Nauka w Islandii - refleksje po wizycie studyjnej

fot. Ewa Przybysz-Gardyza

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Spędziłam tydzień w Islandii, między innymi zwiedzając 2 islandzkie szkoły, a także rozmawiając z pracownikami Ministerstwa Edukacji i Dzieci oraz wydziału ds. edukacji w Urzędzie Miasta Reykjavik. Nie czyni mnie to ekspertem od edukacji islandzkiej, ale mam sporo ciekawych spostrzeżeń. Dlatego wybrałam formę reportażu. Być może dzięki temu uniknę przekłamań i pozwolę Wam samym wyciągnąć wnioski.

Dzień 1

Zbliżamy się do szkoły - to głównie parterowy budynek z trzema skrzydłami, połączonymi korytarzem: w jednym skrzydle są sale i korytarz klas 5-7, w drugim klas 8-10, w trzecim jest sala gimnastyczna i stołówka. Potem dowiemy się, że klasy 1-4 mieszczą się w innym budynku kilkaset metrów dalej przy tej samej ulicy. Przed szkołą jest plac zabaw, z boku boisko i drugi plac zabaw. Nie ma płotu ani bramy - mała grupka dzieci stoi na chodniku i rozmawia.

Znajdujemy wejście i nieśmiało zaglądamy do środka. Przed nami jest długi korytarz. Wchodzimy kilka kroków i od razu pojawia się Kasia, nasza partnerka projektowa, która już na nas czekała. Naszą uwagę przyciągają ceramiczne płaskorzeźby na ścianie - zostały wykonane przez uczniów w ramach jakiegoś projektu kilka lat temu. Witamy się i słyszymy: "Zdejmijcie buty." Konsternacja. Kasia potwierdza: "My tu chodzimy w skarpetkach." Zdejmujemy buty i ustawiamy je pod ścianą, obok ławki. Faktycznie, uczniowie chodzą w skarpetkach, ale nauczyciele - nie.

Idziemy za naszą partnerką do pokoju nauczycielskiego. Jest ogromny, z jednej strony widzimy bufet z gorącymi i zimnymi posiłkami, w pozostałej części stoją duże stoły z krzesłami. Panuje tu spory ruch. Trudno stwierdzić, czy właśnie trwa lekcja, czy przerwa. Kasia kieruje nas w stronę najbliższego stołu. Część z nas siada, część stoi, jakby bała się, że siedząc, może stracić coś z tego, co tu się dzieje. Długo rozmawiamy o tym, że Kasia ma teraz okienko, więc ma dla nas czas do 12; że w szkole jest dużo imigrantów, w tym Polaków; że każda szkoła pracuje nieco inaczej, gdyż nie ma konkretnych wymogów co do organizacji pracy; że jedynym odgórnym wymaganiem jest podstawa programowa, która określa jaką wiedzę i umiejętności powinni posiadać uczniowie kończący szkołę podstawową; że obowiązkiem szkolnym objęte są dzieci w wieku 6-16 lat, wcześniej jest przedszkole dla chętnych, a później szkoła średnia i studia; że w tej szkole klasy mają po kilkanaścioro uczniów i uczennic; że aż do klasy 7 włącznie klasę prowadzi jeden nauczyciel, który uczy zdecydowanej większości przedmiotów, jedynie przedmiotami specjalistycznymi, jak majsterkowanie czy język obcy, zajmują się inni nauczyciele. Zadajemy mnóstwo pytań, Kasia cierpliwie odpowiada.

Ruszamy na obchód po szkole. Najpierw idziemy na stołówkę. To ogromne pomieszczenie z rozsuwaną ścianą na środku. Za tą ścianą znajduje się sala ze sceną - to tam odbywają się szkolne uroczystości. Dowiadujemy się, że w Islandii każdy pracownik szkoły jest ważny. Kucharze, woźni i pracownicy administracyjni są zapraszani na niektóre spotkania zespołów, ponieważ oni też przebywają na co dzień z uczniami i muszą wiedzieć, jakie kto ma problemy i jak się wobec nich zachowywać. Czasami to właśnie ci pracownicy poznają uczniów lepiej niż nauczyciel, mogą więc wnieść na zebranie ważne informacje.

