Nie ma przyzwolenia na brak przyzwolenia

fot. Adobe Stock

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

W ostatnim czasie w naszym kraju kilkakrotnie doszło do ciężkiego pobicia nastolatka przez jego rówieśników. Raz nawet ze skutkiem śmiertelnym. Choć są to tylko krople w morzu raportowanych dzisiaj przez media dramatów, trudno przejść do porządku dziennego nad tymi wydarzeniami. Tym bardziej, jeśli ktoś jest nauczycielem. Odnotowuje je więc na fejsbuku niestrudzony kronikarz naszych czasów, polonista z Sopotu, Paweł Lęcki. Za każdym razem ponawia dramatyczne pytanie, jak długo jeszcze będziemy godzić się na to, co jest spektakularnym świadectwem porażki, jaką ponosimy – my, dorośli – w dziedzinie wychowania, w rodzinach i w szkołach.

Odpowiem w tym miejscu: jeszcze bardzo, bardzo długo. To tylko wierzchołek olbrzymiej góry lodowej problemów współczesnego społeczeństwa z młodym pokoleniem.

Głębsza analiza przyczyn takiego stanu rzeczy przekracza moje możliwości, mimo doświadczenia w pracy pedagogicznej. Pokuszę się jednak o wskazanie jednej, doskonale widocznej w codziennym życiu. W tym celu przywołam tutaj treść posta, który znalazłem na profilu fejsbukowym grupy Ja, Nauczyciel. Jego autor postawił taki oto problem:

Idąc ze szkoły, poza jej terenem, spotkałem ucznia ze szkoły podstawowej, jak pali papierosa. Czy mogę wpisać mu uwagę i jakie mam podstawy prawne, by mnie kochani przyjaciele z kuratorium nie ścigali i nie kamienowali?

Pod spodem pojawiło się blisko 200 komentarzy, a w nich cała paleta porad. Wiele sugerowało „wzięcie na luz”, bo to przecież problem rodziców albo banalne zdarzenie, niewarte czynienia z niego afery. Sporo było sugestii, by postąpić pedagogicznie i posłużyć się perswazją, po przyjacielsku. Propozycje, aby nadać sprawie bieg formalny, choćby zawiadomić rodziców albo zastosować jakąś karę przewidzianą w szkole, stanowiły margines.

Moją uwagę w poście przykuło przede wszystkim pytanie o podstawę prawną wpisania uwagi. Doszliśmy w szkołach do takiego poziomu formalizmu, że coś, co wydawałoby się naturalne w procesie wychowania, że dorosły karci młodego człowieka za wykroczenie, stało się przedmiotem administracyjnej procedury. Ba, nauczyciel najwyraźniej boi się następstw takiej interwencji, mając świadomość, że w przypadku skargi rodziców do kuratorium mogą go spotkać niemiłe konsekwencje. To odbicie powszechnej dzisiaj opinii, że nadzór pedagogiczny częściej bierze stronę rodziców. Aż się prosi w tej sytuacji, by odwrócić wzrok i udawać, że się nic nie widzi. W świetle tego rzeczony post wydaje mi się jakimś chwalebnym odbiciem resztek poczucia misji wychowawczej u jego autora. Daleko łatwiej dzisiaj o wznoszenie hasła: „Nie bądź obojętny!”, niż taką postawę w praktyce.

Co do meritum, to opowiem się po stronie mniejszości komentatorów. Palenie tytoniu jest bezdyskusyjnie szkodliwe dla dziecka i chociaż kolejne pokolenia niemal obowiązkowo próbują tej używki, to jest obowiązkiem osoby dorosłej zareagować. Czy wpisać uwagę, nie wiem, ale na pewno w jakiś sposób poinformować o zdarzeniu rodziców. Niejednego, w tym mnie osobiście, wczesna interwencja rodzicielska uchroniła od nałogu.

