eLearning – wołanie na puszczy

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Nareszcie mówimy o eLearningu! Do tej pory o nauczaniu zdalnym w polskich szkołach mówiło się i pisało mało. Temat nie interesował za bardzo ani mediów, ani samych zainteresowanych, czyli nauczycieli, o rodzicach nie wspominając. Efekt tego jest taki, że polskie szkoły i polscy nauczyciele statystycznie korzystają z narzędzi eLearningowych sporadycznie i nasze statystyki w tym zakresie mocno odbiegają od tego, co dzieje się w większości krajów europejskich, nie wspominając o Stanach Zjednoczonych.

Ostatnie wydarzenia, które zmusiły nauczycieli i uczniów do pracy i nauki zdalnej, zmieniły jednak tę sytuację diametralnie. Od kilku dni przez polskie media przetacza się fala artykułów o tym, jak i czym uczyć w sytuacji, gdy szkoły pozostają zamknięte.

Nagle okazało się, że mamy w kraju mnóstwo ekspertów od eLearningu na czele z Ministerstwami Edukacji i Cyfryzacji, którzy radzą wszem i wobec, jak w ciągu kilku dni przejść od XIX wiecznej szkoły opartej o tablicę i książkę do szkoły XXI wieku zorganizowanej i wspieranej rozwiązaniami technologicznymi.

Jak grzyby po deszczu powstają dziesiątki zestawień darmowych narzędzi informatycznych, jakich mogą użyć nauczyciele i uczniowie, aby skutecznie uczyć się zdalnie. Te listy zawierają niemal wszystko: od poczty elektronicznej i komunikatorów przez oprogramowanie biurowe po aplikacje społecznościowe.

Wydawać by się mogło, że skoro mamy tylu ekspertów i mnóstwo różnego rodzaju darmowych narzędzi, sytuacja jest w pełni opanowana, a nasze dzieci kontynuują edukację, mimo tego że pozostają w domu. Czy aby na pewno możemy spać spokojnie?

Wiele narzędzi czy jedno narzędzie?

ELearningiem zajmuję się zawodowo już niemal 30 lat (tak, tyle czasu technologia jest już używana do wspierania edukacji) i dla każdego specjalisty z mojej branży oczywiste jest, że jeśli szkoła lub instytucja myśli o nauczaniu zdalnym czy wsparciu procesu dydaktycznego technologią, to pierwszym skojarzeniem i wyborem będzie specjalna i znana od wielu lat klasa oprogramowania zwanego LMS (ang. Learning Management System) lub VLE (ang. Virtual Learning Environment). Takie rozwiązania istnieją od dawna i są z powodzeniem używane przez szkoły i wyższe uczelnie na całym świecie (w Polsce niezwykle sporadycznie). Ich najbardziej znanym (choć może nie najbardziej udanym) przykładem jest opensourcowa platforma Moodle. LMS to rzecz tak podstawowa w eLearningu, jak dziś program księgowy czy magazynowy dla firm. Jeśli np. planujemy naszą księgowość wesprzeć technologią, to raczej (przynajmniej przy pewnej skali przedsiębiorstwa) nie radzimy używać arkusza kalkulacyjnego do wystawiania faktur i zestawień magazynowych, aby następnie takie pliki przesyłać sobie w firmie pocztą czy komunikatorem.

Dodam jeszcze, że w Polsce funkcjonuje dość powszechnie nazwa „platforma eLearningowa” oraz „platforma edukacyjna”. Te nazwy używane są zarówno w odniesieniu do prostych stron www na temat edukacji, jak i różnego rodzaju mniej lub bardziej skomplikowanych narzędzi edukacyjnych, które są zwykle niewielkim podzbiorem tego, czego standardowo oczekuje się od LMS-u. 

Niepojętym jest dla mnie, że we wszystkich tych artykułach, które codziennie ukazują się w polskiej prasie na temat eLearningu i całej dyskusji na ten temat w mediach społecznościowych pojęcie LMS-u w zasadzie się nie pojawia. Zamiast tego różnego rodzaju „eksperci” radzą nauczycielom wysyłać uczniom zadania pocztą elektroniczną lub przez dziennik elektroniczny.

