Moja koleżanka zwykła mawiać, że tam gdzie się kończy rozsądek, zaczyna się oświata. Przyglądając się temu, co dzieje się na „oświatowym podwórku”, trudno nie przyznawać jej racji. Edukacja wczesnoszkolna to mój kawałek „szkolnego podwórka”. „Uprawiam” go już ponad dwadzieścia lat i chciałam zwrócić uwagę na problem związany z nauczaniem najmłodszych. Także rodzicom.
W artykule Sześciolatki 2014 Marcin Polak napisał: „w nauczaniu początkowym mamy do czynienia z dramatycznie słabym poziomem edukacji prowadzącym często do zahamowania rozwoju dziecka, pozbawienia go kreatywności, zabicia w nim radości z uczenia się. To polska szkoła potrafi mistrzowsko robić (i to na każdym poziomie kształcenia).” Jako praktykujący belfer powinnam się oburzyć za takie stwierdzenie. Tylko jak tu się oburzać, skoro jest w tym wiele racji.
My, nauczyciele, od reformy Handkego, tak naprawdę to nie uczymy. My przygotowujemy dzieciaki do tego, żeby dobrze wypadły na testach zwanych „sprawdzianami kompetencji”. W tym „szale” testomanii i rankingów wcale nie liczy się faktyczny zasób umiejętności i wiedzy dziecka. Liczy się to, jak wypadło na teście i co za tym idzie, na którym rankingowym miejscu znalazła się szkoła. A kogo to obchodzi, czy dziecko jest kreatywne i potrafi samodzielnie myśleć? Ważne, żeby potrafiło wpasować się w „klucz”. Czasy kiedy kazano nam, jako uczniom, domyślać się „co autor miał na myśli” nie odeszły tak całkiem do lamusa.
Testomania, niestety „dopadła” też klasy młodsze. Najpierw trzecioklasistów, potem zeszła niżej. To z wyników testu mnie się rozlicza, a nie z tego, czy potrafię sprawić, żeby zabawa była nauką i odwrotnie.
Od dwóch lat realizuję nową podstawę programową, skierowaną do sześcioletnich pierwszoklasistów. Wprowadzenie jej do szkół przed, że tak powiem, ostatecznym uregulowaniem kwestii obniżenia wieku obowiązku szkolnego, uważam za totalne nieporozumienie. Efekt - uwstecznienie, jak do tej pory czterech roczników siedmiolatków.
Innym zupełnie problemem jest „wprowadzanie” dzieci pięcioletnich do zerówek (a potem sześciolatków do szkół). Brak konkretnych rozwiązań doprowadził do tego, że między dziećmi w jednej klasie zdarza się prawie dwuletnia różnica wieku. Tylko ktoś pozbawiony zupełnie rozsądku i wyobraźni mógł do tego dopuścić.
To prawda, że w wielu krajach UE i nie tylko dzieci podejmują naukę dzieci sześcioletnie, a nawet i młodsze. Różnica jest tylko taka, że nie „wtłacza” się ich do ławek, tak, jak to robi się w Polsce. Bo warunki na przyjęcie i inne potraktowanie nauki sześciolatków w większości naszych szkół są po prostu żadne.
Nowa podstawa wprowadziła do edukacji wczesnoszkolnej zajęcia komputerowe. MEN do tej zmiany podszedł bardzo optymistycznie. Założył mianowicie, że nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej poradzą sobie z wprowadzaniem dzieciaczków w świat komputerów. Co prawda istnieje zapis, że te zajęcia może prowadzić nauczyciel informatyki. Jest tylko jedno małe „ale”. Zajęcia wprowadzono, ale bez zmian siatki godzin. Tak więc godziny w ogromnej większości zostały przy nauczycielach, których zakres umiejętności korzystywania z TI jest... taki, jaki jest. Nie było szkoleń nawet z „nieśmiertelnego” PowerPointa. Efekty? Pani w klasie pierwszej zadaje dzieciom pytanie "Z czego zbudowany jest komputer?".
Prawda jest taka, że w bardzo wielu szkołach zajęcia prowadzone są metodą "włóż płytkę i graj". Zdarza się też, że istnieją tylko jako zapis w dzienniku lekcyjnym. Muszą tam być, a jest to związane z kolejnym „kwiatkiem” z mojego zawodowego poletka.
Dlaczego ja nauczyciel prowadzący zajęcia zintegrowane, a więc bez podziału na przedmioty muszę się bawić w przeliczanie ile zrealizowałam godzin w zakresie poszczególnych edukacji? Dla mnie jest jasne, że skoro muszę to robić, to nie mam do czynienia z nauczaniem zintegrowanym, tylko zręcznie zakamuflowanym podziałem na przedmioty.
We wrześniu nowa podstawa programowa wejdzie do klasy czwartej. Czy ktoś słyszał o szkoleniach dla nauczycieli przedmiotowców, przygotowujących ich na ten moment? Dla nauczycieli zerówek i edukacji wczesnoszkolnej też takowych nie było.
MEN lubi, jak to się mówi „wrzucać nas na głęboką wodę”. No, ale to nie pierwsza wprowadzana w ten sposób zmiana. Ostatecznie jesteśmy jedną z najlepiej wykształconych grup zawodowych, będziemy musieli sobie poradzić.
List nadesłany do redakcji portalu. Dane autorki znane redakcji.