Następnie udajemy się do sali, w której mają miejsce zajęcia teatralne. Są tam różne pudła z rekwizytami, green screen i rozsuwana ściana. Potem zaglądamy do sali muzycznej - są tam uczniowie, więc nie wchodzimy do środka. Nasze oczy przyciąga perkusja ustawiona w kącie sali. Kasia tłumaczy, że ważnym elementem lekcji muzyki jest granie na różnych instrumentach, aby dzieci mogły odkrywać swoje talenty i zdecydować, który instrument im się podoba.

Wchodzimy na piętro przy sali gimnastycznej. Znajduje się tam kilka mniejszych pomieszczeń, które służą jako gabinety do realizacji pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Przed drzwiami jednej z tych sal stoi nauczyciel i nastolatek. Chłopak ewidentnie ma jakiś problem, jest poddenerwowany, a nauczyciel z nim rozmawia. Kasia wyjaśnia, że ten mężczyzna to nauczyciel, który w tym roku nie ma przydzielonej żadnej klasy do nauczania, a swój etat realizuje jako osoba pierwszego kontaktu w razie kłopotów. Uczeń, który ma problem (edukacyjny lub wychowawczy) może tu przyjść w każdej chwili, także w czasie lekcji, i poprosić o pomoc. Zaglądamy do środka pomieszczenia - są tam stoły z krzesłami, kanapy, dywan i pufy, a także wydzielone strefy ciszy. Dociera do mnie, że w innych salach lekcyjnych nie było dywanów, zapewne po to, aby stoliki można było ustawiać w różnych konfiguracjach.

Kiedy schodzimy z powrotem na dół mijamy nauczycielkę i kilka uczennic, które nagrywają filmiki tabletami. Za oknem na maszcie powiewa tęczowa flaga. Zauważamy to na głos. Kasia wyjaśnia, że w ostatnim roku szkolnym uczniowie zgłosili, że szkoła nie okazuje wystarczającego wsparcia osobom LGBT+. Zaproponowano zatem różne rozwiązania, jednym z nich jest tęczowa flaga na zewnątrz, innym tęczowe smycze, na których nauczyciele noszą swoje identyfikatory.

Zatrzymujemy się w przestronnym holu, gdzie ustawione są kanapy, pufy oraz okrągłe stoły z krzesłami. To część szkoły dla najstarszych uczniów. Przestrzeń została zaprojektowana przez nich i to tutaj spędzają przerwy między lekcjami. Spora grupka chłopców siada przy jednym z okrągłych stołów. Rozmawiają po angielsku. Dowiadujemy się, że wielu uczniów i uczennic nie zna języka islandzkiego, gdyż jest dla nich zbyt trudny. Niektórzy go znają, ale w szkole lepiej dogadują się po angielsku.

Obok nas przechodzi nauczyciel. Kasia wyjaśnia mu, kim jesteśmy i pyta, czy możemy zajrzeć na jego lekcję matematyki. Zgadza się. Zaglądamy więc do sali. Widzimy nastolatki siedzące wokół dużych stołów (6 małych stolików zsuniętych razem), pracujące w ciszy nad zadaniami. Przed każdym ustawiony jest tablet, a na nim wyświetlony podręcznik do matematyki. Niektórzy rozwiązują zadania na tablecie, inni piszą w zeszytach. Pytamy i dowiadujemy się, że każdy uczeń w pierwszej klasie otrzymuje od szkoły tablet, który trzyma aż do ukończenia szkoły. Tam ma dziennik elektroniczny, aplikację do kontaktowania się z nauczycielem i klasą, podręczniki i inne przydatne narzędzia. Kasia też ma w ręku tablet - co jakiś czas sprawdza tam wiadomości i plan lekcji. Ktoś pyta, czy uczniowie nie próbują podczas lekcji grać w gry, zamiast się uczyć. Słyszymy w odpowiedzi, że owszem - próbują. Ale nauczyciel ma ze swojego tabletu podgląd na to, co każdy uczeń robi na swoim sprzęcie - nawet nie musi do nikogo podchodzić, przełącza się tylko między uczniami na liście. Jeśli złapie kogoś na oszukiwaniu, zwraca uwagę, rozmawia, a w razie recydywy informuje rodziców.