LMS daje szkole mnóstwo korzyści. Przede wszystkim integruje wiele potrzebnych w nauczaniu narzędzi w bezpiecznym dla uczniów środowisku oraz oferuje wielowymiarową przestrzeń komunikacji między uczniami, nauczycielami, dyrekcją szkoły i rodzicami. To jednak tylko początek listy. LMS poza integracją wielu narzędzi w jeden spójny system informatyczny jest także repozytorium interaktywnych treści edukacyjnych, zapewnia wsparcie organizacji pracy nauczycieli i uczniów, bezpiecznie przechowuje wrażliwe dane uczniów, zapewnia automatyczne ocenianie, szczegółowe raportowanie wyników i postępów uczniów i to nie tylko w danej chwili, ale również w dłuższym okresie czasu pozwala zaobserwować tendencje rozwojowe i poznawcze dziecka, a także informuje o ewentualnych problemach, dysfunkcjach czy zagrożeniach rozwojowych. LMS pozwala nauczycielom na tworzenie i gromadzenie własnych materiałów, dzielenie się nimi z innymi nauczycielami i uczniami. Umożliwia nowoczesne formy kształcenia takie jak choćby odwrócona klasa (ang. flipped classroom). Lista dla większości profesjonalnych LMS-ów jest bardzo długa.

Czym tak naprawdę jest eLearning?

W całej tej dyskusji jest jeszcze jedno wielkie nieporozumienie. Wysyłanie pocztą elektroniczną PDF-a czy wydanie uczniom polecenia przez dziennik elektroniczny lub komunikator, oglądanie filmów na YouTube czy rozmowy na Skype nie powinny być w ogóle nazywane eLearningiem. Przynajmniej nie w jego współczesnym znaczeniu. To techniki podobne do nauki przez radiostację, jakiej używały słabo zaludnione kraje w pierwszej połowie ubiegłego wieku tylko przy pomocy nieco innych narzędzi.

ELearning to przede wszystkim dane o pracy uczniów i wnioski, jakie można na podstawie analizy tych danych wyciągnąć.

Można obrazowo powiedzieć, że korzyści eLearningu wynikają głównie z tego, że zaawansowany system informatyczny (LMS) jest w stanie gromadzić i przetwarzać dane uczniów, jakie powstają podczas ich pracy z treściami interaktywnymi (zadaniami, ćwiczeniami, symulacjami, grami edukacyjnymi). Te dane są zbierane, interpretowane i raportowane w odpowiedni sposób do samych uczniów, nauczycieli, rodziców oraz dyrekcji szkoły, umożliwiając bez porównania lepszy wgląd w postępy ucznia, niż może to zrobić statystyczny nauczyciel, pracujący z wieloma klasami, w których jest trzydzieścioro i więcej uczniów. Te odpowiednio raportowane dane pozwalają reagować na ewentualne problemy i braki uczniów znacznie wcześniej niż w tradycyjnym modelu nauczania, co właśnie teraz, przy pracy zdalnej szkół ma kapitalne znaczenie.

Wreszcie dane rozumiane jako wyniki pracy uczniów dostarczane przez LMS znacznie zmniejszają „mechaniczną pracę” nauczyciela przy sprawdzaniu i ocenianiu prac domowych, sprawdzianów, ale i przy nadzorze bieżącej pracy ucznia. Ten zaoszczędzony czas może być przez nauczyciela wykorzystany do indywidualizacji nauczania oraz bardziej kreatywnego podejścia do zajęć, dając mu więcej czasu na przygotowanie się do nich (tym bardziej gdy są to zajęcia prowadzone zdalnie). To wszystko jest bardzo cenne i ważne, gdy szkoła pracuje normalnie. Gdy jednak nieoczekiwanie uczniowie i nauczyciele muszą pracować zdalnie, LMS ze swoimi możliwościami jest po prostu czymś, co jest szkole niezbędne.

I tu jeszcze jedna ważna konkluzja. eLearning ma zmniejszyć nakład pracy nauczyciela przy jednoczesnym zwiększeniu efektywności jego pracy. Czyż nie tego oczekujemy od technologii w każdym obszarze naszego życia? Czy wysłanie mailem pracy domowej, a potem odebranie jej od setek uczniów (nauczyciel przedmiotowy pracuje często z wieloma klasami) i przeglądanie setek plików jest naprawdę ułatwieniem pracy? To brzmi jak technologiczny koszmar i tym w istocie jest. Może właśnie dlatego tak fatalnie rozumiany eLearning nie zadomowił się do tej pory w polskich szkołach.

