Matura: doskonały system eliminacji Szopenów

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Matura ma coraz więcej wspólnego z dawnymi ludowymi rytuałami. Budzi głównie skojarzenia z obrzędem przejścia, poprzez który młody człowiek wkracza dostojnie w dorosłość. Kiedyś zamykała pewien etap kształcenia, a dziś, czy na pewno służy kształceniu młodzieży? Coraz więcej osób uważa, że matura jest już tylko ułomną formą i namiastką sprawdzania wiedzy nabytej w szkole. Jej jedyny sens dzisiaj sprowadza się do bycia ogólnopolskim egzaminem na wyższe uczelnie. Czy jest w ogóle potrzebna?photo: istockphoto.com

Uniwersalna rekrutacja

Rozpoczęcie matur dało sygnał do wielu wypowiedzi eksperckich poświęconych maturze. Broniących idei, jak i równających ją z ziemią. 

Były szef Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, prof. Krzysztof Konarzewski, trochę straszy w rozmowie z TOK FM: Jak się zlikwiduje maturę, to poziom wykształcenia na pewno nie wzrośnie, a może wręcz się pogorszy, bo nie będzie bata w postaci groźby: "ucz się, bo inaczej nie zdasz matury".

Profesor Konarzewski nie owija w bawełnę: w tej chwili „matura nie pełni żadnej innej roli, oprócz tego, że jest potrzebna do rekrutacji na studia. To jest egzamin dojrzałości... ale do studiów wyższych. Cały problem polega więc na tym, żeby odsiać pewną liczbę ludzi, którzy się nie nadają do studiowania. Można by nie robić matury, ale wtedy trzeba by wrócić do egzaminów wstępnych. Ale rezygnacja z matury w skali kraju byłaby natychmiast odebrana przez patriotów jako szarganie tradycji, ogłupianie Polaków. Więc żaden rząd by na to nie poszedł.“ Uważa też, że obecnie nie ma co przykładać jakiejś wielkiej wagi do matury.

To chyba nie do końca jest słuszne podejście. Jeśli jako kraj i naród nastawiamy się na bylejakoś, to obecny system powinien wystarczyć. Będziemy europejskim przeciętniakiem z względnie tanią siła roboczą w Europie, więc dla większości znajdzie się jakieś zajęcie na budowach i przy zmywakach. Tylko nieliczni, którym mimo szkoły ostały się jakieś talenty (zasługa osobista i rodziców!) – będą robić karierę. Ale tych będzie garstka. Jeśli aspirujemy do wyższej roli w Europie, musimy przebudować system, który najkrócej ujmując niszczy polskie młode talenty. Bo o jakiej edukacji i jakim rozwijaniu talentów możemy mówić, skoro szkoły ponadgimnazjalne zamieniły się w kursy przygotowawcze do egzaminu?

System eliminacji talentów

Dostrzegają to nauczyciele będący członkami grupy Superbelfrów w swoch dyskusjach na Facebooku. „(...) Taki "uniwersalny egzamin wstępny" jest skutecznym eliminowaniem najlepszych. Dzięki temu nawet nie dowiemy się, ilu zgładziliśmy Szopenów, którzy nie poszli na akademie muzyczne, bo nie znają... logarytmów. Nigdy nie dowiemy się, ilu zgładziliśmy noblistów z literatury - z tego samego powodu. I nigdy nie dowiemy się, ilu byłoby polskich Einsteinów, bo ich niezwykły umysł widzi budowę materii, a nie trawi literatury pięknej...“ - zauważa Lechosław Hojnacki.

Hipotetycznie można wyobrazić sobie taką sytuację: otóż wysoko utalentowana wiolonczelistka po szkole muzycznej drugiego stopnia zostaje pozbawiona prawa do państwowej dotacji na studia muzyczne z powodu posiadania genialnego muzycznie i z dużym prawdopodobieństwem upośledzonego matematycznie mózgu. Z drugiej strony „dzięki systemowi“ jej znacznie mniej utalentowana koleżanka otrzyma państwową dotację na wyższe studia muzyczne za znajomość... matematyki. A dostanie, bo będą wolne miejsca po prawdziwych talentach muzycznych odrzuconych za matematykę, polski, czy angielski. Takich historii możemy mnożyć wiele. Czy są nieprawdziwe? Nie wiadomo, bo nie było takich badań. Takie tematy nie są ważne dla IBE i CKE...