Przechodzimy do innej części szkoły i zaglądamy do pracowni kulinarnej. Dzieci właśnie sprzątają salę po lekcji: dwoje dzieci zamiata, ktoś wyciera ścierką stoliki, ktoś inny stoi w fartuszku przy piekarniku, jeszcze ktoś w rękawiczkach myje miskę w zlewie. Nauczycielka dogląda wszystkiego i pomaga uczniom. Na krześle przy drzwiach siedzi chłopczyk. Kasia wita się z nim po polsku. Wykorzystujemy okazję i pytamy, co dzisiaj pieką. Uczeń tłumaczy, że dzisiaj robili bułeczki nadziewane warzywami, że danie właśnie się piecze i zaraz będą je razem jeść siedząc przy wspólnym stole; że nie robią słodyczy, gdyż szkoła dba o zdrową dietę oraz że on bardzo lubi te zajęcia.

Potem zaglądamy do pracowni, gdzie dzieci majsterkują. Na stołach leży dużo narzędzi, czuć zapach świeżego drewna. Tu też trwa sprzątanie. Każde dziecko jest zaangażowane. Nauczyciel wita się z nami i tłumaczy, że młodsze klasy przygotowują się do przedstawienia o wikingach, a w jego pracowni dzieci wykonują z drewna rekwizyty. Widzimy drewniane miecze. Dzieci mają na sobie fartuchy i rękawice, a na nogach klapki, które po zajęciach odkładają na specjalny stojak w wejściu do sali. Naszą uwagę przykuwa parapet, na którym ustawione są różne wytwory z drewna: maski, zwierzęta, przedmioty, a nawet mapa Islandii. Wszystko tutaj zostało wykonane przez dzieci.

Po drodze zaglądamy na chwilę do biblioteki szkolnej, w której jest stosunkowo mało książek, za to znajduje się tam zaciszny kącik do czytania z kanapą i dywanem. Reszta pomieszczenia zastanowiona jest okrągłymi stołami, na niektórych stoją komputery.

Na korytarzu kilkakrotnie jesteśmy świadkami tego, że dzieci zaczepiają napotkanych nauczycieli na małą pogawędkę; czasami to nauczyciel zagaduje ucznia. Wszyscy uśmiechają się do siebie i wymieniają uprzejmości.

W końcu Kasia prowadzi nas do sali, gdzie zwykle prowadzi zajęcia z języka islandzkiego dla imigrantów. Uczniowie pracują tu w grupach mieszanych wiekowo. Przychodzą tu w trakcie innych lekcji, które sprawiają im kłopot. Taka organizacja pracy jest możliwa dlatego, że poszczególne przedmioty są zgrupowane w bloki i odbywają się w tym samym czasie we wszystkich klasach na danym poziomie. Czyli np. wszystkie klasy piąte mają przez 8 tygodni biologię w poniedziałki na 1, 2 i 3 lekcji, przez kolejne 8 tygodni w tym samym czasie mają geografię, a potem chemię.

W międzyczasie okazuje się, że w szkole nie ma dzwonków. Lekcje odmierzane są w każdej sali indywidualnie, dzięki czemu przerwy nie zawsze się nakładają. Byliśmy w szkole przez kilka godzin, ale ani razu nie trafiliśmy na hałas spowodowany setkami dzieci przemieszczającymi się po korytarzach.

Ostatnie odwiedzone przez nas miejsce w tej szkole to świetlica dla nastolatków. W małym, ale przytulnym pomieszczeniu przyjmuje nas młody mężczyzna - dyrektor. Siadamy na kanapach pozbawionych siedziska - prowadzący świetlicę przeprasza i wyjaśnia, że ostatnio ktoś rozlał na kanapę mleko i poduszki zostały oddane do pralni. Najpierw wysłuchujemy opowieści dyrektora, potem zadajemy mnóstwo pytań. Dowiadujemy się, że świetlica działa w różnych godzinach w zależności od dnia tygodnia, ale zwykle mieści się to w przedziale 12.00-22.00, z godzinną przerwą na obiad/kolację. Przychodzi tam młodzież w wieku 10-16 lat. Czasami uczestniczą w warsztatach i zajęciach proponowanych przez świetlicę. Innym razem grają razem w planszówki albo na konsoli. Bywa też i tak, że przychodzą się wygadać - rówieśnikom albo pracownikom. Niektórzy mają swoje kłopoty: z nauką, z kolegami/koleżankami albo w domu. Dla pracowników świetlicy najważniejsze jest to, aby młodzież im ufała, gdyż zaufanie trzyma ich tutaj i daje siłę do rozwiązywania problemów. Na nasze pytania o to, czy zdarzają się przypadki niesubordynacji (i co wtedy) dyrektor odpowiada, że niewłaściwe zachowania pojawiają się rzadko, ale zawsze w takiej sytuacji pracownicy najpierw rozmawiają z uczniem/uczennicą. Dopytujemy: A jeśli ktoś coś zabierze albo zepsuje, to co? Mężczyzna wzrusza ramionami i wypowiada zdanie, które do dziś rezonuje w moje głowie: "Lepiej stracić komputer niż zaufanie młodego człowieka".

