Dzieci z Ukrainy w polskiej szkole. Obserwacje po miesiącu edukacji

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

To, że szkoły nie były i jeszcze nie są przygotowane do mierzenia się z wieloma współczesnymi wyzwaniami, takimi jak np. pandemia czy wojna w Ukrainie, że konieczna jest ciągła adaptacja do nowych warunków, wszyscy wiedzą. Zmiana musi przyjść, to jasne, ale zanim to nastąpi należy zebrać dostępne informacje i spróbować podsumować, w jakim punkcie jesteśmy, z jakimi problemami spotykają się nauczyciele i jak znaleźć rozwiązania, aby przyjęcie w polskich szkołach dzieci ukraińskich uchodźców przebiegło najmniejszym kosztem dla nich samych, ale i dla pozostałych uczniów oraz nauczycieli.

1. Być jak John Wayne

Problem: Konfitura, sześćdziesiona. Tak mówią nie tylko osadzeni w zakładach karnych, ale również polscy uczniowie. Szczególnie ten drugi neologizm robi ostatnio dużą karierę, nawet kandyduje na Młodzieżowe Słowo Roku, konkurs organizowany przez wydawnictwo naukowe PWN i Uniwersytet Warszawski. Nawiązuje on do 60 artykułu Kodeksu Karnego – nadzwyczajnego złagodzenia kary[1]. Oznacza tzw. małego świadka koronnego, czyli podejrzanego, który zgodził się zeznawać w zamian za złagodzenie wymierzonej mu kary . Nowi uczniowie zza wschodniej granicy jeszcze nie poznali tego wyrażenia, ale jak wynika z ich zachowania, stosują się do tej zasady całkowicie. Podczas lekcji, zabaw na przerwach, w czasie wolnym, opieki w świetlicy szkolnej nauczyciele zauważyli, że uchodźcy samodzielnie wymierzają sprawiedliwość, często uciekając się do kontaktu fizycznego z innym dzieckiem. Dlaczego? Nie umieją tego rozwiązać inaczej. Nie znają języka, wstydzą się, gestykulacja nie zawsze wydaje się wystarczająca. Na każdą skargę nauczyciel musi zareagować, to jasne. Jednak nie zawsze zgłaszający jest poszkodowanym w całej sytuacji.

Jak go rozwiązać? Obserwować, reagować, pytać, rozmawiać. Obserwować, reagować, pytać, rozmawiać. Za każdym razem. Nauczyciel musi być czujny, próbować dotrzeć do sedna sprawy, chociaż w sytuacji bariery językowej jest to znacząco utrudnione. Najgorszy nauczyciel to ten, który jest niesprawiedliwy. Gdy będziemy niewłaściwie rozstrzygać spory w nowoprzybyłych dzieciach może rosnąć uczucie frustracji, krzywdy, a te rodzić kolejne awantury. Pedagog musi być dobrym strażakiem i gasić konflikty w zarodku.

2. Mój osobisty tłumacz

Problem: inny język. W wielu szkołach problem bariery językowej rozwiązano tak jak tu: Społeczne liceum ogólnokształcące nr 5 w Milanówku przyjęło sześcioro uczniów z Ukrainy (w szkole jest łącznie 160 dzieci). Tu również, decyzją szkoły i rodziców, nauka dla nich jest bezpłatna. – Jesteśmy na etapie edukacji włączającej. Z barierą językową radzimy sobie za pomocą translatorów Google’a. Uczniowi na laptopie wyświetlają się słowa nauczyciela przełożone na ukraiński. A jeden z naszych rodziców pracuje nad aplikacją, która ma ten proces jeszcze usprawnić – opisuje dyr. Leszek Janasik[2].

W sklepie Google można znaleźć aplikacje All Translator, Mów i Tłumacz i wiele podobnych. Wystarczy je tylko włączyć, a smartfon przełoży komunikat głosowy na tekst w dowolnym języku. Oczywiście, zdarzają się przeinaczenia, śmieszne pomyłki, ale ta forma komunikacji pozwala na dość swobodną rozmowę. Niestety, korzystanie z takiej formy pomocy dydaktycznej powoduje naginanie zasady zaufania do ucznia. Często uchodźcy, pod pozorem dogadania się z koleżanką lub kolegą z klasy, uciekają w świat gier on-line oraz mediów społecznościowych i wykorzystują uprzywilejowaną sytuację legalnego używania telefonu w szkole. To rodzi bunt pozostałych dzieci, jest to jak najbardziej słuszne. Regulamin szkolny obowiązuje wszystkich i należy się go niego stosować.