Może ktoś zapytać, dlaczego zestawiam w tym miejscu przypadki ciężkich występków (pobicia) z banalnym w gruncie rzeczy przypadkiem paleniem papierosów. Ano dlatego, że mają one w pewnym stopniu wspólne źródło, jakim jest bierność dorosłych. Nie znaczy to, oczywiście, że dawniej występków nie było, ale był zdecydowanie większy respekt przed starszym pokoleniem. Gdybym jako dziecko chuliganił na podwórku, dostałbym burę od pierwszej z brzegu sąsiadki, a mama by jeszcze jej podziękowała. W krążącym w internecie tekście: „Dzieci tamtych rodziców” tak oto opisano ówczesne realia, które pozostały w mojej pamięci:

Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić „dzień dobry” i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić „dzień dobry”. A każdy dorosły miał prawo na nas to „dzień dobry” wymusić.

Dzisiaj to nie do pomyślenia.

Paweł Lęcki pyta, jak długo będziemy się godzić na przemoc wśród młodych? Długo, bo się boimy i bać się będziemy. Nie tylko tego, że interwencja w bójce młodocianych bandytów może się dla nas skończyć nożem w żebrach. Nikt do takich działań nawet nie namawia; przejawem braku obojętności ma być po prostu wezwanie policji. Ale od najbanalniejszej nawet interwencji najskuteczniej odstręcza obawa przed oskarżeniem o… agresję.

Moje własne doświadczenie z warszawskiego metra: tłok niezbyt wielki, ale miejsca siedzące zajęte. Na jednym z nich, pod infografiką czerwonego krzyża zresztą, siedzi na oko dwunastoletnia dziewczynka, zapatrzona w swój smartfon. Do wagonu wchodzi mężczyzna z nogą w gipsie i staje obok niej. Młoda dama nie reaguje. Nikt ze znajdujących się obok nie zwraca jej uwagi. Sam, w pierwszej chwili, mam odruch, by poprosić ją o zwolnienie tego miejsca, ale potem przychodzi refleksja. No tak, wyjdzie, że stary dziad zaczepia nastolatkę. Jeszcze okaże się, że jestem agresorem, którego oskarży o to jakaś wzmożona moralnie osoba z otoczenia. Wiem, że to absurd, ale tak właśnie sobie pomyślałem i zanim zdążyłem wymyśleć coś innego, miejsca panu w gipsie ustąpiła… starsza pani z siedzenia naprzeciwko.

Nie czujemy się dzisiaj w prawie zwracać uwagę obcym dzieciom. Ba, jako dyrektor szkoły sam, wraz z nauczycielami, muszę wręcz stać na straży tej obojętności, bo wiem jak niewiele potrzeba, by interwencja któregoś z rodziców wobec nieswojego dziecka skończyła się awanturą z jego rodzicami. Znam z opowiadań przypadki, kiedy takie zdarzenia kończyły się w sądzie. Po cienkim lodzie stąpają też nauczyciele. Nie raz, nie dwa musiałem wyjaśniać sytuację, w której nauczyciel użył, zdaniem rodziców, zbyt ostrego tonu lub niewłaściwych słów. Albo "nie miał racji, panie dyrektorze!", co jest już w ogóle nowym standardem w sytuacjach szkolnych.

Jedną z przyczyn problemów, jakie mamy z młodym pokoleniem jest atomizacja społeczeństwa. Ochronę dziecka podnieśliśmy do takiego poziomu, że nawet jego nauczyciele boją się podjąć interwencję. A niestety, nie każdą sprawę wychowawczą da się załatwić metodą łagodnej perswazji. W sytuacjach trudnych można oczywiście zwrócić się do rodziców. Z różnym skutkiem. Pozostaje jeszcze, ewentualnie, wezwanie policji albo… odwrócenie wzroku. Hasło „wszystkie dzieci są nasze” przeszło już do historii.

Akurat w tych dniach minister Czarnek objeżdża Polskę głosząc plan przywrócenia autorytetu nauczyciela. Jest za to słusznie krytykowany, ponieważ nikt nie zrobił tyle, co jego ugrupowanie polityczne, by ten autorytet zniszczyć. Proponuję jednak zastanowić się, czy nawet dziesięciokrotne podniesienie wynagrodzeń dałoby nauczycielom szansę skuteczniejszego wpływania na postawy wychowanków. Nie sądzę.

Jest ogromna potrzeba, aby nie było przyzwolenia na występki młodych ludzi. Niestety, nie ma społecznego przyzwolenia dla tego braku przyzwolenia.

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.