Wirtualna pomoc w nauce

fot. Pexels.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Badania prowadzone w różnych krajach pokazują, że uczniowie stracili wiele podczas nauki zdalnej. Kilka miesięcy wiosennych nie wyrównało strat. Jest to nadal dość trudna sytuacja, gdyż uczniowie prezentują bardzo różne poziomy wiedzy i umiejętności. Nauczyciele radzą sobie w różny sposób. Niektórzy prowadzą lekcję, zakładając, że uczniowie sami uzupełnią braki, inni cofają się, aby zacząć od początku, jeszcze inni stosują tak zwane przyspieszenie, o którym pisałam wcześniej [1].

Władze oświatowe w wielu krajach organizują lekcje dodatkowe dla „spóźnionych” uczniów. Niestety one się nie sprawdzają, po pierwsze dlatego, że każdy z uczestników takich lekcji jest na innym poziomie i problem zróżnicowania pozostaje, a po drugie, nie można w większej grupie podejść indywidualnie do ucznia, więc wszyscy są traktowani jednakowo. Uczniowie nie cenią sobie zajęć dodatkowych po lekcjach, gdyż odbierają je jako karę – w postaci zwiększonej liczby lekcji.

Przeczytałam w artykule z portalu edukacyjnego Chalkbeat, że w Stanach Zjednoczonych myślą o indywidualnych korepetycjach online dla uczniów. Trzeba jednak pamiętać, że termin "korepetycje" jest rozumiany inaczej w Polsce i w Stanach Zjednoczonych. W Polsce są to opłacane przez rodziców lekcje, które są udzielane uczniowi po szkole. W Stanach Zjednoczonych jest to bezpłatna usługa szkoły dla uczniów mających trudności w nauce.

Władze oświatowe na całym świecie liczą się z tym, że trzeba będzie wydatkować dodatkowe środki, aby pokonać powstałą w pandemii edukacyjną lukę. W Polsce, w poprzednim roku szkolnym, też przeznaczono fundusze na dodatkowe lekcje. Nie sądzę, aby one załatwiły sprawę - nadal potrzebne są nowe inicjatywy.

Zastanawiam się, czy pomysł wirtualnych korepetycji nie mógłby być pomocny też u nas w Polsce? Zwykle nauka w postaci korepetycji jeden na jeden jest znacznie bardziej efektywna, stąd może mniej lekcji dodatkowych byłoby potrzebnych. Możliwe, że można byłoby prowadzić takie lekcje w postaci tutoringu, czyli włączyć w nie ucznia tak, aby on sam się uczył i przedstawiał tylko nauczycielowi–korepetytorowi wyniki, jednocześnie mogąc liczyć na pomoc nauczyciela w razie trudności. Zwykle kontakt jeden na jeden powoduje, że uczniowie bardziej się angażują i nauka postępuje szybciej.

Można byłoby wykorzystać też inny wariant. Jeden nauczyciel mógłby prowadzić lekcje wirtualne dla dwóch uczniów jednocześnie, którym zadawałby zadania do wspólnego wykonania. W razie potrzeby mógłby im dawać wskazówki, a na koniec tylko sprawdziłby wykonanie zadań. Dlaczego dwoje uczniów, a nie jeden? Lepiej się uczyć razem, wtedy można korzystać wzajemnie ze swojej wiedzy i inspirować się. Wydaje mi się to pomysłem tańszym i o wiele bardziej efektywnym, niż dodatkowe lekcje w szkole dla większego zespołu uczniów.

Zobaczmy, jak wykorzystywany jest ten pomysł w USA. Przedstawię kilka wniosków ze wspomnianego artykułu.

Nadinspektor Scott Muri wiedział, że jego uczniowie potrzebują dodatkowej pomocy w matematyce i w czytaniu. Ale zanim mógł uruchomić program korepetycji, potrzebował korepetytorów. Było to duże wyzwanie dla dzielnicy, która już borykała się z brakiem kadry nauczycielskiej. Przed wybuchem pandemii jedna na pięć klas nie miała stałego nauczyciela.

„Nie potrzebowałem tylko pięciu czy dziesięciu korepetytorów, potrzebowałem setek”, powiedział Muri, który prowadzi szkoły w hrabstwie Ector, w okręgu około 32 000 uczniów w zachodnim Teksasie. Mając w ręku federalne fundusze pomocy na COVID, Hrabstwo Ector dołączyło do wielu innych okręgów szkolnych w USA w nieformalnym ogólnokrajowym eksperymencie – wirtualnych korepetycji. Dystrykt wydał w zeszłym roku ponad 5 milionów dolarów na płace dla wirtualnych korepetytorów. Korepetycjami zostało objętych 6000 uczniów.