Dane zbierane i analizowane przez LMS pozwalają także na automatyczną personalizację nauczania polegającą na dynamicznym budowaniu ścieżek rozwoju uczniów zgodnie z ich możliwościami i preferencjami dzięki algorytmom sztucznej inteligencji. Tego nie da się uzyskać mailem i poleceniami wydawanymi przez dziennik elektroniczny.

Warto trochę się pomęczyć (na początku, a nie cały czas)

To prawda, że wdrożenie w szkole systemu klasy LMS wymaga pewnego wysiłku. Trzeba wprowadzić wszystkich użytkowników (uczniów, nauczycieli, rodziców), skonfigurować ich wzajemne relacje (klasy, przedmioty) zanim zaczniemy pracę, postarać się, aby w LMS-ie znalazły się odpowiednie materiały interaktywne, czy nawet samemu te materiały wytworzyć. Większość LMS-ów z prawdziwego zdarzenia oferuje nauczycielom zaawansowane narzędzia do tworzenia treści interaktywnych. Ale zajmuje to raptem w przeciętnej szkole pojedyncze dni (no może poza tworzeniem treści), oferując w zamian nieocenione korzyści. W obliczu miesięcy niepewności co do zamknięcia szkół, ale i w trosce o poprawianie jakości polskiej szkoły w „normalnych czasach” szokujące jest dla mnie, jak mało w całej tej dyskusji mówi się o takim eLearningu.

Dla rozwiania wszelkich wątpliwości dodam, że platforma oferowana przez Ministerstwo Edukacji Narodowej pod adresem epodreczniki.pl nawet przy bardzo dużych chęciach nie może być uznana za – nawet najprostszy – LMS.

Czy to wszystko jest legalne?

Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na krytyczną w całym tym zamieszaniu kwestię bezpieczeństwa danych uczniów. Ministerstwo Edukacji, prasa i nieprzeliczona rzesza ekspertów w mediach społecznościowych nawołuje do używania różnego rodzaju darmowych aplikacji. Czy ktoś zastanowił się dlaczego te narzędzia są „darmowe”? Czy czasami nie płacimy za nie wrażliwymi danymi naszych uczniów? Czy ktoś sprawdza i zastanawia się, kto jest administratorem danych uczniów każdego z tych narzędzi? Facebook w swoim regulaminie wymaga co najmniej trzynastu lat (Gmail zresztą także). A więc ani Facebook, ani Messenger, ani WhatsApp (którego właścicielem jest Facebook) nie mogą być używane przez uczniów poniżej trzynastego roku życia. Wiele darmowych serwisów społecznościowych, ale także edukacyjnych, używa danych użytkowników (a więc uczniów) do profilowania, co jest niezgodne z wytycznymi RODO! Czy instytucje i eksperci radzący użycie tych narzędzi biorą na siebie odpowiedzialność za te porady?

Dodam jeszcze, że rejestracja na jakimkolwiek serwisie internetowym jest formą zawarcia umowy cywilnoprawnej. Według polskiego prawa takiej umowy nie może zawrzeć osoba poniżej trzynastego roku życia. Każda taka rejestracji musi być wykonana przez rodzica lub prawnego opiekuna. Osoba pomiędzy 13 a 18 rokiem życia może samodzielnie dokonać rejestracji, ale do ważności takiej umowy niezbędne jest jej potwierdzenie przez rodzica lub opiekuna prawnego. Czy te wszystkie polecane dziś serwisy uwzględniają to prawo?

„Dawać za darmo!”