Jak go rozwiązać? Sprawdzać, sprawdzać, sprawdzać, co robi nowy uczeń. I tłumaczyć. Przymykanie oka przez nauczycieli na używanie telefonu do spraw niezwiązanych z pokonywaniem bariery językowej może mieć bardzo krótkie nogi. Można zezwolić na używanie elektronicznego translatora tylko w czasie lekcji, a na przerwach telefon niech zostanie w klasie. Jak uchodźca ma się wówczas integrować z innymi dziećmi? Na przykład przez koleżankę lub kolegę, która mówi po rosyjsku lub ukraińsku, a przyjechała do Polski przed paru laty. Długotrwałe obcowanie ze smartfonem jako tłumaczem może spowodować, że nowoprzybyły nie będzie chciał się integrować ze szkolną społecznością, a dalej na tworzenie enklaw ze szkodą dla zdobywania wiedzy i formowania społeczności szkolnej, której uchodźcy stali się pełnoprawnymi członkami. Pozwolić czy ograniczyć? - wszystko zależy od sytuacji.

3. Ja nie panimaju. Po ukraińsku, po rosyjsku, po angielsku. Po żadnemu

Problem: udawanie. Nie oszukujmy się, nie przyjechali do nas tylko prymusi. Wiele dzieci czeka tylko od dzwonka do dzwonka na kolejną przerwę. Nie chcieli się uczyć za Bugiem, z różnych powodów, to i nad Wisłą tej chęci nie nabędą, jeśli się o to nie postaramy. Częstym wybiegiem stosowanym przez takie dzieci jest udawanie, że nie rozumieją, co się do nich mówi. Nawet w ich własnym języku. Raz, czy dwa można dać się oszukać, ale ten rodzaj uniku zaczyna być stosowany powszechnie.

Jak go rozwiązać? Stare dobra rada brzmi - bądź konsekwentny. Patrz prosto w oczy. Nie wymyślaj innych sformułowań, nie wołaj innych osób, nie ściągaj kolejnych aplikacji, żeby komunikat trafił do odbiorcy. Bądź pewny, że trafił. Czasami nawet lepiej niż się spodziewasz. Nie myśl, że tracisz czas, że przerwałeś lekcję, a ciebie goni podstawa programowa. Poczekaj, aż nowy uczeń zda sobie sprawę, że nie odpuścisz wykonania polecenia. Tracąc trzy, pięć, piętnaście minut teraz, zyskasz je w przyszłości.

4. W czasie deszczu dzieci się nudzą

Problem: mało atrakcyjne zasoby. Dotyczy to młodszych, starszych, zdolnych i zdolnych, ale leniwych. Nie mamy odpowiedniej ilości narzędzi dydaktycznych, kart pracy, ćwiczeń dwujęzycznych w formie papierowej lub on-line, żeby te podać do wykonania uchodźcom. Często apatia, nieuwaga lub zwykłe nudzenie się na lekcji lub w świetlicy nie jest winą odpowiedniego poziomu koncentracji lub zainteresowania. Po prostu, uczeń nie ma co robić.

Jak go rozwiązać? Szukać, ale nie na siłę. Nie dawajmy dzieciom kart pracy, w których polecenia i treści nie są dla nas w pełni zrozumiałe. W ten sposób nie będziemy mieli pewności, że w przekazanych przez nas materiałach nie ma treści nieodpowiednich, na przykład wulgarnych, albo nieprofesjonalnie wytłumaczonych. Warto, żeby nauczyciele przedmiotowi założyli wspólną bazę pomysłów, linków internetowych, scenariuszy, materiałów do druku, z których każdy będzie mógł skorzystać. Razem możemy więcej.

Na razie te i podobne problemy są omawiane w szkołach na bieżąco: na korytarzu szkolnym podczas pełnienia dyżuru na dużej przerwie, na radzie pedagogicznej, przed pierwszym dzwonkiem w pokoju nauczycielskim.

Teraz nie chodzi tylko o globalne jojczenie, żeby minister zadziałał, powzięto reformy, wydano zalecenia, zarządzenia a te spłynęły na grona pedagogiczne i rozwiązały wszystkie bolączki.

Ważne jest, aby przedstawić to, co my nauczyciele zauważamy w naszej codziennej pracy, z czym musimy się mierzyć, bo im więcej wiemy, tym łatwiej będzie pomóc naszej nowej i większej społeczności szkolnej. Szukajmy sposobu, a nie powodu.

Przypisy:

[1] Za: https://slang.pl/60-2/

[2] Za: https://forsal.pl/gospodarka/polityka/artykuly/8385289,ukrainski-uczen-polska-szkola-przyszedl-czas-na-systemowe-rozwiazania.html

 

Notka o autorze: Sebastian Walczak jest nauczycielem języka polskiego w Szkole Podstawowej nr 58 w Poznaniu. Lider projektu Całościowy Rozwój Szkoły, koordynator Szkoły z Klasą oraz uczestnik programu zmian w edukacji Szkoła dla Innowatora pod patronatem Ministerstwa Rozwoju oraz Ministerstwa Edukacji i Nauki.