Wychodzimy ze szkoły i przez całą - długą - drogę do restauracji temat szkoły nie schodzi z naszych ust. Podczas obiadu dalej rozmawiamy - opowiadamy o naszych refleksjach, ale też o doświadczeniach edukacyjnych z przeszłości. Zastanawiamy się, które z podpatrzonych rozwiązań dałoby się zaadaptować na potrzeby w Polsce.

Dzień 2

Tego dnia udajemy się na umówione spotkanie w Centrum umiejętności czytania i pisania przy Wydziale Edukacji i Rekreacji Urzędu Miasta Reykjavik. Najpierw wysłuchujemy informacji o tym, jak działa centrum. Okazuje się, że jest to placówka oferująca wsparcie nauczycielom: szkolenia, warsztaty, konsultacje, superwizja, ale też pomoc w rozwiązaniu konkretnych problemów (kiedy nauczyciel lub szkoła poprosi o wsparcie) - jeśli Centrum nie jest w stanie samo zapewnić pomocy, stara się znaleźć eksperta i nawiązać z nim współpracę. Zadaniem placówki jest też wsparcie rodziców, dlatego na stronie internetowej centrum można znaleźć wiele materiałów także dla rodziców (np. o systemie edukacyjnym w Islandii).

Moją uwagę zwróciła informacja o tym, że centrum zachęca nauczycieli do tworzenia profesjonalnych społeczności uczących się, składających się z 8-15 nauczycieli z różnych szkół, którzy spotykają się kilkakrotnie w określonym czasie, żeby przedyskutować wyzwania z jakimi się borykają. Każdy nauczyciel w Islandii musi 100-150 godzin w roku poświęcić na szkolenia. Spotkania z innymi nauczycielami i rozmowy są traktowane jako szkolenie, podobnie jak czas poświęcony na analizę wyników badań edukacyjnych czy czytanie literatury o tematyce edukacyjnej i słuchanie podcastów.

To, co słyszymy w Centrum jest spójne z tym, czego dowiedzieliśmy się dzień wcześniej w szkole: najważniejsze decyzje oparte są na wynikach badań, często przeprowadzanych zarówno na poziomie władz, jak i samych szkół.

W Urzędzie Miasta po raz pierwszy słyszymy o nowej strategii edukacyjnej do 2030 roku, która ma zapadającą w pamięć nazwę: Spełniamy marzenia. Otrzymujemy ulotki po polsku. Czytamy tam, że za najważniejsze cele edukacji na najbliższe lata uznano aktywizację społeczną dzieci, usamodzielnienie, umożliwienie poznania oraz zrozumienia społeczeństwa i środowiska, rozwijanie kreatywności oraz propagowanie zdrowego trybu życia i dbałości o dobre samopoczucie. Na koniec słyszymy kolejne ważne zdanie: "W islandzkiej szkole każde dziecko ma być szczęśliwe".

Po zakończeniu oficjalnego spotkania jeszcze długo zostajemy w holu rozmawiając z pracującymi tam Polkami. Wypytujemy o dzieci z Polski i o pracę w szkole. Dowiadujemy się, że w Islandii brakuje nauczycieli przedszkola, dlatego zatrudniani są tam pracownicy nawet bez wykształcenia pedagogicznego. Niektórym z nas pojawia się kusząca myśl, że może tu zostaniemy i znajdziemy pracę w którymś przedszkolu? To byłoby bardzo ciekawe doświadczenie...