Jako przedstawiciel biznesu nie mogę nie skomentować jeszcze jednego aspektu nasilonej ostatnio dyskusji o eLearningu w polskich szkołach. Mimo tego że dziś eLearning wydaje się być krytycznie niezbędny dla funkcjonowania polskiej szkoły, wszyscy krzyczą, że musi być darmowy! Na stronie Ministerstwa Edukacji, na której zgłaszać można proponowane narzędzia eLearningowe, jest następująca notatka:

Wszystkie zgłoszone materiały/narzędzia muszą być w pełni darmowe - wolne zarówno od blokad jak i od reklam, ofert sprzedaży czy lokowań produktów - nie możemy rekomendować nauczycielom narzędzi, za korzystanie z których musieliby płacić. Oferty współpracy komercyjnej pozostawimy bez odpowiedzi.
Źródło: https://www.gov.pl/web/zdalnelekcje/zglos-pomoc

Tylko darmowo? Czy naprawdę chcemy, aby nasze dzieci skazane były tylko na darmowe rozwiązania? Czy naprawdę wierzymy, że darmowe programy zapewnią właściwą jakość edukacji? Skoro w rzeczywistości nie ma na świecie „darmowych lunchy”, to czy zgadzamy się płacić za eLearning wrażliwymi danymi naszych dzieci? Wartościowe materiały interaktywne są bez porównania kosztowniejsze w przygotowaniu niż tradycyjny podręcznik. Dlaczego sądzimy, że powinny być darmowe, skoro podręcznik nie jest? Tak jak pisałem wcześniej, tego typu „darmowość” jest albo okupiona jakością, albo płacimy za te materiały wrażliwymi danymi naszych uczniów. Poza tym, dlaczego nauczyciele – ktoś, kto odpowiada za przyszłość dzieci, z kim nasze dziecko przebywa przez większą część każdego dnia, ma nie zarabiać rynkowo oraz pracować wyłącznie na darmowych rozwiązaniach?

Oczywiście zrozumiałe jest oczekiwanie uczniów czy rodziców, że nie będą płacili za narzędzia do eLearningu, tak jak nie płacą za obowiązkowe uczęszczanie do publicznej szkoły czy podręczniki. Jednak instytucje odpowiedzialne za zapewnienie tej darmowej, z punktu widzenia uczniów i rodziców, edukacji nie powinny oczekiwać, że otrzymają wspomniane wyżej rozwiązania za darmo, tak samo jak nie oczekują, że nauczyciele będą prowadzili zajęcia bez należnego im wynagrodzenia, lub że rząd nie zapłaci za „darmowe” podręczniki wydawnictwom.

W Polsce było i jest kilka znanych na świecie firm zajmujących się tworzeniem treści i platform eLearningowych. Można powiedzieć, że to nawet taka kolejna polska specjalność. Dziś, gdy cała Polska domaga się eLearningu, nikt nie mówi o tym, aby kupić od polskich firm wartościowe rozwiązania, aby po pierwsze zapewnić odpowiednią jakość, a po drugie wspierać polski przemysł w tak trudnym dla całego biznesu momencie. Wręcz przeciwnie, wszyscy, na czele z Ministerstwami Edukacji i Cyfryzacji, spodziewają się, że cały eLearning zostanie szkołom podarowany za darmo. Dlaczego? Czy prąd, łącze internetowe, podręczniki także rozdajemy za darmo? Czy producenci maseczek, leków i respiratorów dają za darmo swoje produkty, bo właśnie są bardzo potrzebne?

Mam nadzieję, że te pięć minut jakie przeżywa dziś w Polsce idea eLearningu będzie okazją do pewnej refleksji i do tego, aby w rzeczywisty i wartościowy sposób przestawić polskie szkoły na eLearning z prawdziwego zdarzenia. Paradoksalnie może właśnie dzięki epidemii uda się nam wprowadzić polskie szkoły w XXI wiek. Może nie ma tego złego...

 

Notka o autorze: Artur Dyro jest współzałożycielem i prezesem Learnetic S.A., jednej z wiodących firm na świecie zajmujących się rozwojem i wdrażaniem technologii wspierających edukację ze szczególnym uwzględnieniem rozwiązań w obszarze technologii mobilnych. Produkty firmy Learnetic są obecne na wszystkich kontynentach w ponad 30 krajach w tym, między innymi, w USA, Chinach, Brazylii, Meksyku, Australii, Malezji, Filipinach i wielu krajach europejskich. Artur Dyro jest bezpośrednio zaangażowany w wiele narodowych i międzynarodowych projektów związanych z opracowywaniem i wdrażaniem kompleksowych systemów oraz rozwiązań z zakresu eLearningu.