Muri powiedział, że uczniowie, którzy otrzymali dużo pomocy, wyprzedzili swoich rówieśników w nauce. Nadal pomysł jest w fazie modyfikowania, ale wygląda na to, że zostanie ze szkołami na zawsze. Z drugiej strony niektóre szkoły mają trudności z zachęceniem uczniów do udziału w wirtualnych korepetycjach. Dotyczy to szczególnie uczniów z dużymi zaległościami.

Korepetycje mogą być zorganizowane w różny sposób, mogą nie odbywać się w stałych terminach, ale tylko incydentalnie, gdy istnieje na nie zapotrzebowanie. Mogą przebiegać na różnych zdalnych nośnikach, a nawet mogą być w formie chatu lub przez telefon.

Nadal jest wiele wątpliwości dotyczących wirtualnych korepetycji, jedna z nich to efektywność zdalnego nauczania, inne to jakość usługi, angażowanie uczniów itp. Ciekawym pomysłem są wirtualne korepetycje na żądanie, czyli na wniosek samego ucznia. Okazuje się, że z tego pomysłu rzadziej korzystali uczniowie o uboższym statusie społecznym. W tym przypadku konieczne jest uświadomienie zarówno uczniów, jak i rodziców o takiej możliwości.

W Stanach Zjednoczonych powstały firmy oferujące szkole wirtualne korepetycje. Szkoły płacą za nie z funduszy okręgu. W Akron w stanie Ohio stosunkowo niedużo osób korzystało z korepetycji oferowanych przez zakontraktowaną firmę – TutorMe. Wszyscy gimnazjaliści i licealiści mieli dostęp do korepetycji, ale korzystał z nich tylko jeden na 11 uczniów.

Susanna Loeb, profesor edukacji, która kieruje Instytutem Annenberg na Brown University, mówi, że wirtualne korepetycje są prawdopodobnie najskuteczniejsze, gdy uczniowie otrzymują tę pomoc w ciągu dnia szkolnego na regularnie zaplanowanych sesjach.

Szkoły publiczne w Denver zapłaciły firmie Cignition prawie 700 tys. dolarów w ubiegłym roku szkolnym za wirtualne korepetycje z matematyki dla 880 uczniów, przez co najmniej 90 minut tygodniowo. Okazało się, że uczniom szkół podstawowych ta forma podobała się bardziej niż starszym uczniom. Uczniowie szkół ponadpodstawowych byli niechętni, gdyż musieli uczęszczać na korepetycje zamiast innych zajęć z własnego wyboru.

Już z tych kilku informacji widać, jak ten pomysł nie jest łatwy ani prosty i niesie wiele niepewności.

Dla mnie największą wątpliwość budzi oddanie kształcenia w ręce firm komercyjnych poza szkolnych. Kojarzy mi się to z edukacja w Japonii, gdzie uczniowie przed południem chodzą do szkół, a po południu uczą się na płatnych kursach korepetycyjnych. Wydaje mi się, że w Polsce mogłoby się to odbywać tylko z wykorzystaniem zasobów szkolnych. Idea jest pociągająca z kilku względów:

  • Korepetycje na żądanie włączają uczniów w decyzje i budują ich odpowiedzialność za proces uczenia się.
  • Nauka w małej grupie lub wręcz jeden na jeden, może być dostosowana do potrzeb ucznia i przebiega bardziej efektywnie.
  • Jeśli uczeń mógłby wybierać osobę korepetytora, to nauka byłaby skuteczniejsza.
  • Nauka jeden na jeden pozwala zdiagnozować poziom ucznia i dostosować do niego nauczanie.
  • Uczniowie w indywidualnym kontakcie szczerzej komunikują swoje potrzeby i potrafią lepiej dokonać samooceny.
  • Dzięki indywidualnemu kontaktowi budują się dobre relacje pomiędzy uczniem i nauczycielem.

Może wirtualne korepetycje szkolne byłyby efektywniejszym sposobem na wydanie funduszy przeznaczonych na pokonywanie luki powstałej w zdalnym nauczaniu?

 

Notka o autorce: Danuta Sterna jest byłą nauczycielką matematyki i dyrektorką szkoły, ekspertką merytoryczna w programie Szkoła Ucząca Się (SUS), prowadzonym przez CEO i PAFW. Autorka książek i publikacji dla nauczycieli, propaguje ocenianie kształtujące w polskich szkołach, prowadzi też swoją stronę: www.oknauczanie.pl. Niniejszy artykuł ukazał się w partnerskiej platformie Edunews.pl – www.osswiata.pl. Komentarz do artykułu Kalyn Belsha w Chalkbeat.org.

[1] Zob. więcej: Naprawiać czy przyspieszać? oraz Więcej o przyspieszeniu.