Dzień 3

Odwiedzamy Ministerstwo Edukacji i Dzieci. Siedząc przy dużym stole i popijając kawę słuchamy o polityce edukacyjnej do 2030 roku, o której po raz pierwszy usłyszeliśmy dzień wcześniej. Prowadząca spotkanie opowiada o tym, że przygotowania do stworzenia tej strategii rozpoczęły się w 2017 roku, kiedy to przeprowadzono szeroko zakrojone badania. O edukacji rozmawiano wtedy z nauczycielami, innymi pracownikami szkół, rodzicami, dziećmi i przedstawicielami społeczności lokalnych. Pracownicy oświatowi odwiedzili kilka państw, aby poznać szczegóły organizacji edukacji w tych krajach (m.in. Dania i Szwecja). Wnioski z badań i wizyt zagranicznych zostały sformułowane w pierwszym dokumencie online, który poddano szerokim konsultacjom społecznym. W kolejnej fazie poproszono o wsparcie specjalistów z OECD tak, aby stworzyć dokument finalny. W marcu 2021 roku polityka edukacyjna Islandii została przyjęta przez parlament, dzięki czemu uniknięto podziałów partyjnych. Teraz specjalnie powołany zespół do spraw rozwoju szkolnictwa czuwa nad implementowaniem strategii w szkołach, w oparciu o plan działania na lata 2021-2024.

Strategia podlega cyklicznej ewaluacji. Żadna partia polityczna nie próbuje nic w tej dziedzinie zmienić - proces powstawania strategii był dobrze przemyślany co pozwala ufać, że to naprawdę sensowna polityka.

Tym, co trafiło do nas szczególnie jest przekonanie, że dobrostan jest niezbędny do uczenia się i rozwoju. Stąd wynika dbałość o zdrowie fizyczne i psychiczne dzieci. Pytamy o sytuację nauczycieli. Słyszymy, że było bardzo ciężko, nauczyciele tracili autorytet, mało zarabiali. Od kilku lat władze starają się poprawić sytuację poprzez stopniowe zwiększanie płac. Niedawno zorganizowano też kampanię społeczną promującą pracę w oświacie. Czy działa? Na razie trudno powiedzieć - na efekty trzeba pewnie poczekać kilka lat.

Dzień 4

Tego dnia odwiedzamy 2 muzea: Perlan, poświęcone przyrodzie Islandii, oraz Open Air Museum, czyli skansen pokazujący, jak Islandczycy żyli dawniej. Po tym drugim miejscu oprowadza nas bardzo miła przewodniczka, która cierpliwie odpowiada na nasze pytania, głównie o edukację dawniej, ale i dziś. Okazuje się, że jej mama jest nauczycielką - jest bardzo zmęczona pracą, gdyż klasy są przepełnione, a w szkole jest coraz więcej imigrantów, z którymi trudno jest się dogadać. Brakuje nauczycieli, więc obecni mają dużo nadgodzin... Zaskakuje nas to - okazuje się, że jednak nie jest tak różowo, jak nam się na początku wydawało.

Dzień 5

Tego dnia odwiedzamy szkołę polską. W budynku zwykłej szkoły publicznej odbywają się zajęcia szkół sobotnich: polskiej i ukraińskiej. Młodsze dzieci spędzają tam ok. 3 godz, starsze - 5 godz., ucząc się języka polskiego, polskich tradycji i historii. Bierzemy udział w zabawie, mającej na celu rozbudowę słownictwa polskiego. Potem razem z uczniami i uczennicami wychodzimy na boisko, aby zagrać z polską zabawę ruchową "Królu, daj wojaka". Sami się uczymy i miło spędzamy czas.

Obserwujemy, że w polskiej szkole panuje atmosfera przyjaźni, pomagania sobie nawzajem i szczerości. Dzieci nie mają żadnych problemów z tym, aby wyznać nam, że chociaż dobrze się tu bawią, do polskiej szkoły przychodzą niechętnie - chcieliby mieć wolną sobotę, aby spędzić czas "po swojemu". Jest to dla nich obciążenie.

Wypytujemy ich też o szkołę tradycyjną - potwierdzają się nasze obserwacje z pierwszego dnia. Dzieci rozmawiają między sobą głównie po angielsku, a w szkole czują się dobrze i czują, że są wysłuchane.

***

Zwiedzanie wspomnianych placówek i instytucji odbyło się w ramach wyjazdu studyjnego 12 osób z Fundacji Szkoła z Klasą. Jeśli czujecie, że potrzebujecie podsumowania, zapraszam do przeczytania artykułu na stronie Fundacji Szkoła z Klasą.

 

Notka o autorce: Ewa Przybysz-Gardyza - nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej i języka angielskiego w szkole podstawowej. Ambasador Programu eTwinning; należy do społeczności Superbelfrzy RP; koordynator warsztatów językowych TEIP oraz projektu Erasmus+; pasjonatka nowych technologii; autorka bloga: dlanauczycieli.blogspot.com, w którym ukazał się niniejszy artykuł; ciągle się uczy i poszukuje sposobów na ulepszanie szkoły.