Czy jest jakieś rozwiązanie? Prof. Konarzewski nie widzi lepszych rozwiązań: „Masowe kształcenie to nie przygoda perypatetyków, to nie spotkanie z Sokratesem. To pewna młócka. Trzeba wysiedzieć ileś godzin, wykonać pewne zadania, a potem zdać egzamin. Potem się to zamyka. Ludzie nic lepszego nie wymyślili. A ideologiczne pokrzykiwanie na oświatę jest po prostu niemądre. (...)“

Trudno o lepsze podsumowanie dwunastu lat edukacji - szkoła to po prostu wysiadywanie. Trochę może brzmi dziwnie sprowadzanie krytyki systemu do „pokrzykiwania“. Ale tak właśnie jest. Przecież od lat system „wie lepiej“. Urzędnicy w MEN, CKE i innych instytucjach proponują rozwiązania rzadko kiedy pytając głównych aktorów ze sceny edukacji o opinię. Dla nich każdy głos sprzeciwu to niemające znaczenia "pokrzykiwanie".

Jak rozwieść się z maturą?

Może trzeba jednak spróbować zrezygnować z matury i powrócić do systemu wewnętrznych egzaminów na studia?

Profesor Konarzewski uważa, że nie jest to dobre rozwiązanie: „Pracowałem wiele lat przy egzaminach wstępnych na studia, byłem nawet kilka razy sekretarzem komisji. Znam ten system od podszewki. Na dużych uniwersytetach było dobrze, przynajmniej tam, gdzie pracowałem. Ale sam pomysł, żeby pytania na te egzaminy układali amatorzy? To nigdy nie było sprawdzane! Jednemu kandydatowi drążyło się dziurę w brzuchu, bo "wygląda obiecująco - dobrze mu z oczu patrzy", a drugiego odrzucało, "no bo to kretyn przecież, widać od razu". Zawsze wracałem po takich egzaminach, mając kaca moralnego.“

Ale to oznacza tylko jedno – system będzie przyczyniał się do równania w dół poziomu uczniów. Jeśli egzamin będzie za trudny w danym roczniku, CKE w następnym zrobi łatwiejszy. I naprawdę będzie tak, jak wchodzącym po Sieci dowcipie o zadaniu z matematyki na maturze zmieniającym się co kilka lat. W końcu zamiast myśleć i liczyć, będziemy wymagać tylko pokolorowania rolnika.

Pewnym rozwiązaniem – proponowanym przez niektórych nauczycieli jest likwidacja progu zdawalności. To rozwiązałaby jednocześnie i problem eliminacji Szopenów na maturze i problem „żenującego poziomu“, bo dałaby szansę przyjęcia mądrzejszych założeń konstrukcyjnych samego egzaminu.

Ale są też głosy, że w ogóle należy zrezygnować z matury. Były nauczyciel, Jarosław Klejnocki, na łamach Gazety Wyborczej, podaje trzy główne przesłanki dla zniesienia matury:

  • Zła metodologia egzaminu, która diagnozuje umiejętność rozwiązywania jedynie określonych zadań i to „na dziś“ (pomija osobowość młodego człowieka, jego pasje, kreatywność, samodzielność itp.). Na pewno nie diagnozuje „dojrzałości“, chociaż nadużywamy często tego sformułowania: „świadectwo dojrzałości“.
  • Wchodzimy w niż demograficzny, zatem oznacza to dla uczelni czas kryzysu. I tak studentem zostanie każdy, kto będzie chciał i będzie posiadał „byle zdaną“ maturę. Nie będzie ona już stanowić żadnego kryterium selekcji.
  • Obniżanie poziomu. Szkoły wyższe powinny jak najszybciej przypomnieć sobie, jak się stawia wymagania kandydatom. Jeśli oczywiście myślą o jakości, a nie ilości studiujących.

Oczywiście rezygnacja z matur przyniosłaby też znaczące obniżenie kosztów funkcjonowania systemu oświaty – rzecz nie do przecenienia w czasach budżetowego zaciskania pasa, które nie wiadomo jak długo jeszcze potrwa. Przyczyniłoby się również do zmniejszenia poziomu stresu wśród uczniów i ich rodziców, który prowadzi jedynie do niepotrzebnej histerii. No i wreszcie, z punktu widzenia władzy wykonawczej, likwidacja matury i przywrócenie egzaminów wstępnych na studia to racjonalizacja i istotne uproszczenie systemu oświaty, za który odpowiada państwo, czyli i mniej kłopotów, także politycznych.

Czy matura w takim kształcie, jak obecnie, jest nam do czegoś potrzebna? Czy możemy spróbować innych rozwiązań, czy to faktycznie byłby zamach na Narodową Tradycję, skrzętnie wykorzystany przez niektóre ugrupowania do politycznej agitacji?

(Źródło: TOK FM, Superbelfrzy, Gazeta Wyborcza, opr. własne)

(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)