowie podstawówek, nie sprawdza się. Wybierane przez część nauczycieli książki nie rozbudzają ciekawości ucznia, opisują nieznaną dziecku rzeczywistość sprzed kilkudziesięciu lat. Efekt? Nasze nastolatki nie czytają (...)“. Sama prawda! Ministerstwo proponuje zatem ankietę, poprzez którą uczniowie, rodzice, nauczyciele (i inni...) mogą wpisać lektury, które dzieci w szkole przeczytałyby z przyjemnością. Być może to pierwszy krok w kierunku gruntownej przebudowy listy lektur. Czy wystarczający?

W listopadzie MEN ogłosiło konkurs „Książki naszych marzeń”, w którym mogą wziąć udział wszystkie szkoły: podstawowe, gimnazja, szkoły ponadgimnazjalne, ale i społeczne szkoły polonijne z zagranicy. Umożliwia on uczniom wybór książek, o przeczytaniu których marzą. Może ich być nawet 50. Jeśli szkoła przekona organizatora konkursu, że to właśnie ona powinna wygrać, dostanie wszystkie książki z listy. Aby wygrać, uczniowie muszą przygotować na temat wymarzonych książek krótki film (do 120 sekund) i przesłać go do MEN do 10 grudnia 2014 r. wraz z listą wybranych książek. To jest jakiś sposób na sprawdzenie i tego, co chcieliby czytać uczniowie i jaką mają motywację do czytania.

Jeden konkurs nie rozwiąże oczywiście problemu, ale może być początkiem dyskusji, w której przede wszystkim powinni brać udział uczniowie. To ich głos powinien być decydujący, gdyż to oni mają ostatecznie rozwijać swoją kompetencję czytania (co nie oznacza, że nie można im przedstawić niewiążących rekomendacji). Inni powinni raczej powstrzymać się od komentowania uczniowskich wyborów (jeśli oczywiście zależy nam na promocji czytelnictwa książek, bo jak nie, to powinniśmy dalej kontynuować ten sabotaż, zwany niekiedy „kanonem lektur“).

Uważam, że w polskiej szkole wielkie dzieła literatury polskiej powinny być jedynie omawiane, a do ich czytania nie należy uczniów zmuszać. Jeśli będą chcieli, to przeczytają. Trzeba wysnuć jakieś wnioski z olbrzymiej popularności internetowych serwisów zawierających skróty lektur. Wiwat bryki? Opracowania lektur są pożyteczne (oszczędzają czas, który dziś jest szczególnie cenny). Spróbujmy też oddzielić czytanie od przerabiania lektur (do tego drugiego wystarczy lektura fragmentów). To nie jest to samo, a stawianie znaku równości pomiędzy przyczynia się do obniżenia poziomu czytelnictwa (zniechęceni do literatury uczniowie mogą mniej chętnie w ogóle sięgać po książkę).

Zamiast „kanonu lektur“ każdy uczeń mógłby sam proponować listę książek, które zamierza przeczytać i zaprezentować w klasie w ciągu roku szkolnego. Postawmy na taki „szkolny kontrakt czytelniczy“. W młodszych klasach szkoły podstawowej zapewne trzeba by przygotować szerszą listę książek wraz z opisami, gdyż uczniowie raczej jeszcze nie są świadomi tego, co mogą przeczytać (można włączyć w ten wybór rodziców). Ale w starszych klasach szkoły podstawowej i na kolejnych etapach kształcenia – mogą taką listę stworzyć samodzielnie. Albo nawet w zespołach z rówieśnikami, to przy takich kontraktach będziemy jeszcze stymulować współpracę w grupie.

Oczywiście – książka konkuruje dziś z tak wieloma formami spędzania wolnego czasu, że zapewne nadal mniejszość osób ją wybierze. Na to niewiele poradzimy, zwłaszcza że różnorodne kampanie promujące czytanie okazywały się do tej pory raczej nieefektywne. Przekonywały przekonanych. Kompetencja czytania jest kluczowa w edukacji dzieci i młodzieży, lecz musimy poszukiwać bardziej sensownych sposobów wspierania czytelnictwa w szkole. Obecna lista lektur to anachronizm, który osłabia motywację do sięgnięcia po książkę. W szkołach potrzebujemy książkowej rewolucji. Ale aby uczniowie czytali więcej, muszą mieć odpowiednią motywację do tego. Dajmy im więc wybrać. W końcu to uczeń powinien być w centrum edukacji, także gdy dotyczy to decydowania o szkolnych lekturach.

(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Jest również członkiem grupy Superbelfrzy RP).

***

Więcej na temat czytania przez uczniów w Edunews.pl: