Tego kandydata przyjmiemy, tego odprawimy z kwitkiem

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Jak wykształcić „dobrego“ nauczyciela? Jak zaprogramować uniwersalny i dobry jakościowo system kształcenia na wydziale pedagogicznym? O kształceniu przyszłych nauczycieli z dr Dobromirem Dziewulakiem, pracownikiem Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawiał Adam Kowalski z miesięcznika „O szkole“.(C) EDUNEWS.PL

Adam Kowalski: Przyzna Pan, że o jakości każdego systemu oświatowego decydują głównie nauczyciele. Im więcej jest w nim nauczycieli dobrych i mistrzów zawodu, tym lepiej. Ale co to znaczy: dobry nauczyciel?

Dobromir Dziewulak: Trudno nie zgodzić się z poglądem, że ważnym elementem w procesie edukacyjnym w każdym kraju są nauczyciele. Jednak żeby ocenić jakość ich przygotowania do zawodu, warto spojrzeć na ten problem z perspektywy rodziców - bo oni się tym najbardziej interesują - i zapytać: jak nauczyciele uczą nasze dzieci?

AK: Dyrektora szkoły też to interesuje. On wcześniej, przed rodzicami, sprawdza, czy w przygotowaniu nauczyciela do pracy znajdują odbicie ministerialne standardy, zalecenia organu prowadzącego...

DD: Z obserwacji pracy szkół eksperymentalnych na świecie wyłania się refleksja, że to, o czym pan wspomniał, to są elementy istotne w dokumentach urzędowych. A one wymagają, żeby nauczyciel miał wykształcenie wyższe magisterskie i w trakcie pracy doszkalał się w specjalnych centrach doskonalenia zawodowego. To oczywiście ważne, jednak najważniejsze jest to, kim jest nauczyciel. W dobrych szkołach na świecie przyjęła się praktyka, że przyjmując nauczyciela do pracy nie pyta się go, czy on jest dobrym filologiem, matematykiem, fizykiem, ale o to, czym on się w swoim życiu interesuje. Dopiero wtedy można otrzymać odpowiedź, jaką ma osobowość, kim jest człowiek, który chce być nauczycielem w takiej szkole. Jeśli będzie tylko znakomitym matematykiem, szczelnie zamkniętym w świecie matematyki i będzie oceniał ucznia według własnej wiedzy w tym zakresie, to zdecydowanie za mało. Jeśli taki matematyk będzie twierdził, że nie ma czasu ani ochoty interesować czymś innym, zostanie odprawiony z kwitkiem.

AK: A jak wyglądało przyjmowanie Pana do pracy w jednej z tych światowych, elitarnych szkół?

DD: Pamiętam rozmowę kwalifikacyjną w szkole w Szwajcarii. Komisja złożona z dyrektora szkoły i jej nauczycieli siedziała za stołem, ja po drugiej stronie, przygotowany na przekazanie szacownemu gronu informacji, gdzież to ja nie pracowałem, jakie sukcesy święciłem, jakie nagrody i dyplomy zdobyłem. Ale oni skromnie zapytali: czym pan się interesuje? Byłem zaskoczony, nie rozumiałem tego, bo w końcu przyjechałem z Polski, gdzie w kuratorium czy w szkole pytali, czy mam dyplom wyższej uczelni, jaki ukończyłem kierunek, z jaką oceną, czy mam uprawnienia pedagogiczne itd. Ponieważ wtedy dużo wspinałem się po górach, o tej swojej pasji zacząłem im opowiadać. Trwało to jakiś czas, aż w pewnym momencie dyrektor powiedział: wie pan, mamy w szkole ściankę do wspinania, czy mógłby pan dodatkowo poprowadzić przy niej zajęcia z grupą uczniów? Odpowiedziałem, ależ oczywiście. To dziękujemy panu, jest pan przyjęty... Nauczałem w tej szkole fizyki i jednocześnie prowadziłem tę sportową grupę, ale był tam np. nauczyciel chemii, istny maniak piłki nożnej i uczniowie zafascynowani jego wiedzą o futbolu wymyślali coraz to trudniejsze i podchwytliwe pytania. Na przykład pytali go: jaki numer butów nosił piłkarz angielski, który w czasie mistrzostw świata w Argentynie siedział na ławce rezerwowych? A on znał odpowiedzi na te wszystkie zaskakujące pytania i skromnie na nie odpowiadał z aprobującym uśmiechem, uczniowie natomiast rewanżowali się coraz większą radością związaną ze zgłębianiem tajników chemii.

AK: Rzeczywiście niesamowite, ale proszę powiedzieć, kto może liczyć na pracę w najlepszych szkołach?

DD: Osoba, która może być dla ucznia autorytetem, przy czym nie chodzi o autorytet wyłącznie naukowy. Od wielu lat utrzymuje się opinia, że polonista, matematyk, chemik do ucznia dociera poprzez siebie. On może być dobrym alpinistą, pływakiem albo piłkarzem, fanem współczesnej poezji, kina albo teatru, może zbierać znaczki pocztowe, kolekcjonować nagrania muzyki poważnej czy fascynować się malarstwem – i uczniowie muszą wiedzieć, że ich nauczyciel jest “zakręcony”. Bo wtedy myślą tak: to jest gość, który zbiera znaczki, często wyjeżdża w góry, wie wszystko o piłce nożnej i jeśli on zainteresował się chemią, to coś w tej chemii musi być. I to jest droga do ucznia, żeby nauczyciel potrafił go otworzyć, zainteresował wiedzą, nauczył i wychował.

AK: Takich nauczycieli wypada odpowiednio kształcić, wspomagać formowanie się ich osobowości, ułatwiać doskonalenie profesjonalizmu.

DD: To nie jest takie proste, bo inaczej powinni być kształceni np. nauczyciele, którzy podejmą pracę w szkołach powszechnych, masowych, inaczej ci, którzy chcieliby nauczać w szkołach widzianych jako elitarne.

AK: Na użytek tej rozmowy przyjmijmy, że szukamy modelu w miarę uniwersalnego. Czy istotną rolę odgrywa w nim jakość “materiału”, inaczej mówiąc student, który m.in. zgłębia wiedzę pedagogiczną z zamiarem podjęcia pracy w szkole?

DD: Sądzę, że w tym momencie jest jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek wyrokować. Ale jeśli rozmawiamy o kształceniu nauczycieli na wydziałach pedagogicznych i na wydziałach specjalistycznych, kierunkowych, to zakładam, że ich studenci chcą poznać narzędzia przydatne w swojej przyszłej pracy. W Niemczech, Francji, Hiszpanii czy w Wielkiej Brytanii nauczyciel, zanim stanie przed klasą – oprócz tego, że musi odbyć 3, 4 albo 5 lat studiów –jest kształcony tak, jakby był terminatorem, czeladnikiem. Musi poznać swój warsztat pracy, poznaje więc, czym jest np. opis, opowiadanie, pogadanka, referat, wykład.

AK: Jak to się odbywa?

DD: Np. referat, czyli proste narzędzie, metoda dydaktyczna, jaką wszyscy znamy ze szkoły, ale jak znamy? Nauczyciel mówi: Krzysiek, przygotujesz na jutro referat. Co robi Krzysiek? Bierze podręcznik, czyta odpowiedni rozdział i jego treść relacjonuje przed klasą. Tylko że to nie ma nic wspólnego z referatem z dydaktycznego punku widzenia. Referat jest przecież metodą umożliwiającą przedstawienie przez ucznia jego własnych poglądów na zadany temat. Ilu nauczycieli o tym wie i stosuje tę metodę zgodnie z jej przeznaczeniem? Zdecydowanie za mało, bo oni zdobywają taką wiedzę zbyt teoretycznie.

AK: W Anglii czy we Francji metodę nazywaną referatem student poznaje oczywiście inaczej?

DD: Tak, bierze się na warsztat opis, pogadankę albo referat i ćwiczy się te metody. Instruktor, czyli pracownik wyższej uczelni, mówi: proszę, przeprowadź pogadankę. Student ją prowadzi, potem instruktor informuje: słuchaj, jak wchodzisz, musisz się przedstawić, powiedzieć po co tu jesteś. Jeszcze raz... I tak do pełnego opanowania tej metody. Ćwiczenia tego typu umiejętności są obowiązkowe, trwają od 2 do 4 semestrów, w zależności od potrzeb, a student, który taki kurs przechodził, wzbogaca o takie metody swój warsztat dydaktyczny. Tam nie ma nagminne występującego u nas problemu, że nauczyciel te metody zna, ale w zasadzie teoretycznie.

AK: Odsuwamy zatem na bok historię oświaty, teorię pedagogiki i robimy miejsce...

DD: Nie, nie, nic z tych rzeczy, one są równie ważne. Proszę jednak zapytać młodego, polskiego nauczyciela, czy łatwo jest mu rozpoczynać pracę zawodową. Odpowie, że łatwo nie jest. Gdyby pan zapytał: a dlaczego nie jest łatwo? Odpowie, bo ja nie wiem, jak to robić. On ma głowę pełną informacji oraz wiedzy, że proces dydaktyczny powinien być doniosły w życiu jego uczniów, ciągły i systematyczny, ale jak to zrobić – tego już nie wie.

AK: W Niemczech i w Hiszpanii wiedzą?

DD: Tam student, który chce rozpocząć pracę, przechodzi swoistą aplikację. W wybranej przez siebie szkole trafia pod opiekę mistrza, który uczy go klasycznego nauczycielskiego rzemiosła. Najpierw siedzi w klasie i obserwuje pracę mistrza. A to nie jest ktoś wyznaczony przypadkowo, kto w swoich papierach ma napisane, że jest nauczycielem mianowanym. Nie o stopień awansu administracyjnego przecież chodzi. Mistrz musi mieć prawdziwy autorytet, charyzmę i jeśli prowadzi lekcję, to wie, co i jak powinno się robić. Aplikant obserwuje więc, jak mistrz uczy, podgląda, jakie stosuje techniki dydaktyczne i narzędzia, i w pewnym momencie staje się na tyle wtajemniczony w sztukę nauczania, że może poprowadzić fragment lekcji. Mistrz to obserwuje, notuje uwagi i spostrzeżenia, a potem wspólnie omawiają, analizują ten fragment i całą lekcję. Po jakimś czasie mistrz mówi: chciałbym, żebyś za tydzień przeprowadził wstęp do lekcji na taki i taki temat. Aplikant staje przed klasą, rozpoczyna lekcję, wraca na swoje miejsce, obserwuje jej dalszy ciąg w wykonaniu mistrza. Następny jego wkład w prowadzenie lekcji jest już znacznie dłuższy, choć powtarza się procedura z jej wspólnym analizowaniem i omawianiem. Aż przychodzi moment, że adept sztuki nauczycielskiej prowadzi niemal całą lekcję, ale jeszcze w ostatnim etapie podsumowuje ją w mistrz, bo chce mieć pewność, żeby uczniowie wszystko zrozumieli. Potem mistrz sporządza swoją opinię o kandydacie do zawodu, do pracy w tej czy innej szkole i od jej treści naprawdę sporo zależy.

AK: A czy mistrz i student rozmawiają ze sobą o sposobach uczenia się uczniów i jak im w tym można pomóc?

DD: Bez wątpienia tak. Ale tu znowu wracamy do korzeni, źródeł pedagogiki. Nauczycielem nie może być człowiek, który proces edukacji widzi w segmentach, nie zaś w sposób całościowy. Bo przeciętny nauczyciel może sobie powiedzieć: moją rolą jest przekazanie wiedzy zgodnie z przyjętym programem, informowanie ucznia, jak ją może zastosować i sprawdzenie, co z tego wyszło. Współczesny nauczyciel swoją metodą przekazywania wiedzy robi dużo więcej, podpowiada również uczniom, jak powinni się uczyć. Polega to na przekazywaniu wiedzy aksjomatycznej, głównej. Codziennie jesteśmy bombardowani informacjami w każdej godzinie oraz dziedzinie. W tym szumie informacyjnym uczeń musi dokonywać istotnych wyborów, ale nie jest w stanie tego zrobić, jeśli nauczyciel nie będzie jego autorytetem i przewodnikiem. Nauczyciel, który uczy historii, sam musi zdecydować, jakie daty, zjawiska i mechanizmy są w procesie zdobywania wiedzy przez uczniów najważniejsze. Pamięta pan, kiedyś nauczyciele narzekali, że programy nauczania zbudowane były zbyt precyzyjnie...

AK: I podobno nie znajdowali miejsca na własną osobowość, wolność, wybory dydaktyczne i wychowawcze.

DD: Zgoda, ale teraz programy układane są w taki sposób, żeby pokazywały nauczycielom kierunek ścieżki przedmiotowej czy międzyprzedmiotowej i każdy nauczyciel sam powinien dokonać właściwego wyboru. Pytanie: jak ma tego dokonać? Musi wiedzieć, do czego ta edukacja uczniom jest potrzebna. Mało tego, powinien o tym swoich uczniów informować, bo to stanowi ich motywację do pracy, czyli rzecz najważniejszą w dydaktyce. A jeśli uczeń powie, że to go nie interesuje, nauczyciel musi znaleźć sposób i powód, żeby ucznia wiedzą zainteresować. Tym powodem może być jedynka z przedmiotu i brak promocji do następnej klasy, choć lepiej jest, kiedy uczeń zostaje przekonany, że uczy się dla siebie, żeby mógł żyć lepiej i był w stanie więcej zaoferować swoim dzieciom.

AK: Proszę jednak zwrócić uwagę, że dzisiaj nauczyciele też bywają niezadowoleni. Mają wolność i pole manewru, ale gubią się w nim, czegoś się boją, wołają o pomoc.

DD: Świadczy o tym chociażby ta burzliwa dyskusja o kanonie lektur szkolnych, która odbyła niedawno...

AK: Z taką samą siłą wróci za roku lub za dwa lata.

DD: Dobry nauczyciel, który ceni język polski, lubi swój zawód i kocha to, co robi, czyli przekazywanie wiedzy uczniom, nie ma problemu z wyborami takimi jak Sienkiewicz czy Gombrowicz. Natomiast postulaty kierowane do ministerstwa edukacji, żeby autorytatywnie, jednoznacznie ustaliło żelazny kanon lektur, są swoistym kołem ratunkowym rzucanym tym nauczycielom, którzy preferują pracę zgodnie z konkretnymi wytycznymi. Przecież gdyby wszyscy nauczyciele byli kreatywni i charyzmatyczni, zapewne nie docenilibyśmy tego i nie chłonęlibyśmy z takich niepowtarzalnych osobowości tak, jak spragnieni wody wędrowcy z pustynnego źródła.

AK: Miłość niesamodzielnych nauczycieli do wytycznych jest chyba równie autentyczna, bo zawiera odpowiedzialność za los uczniów i przy okazji za własny status, no i etat. Łatwo można sobie wyobrazić sytuację, że CKE w teście gimnazjalnym albo w egzaminie maturalnym nawiąże do motywu “Siłaczki”, a w nauczycielskim wyborze lektur został on akurat pominięty.

DD: Przyjmując taki punkt widzenia, wszystko można usprawiedliwić. Namawiam jednak, żeby szerzej skorzystać ze światowych tendencji edukacyjnych – nie warto wyważać już dawno na oścież otwartych drzwi. Tak jak w demokracji przenosimy władzę na najniższe szczeble, to samo odbywa się w szkole. Teraz nauczyciel wszystkie narzędzia nauczania ma w swoim ręku.

AK: Pana opowieść o tym, jaki powinien być współczesny nauczyciel, jest ciekawa i tak logiczna, że zapytam: czy można te światowe tendencje, standardy i doświadczenia importować do Polski?

DD: Sądzę, że każde dobre doświadczenie da się zaadaptować, czyli przenieść na nasze pole, do polskich szkół. Ale to nie jest takie proste, bo w dzisiejszym świecie niczego nie można przenosić w sposób sztuczny, mechaniczny. Oświata ma tyle uwarunkowań historycznych, społecznych, demograficznych, politycznych, ekonomicznych, że z tymi adaptacjami trzeba postępować ostrożnie. Posłużę się przykładem krajów skandynawskich i Wielkiej Brytanii. Politycy oświatowi od lat krytykują system angielski, że jest anachroniczny, kominowy, bo jeśli uczeń raz źle wybrał szkołę, ma ogromne problemy z wydostaniem się z pułapki. W Skandynawii natomiast może zmieniać swoje ścieżki edukacyjne i zawsze zachowuje szansę na zdobycie wykształcenia zgodnego ze swoim zainteresowaniem. Między innymi jest to właśnie powód, dla którego nie można żywcem i bezrefleksyjnie przenieść elementów systemu skandynawskiego do Wielkiej Brytanii i odwrotnie. Często uwarunkowania historyczne i oczekiwania społeczne dotyczące kształcenia w danym państwie są tak głęboko zakorzenione, że żadna grupa zawodowa, w tym nauczyciele, nie pozwoli narzucić sobie obcych rozwiązań oświatowych. W naszym wypadku sytuacja jest podobna, choć łatwo też dostrzec jej specyfikę. Mam na myśli np. problem wynagrodzeń czy obowiązkowego czasu pracy nauczycieli. Świat pracuje inaczej, nauczyciel przychodzi do pracy trochę jak urzędnik, tzn. w godzinach funkcjonowania szkoły on w niej jest i oczywiście jest dostępny dla uczniów. Liczba godzin dydaktycznych, jakie do odpracowania ma nauczyciel w Polsce i poza nią, wygląda podobnie, jednak u nas po tych godzinach nauczyciel zabiera swoją teczkę i ze szkoły wybiega, bo musi zdobywać dodatkowe pieniądze. Powinien więc zdążyć do innej szkoły, gdzie ma pół etatu, czy w miejsca, gdzie udziela jeszcze korepetycji.

AK: Z pieniędzmi jest krucho, mimo że nauczyciele, jako jedna z niewielu grup zawodowo-budżetowych, nie są objęci zamrażaniem pensji. Ale niech Pan znajdzie sposób, żeby do naszego systemu edukacji wmontować przynajmniej mistrzów, z ich rolą we wprowadzaniu do szkół aplikantów, z ich wpływem na kształtowanie nauczycielskiego warsztatu dydaktycznego, na wybory programowe i personalne szkoły.

DD: Ten ruch byłby możliwy, gdyby nastąpiła rewolucja w polskim systemie edukacyjnym. Przy czym nie chodzi o zwykły zabieg administracyjny, formalny, ale o rzeczywiste zmiany. Jeśli przyjmiemy obiegową opinię, że w zawodzie nauczycielskim w dalszym ciągu mamy do czynienia z tzw. doborem negatywnym, to na głowy wyłonionych mistrzów zwaliłaby się olbrzymia odpowiedzialność. Bo to oni musieliby stanowić instancję wprowadzającą nowych nauczycieli do zawodu i jednocześnie być sitem jakościowym, chroniącym stan nauczycielski przed deformacjami. Nie można zrzucić na nich odpowiedzialności za to, że nie mamy w Polsce samych dobrych czy bardzo dobrych nauczycieli. W tych tęsknotach i postulatach, żeby tak było, tkwi przecież problem jakości całego systemu oświatowego. Także standardów kształcenia i doskonalenia nauczycieli, czasu ich pracy i poziomu wynagradzania za pracę, sposobu funkcjonowania szkół oraz zarządzania, problem służb wspomagających szkolnictwo, sprawności całej administracji oświatowej itd. Sytuacja polskiej edukacji jest trudna – to żadne odkrycie. Ale zapewne pan zauważył, że pytania i apele społeczeństwa w sprawie lepszej edukacji młodego pokolenia skutkują oczekiwaniami, żeby nasze dzieci, naszą młodzież uczyli dobrzy nauczyciele. Postulat taki można by zrealizować chociażby poprzez kształcenie i zatrudnianie coraz lepszych nauczycieli. Jeśli jednak nie ma pomysłu, jak to zrobić, padają zwykle znane nam od lat, te same argumenty, że zawód nauczyciela to powołanie, a w gruncie rzeczy szlachetna misja... Tak, to powołanie i misja, choć nie tylko. To przede wszystkim zawód wymagający profesjonalizmu i ciągłego rozwoju.

AK: Dziękuję za rozmowę.

(Źródło: O szkole.pl)