Oceny

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

"Jestem beznadziejny. Czemu? Bo mam złe oceny" - takiego dialogu doświadczyłem kilka dni temu podczas rozmowy z uczniem 5 klasy. Łatwo dziecku powiedzieć: "nie przejmuj się". Ale kiedy tak wiele godzin dziennie funkcjonuje w środowisku, które od ocen uzależnia wartość osoby, to nie jest mu łatwo się spod takiego kieratu wyzwolić.

Kiedy młodzi słyszą od nauczycieli: "jak nie będziecie mieć dobrych ocen to skończycie zamiatając ulice" albo "to wstyd mieć takie oceny" (nie, nie wymyślam tych cytatów, cytuję wspomnianego piątoklasistę) to mogą wzruszyć ramionami. Ale mogą też kumulować w sobie żal i lęk.

Kiedy pierwsze pytanie rodziców po szkole brzmi: co dziś dostałeś/dostałaś. Kiedy ci wzdychają ze smutkiem na wieść o czwórce. Kiedy obiecują cuda na kiju za lepsze stopnie. Kiedy wrzucają potem świadectwa swych dzieci na fb, by pokazać jakimi są cudownymi dorosłymi...

Kiedy rówieśnicy też wciąż o tych ocenach rozmawiają (pod presją rodziców), kiedy opowiadają, co dostaną za taką czy inną średnią, kiedy wciąż pytają: "co masz z kartkówki..."

To kult ocen organizuje jego świat.

Nastolatek dopiero dojrzewa. Nie zracjonalizuje sobie porażek, tak jak to robią dorośli. Jest mocno podatny na wpływ środowiska. Odnosi wszystko do siebie. Niektórzy podejmują pałeczkę - i walczą o te ocenowe ochłapy. Byle więcej. Gdzieś tam na końcu biegu czeka przecież nowy Iphone. Reszta, która w takim wyścigu (opartym przecież głównie na trzech Z) nie chce/nie umie uczestniczyć ma do wyboru bunt (agresję) lub wycofanie.

Silni jakoś sobie poradzą - ewentualnie przeniosą na kogoś złe emocje, odreagują, wyżyją się na innych. Ci wrażliwsi sami przypną sobie etykietkę: jestem beznadziejny/beznadziejna, do niczego się nie nadaję, nie jestem wiele wart/warta...

Może się nam wydawać, że przecież myśmy też tego doświadczyli. I przeżyliśmy. Czy rzeczywiście? Mam wrażenie, że moje pokolenie nie miało do czynienia z tak złożonym i wieloaspektowym systemem presji ocenowej.

Po pierwsze: nie było tak zaawansowanego systemu kontroli rodziców nad ocenami. Nie mieli natychmiastowej informacji o stopniach. Naprawdę mogłem ukrywać przed rodzicami złe oceny - nawet przez kilka tygodni. Dowiadywali się w końcu, ale przez ten czas miałem spokój. Dziś dzięki dziennikom elektronicznym rodzic wie wcześniej niż uczeń, jakie ten otrzymał cyferki. Tradycyjne pytanie powitalne: "cześć, co dziś dostałeś" zanika na rzecz: "cześć, czemu z historii tylko 4 plus"?

Po drugie: nie było tak zaawansowanego systemu ekspozycji ocen jako narzędzia podnoszenia rodzicielskiego statusu (czytaj: poczucia wartości). Można było się pochwalić rodzinie czy sąsiadom. Ale raczej nikt nie wywieszał dyplomu dziecka w oknie. Dzisiaj po zakończeniu roku media społecznościowe zasypywane są zdjęciami świadectwa z flagą. "Zobaczcie! Na co mnie stać!".

Po trzecie: nie było tak zaawansowanego systemu handlu ocenami - czyli wynagradzania materialnego za stopnie. Można było dzieciom przybić piątkę. Pójść na dobre lody. Ale dobre świadectwo nie było wymienialne na kosztowne gadżety. Na prestiżowego smartfona czy elektryczną hulajnogę. Tak jak to bywa dzisiaj.

Po czwarte: nie było tak zaawansowanego systemu rankingowego - sprowadzającego oceny do roli klucza do drzwi sukcesu. Rodzice walczący o przyszłość swoich dzieci (by nie trafiły pod most, pod którym niechybnie znajdą się ze średnią 4,3) czują się zobowiązani do wypraszania lepszych ocen u nauczycieli - nakręcając do absurdu szkolną taksację.

I wreszcie po piąte: nie było tak zaawansowanego systemu stymulowania ocenami. Jak uczeń nie chciał robić to, co musiał robić (bo był uczniem) to dostawał cyrklem po łapach. Dzisiaj jedynym prostym instrumentem motywacyjnym (czytaj: manipulacyjnym) pozostały oceny. I dlatego nadaje im się taką wagę. Bo bez nich nauczycielom byłoby dużo trudniej wykonywać swe obowiązki. I tak oceny stały się podstawową walutą, którymi płaci się za gotowość do wykonywania poleceń, tudzież po prostu za nieprzeszkadzanie.

Dziś dzieciom jest dużo gorzej wyzwolić się spod opresji ocen. I dlatego nam dorosłym potrzebny jest solidny kubeł zimnej wody. I obalenie tego ocenowego kultu cargo.

Zróbmy coś z tym. My wszyscy

PS: kult cargo to potoczna nazwa pewnego zjawiska u ludów pierwotnych, który ma różne oblicza ale najbardziej jaskrawym przykładem było budowanie przez tubylców lotnisk w oczekiwaniu, że będą na nich lądować samoloty z żywnością i darami. Czyli pomieszanie skutku z przyczyną. Z ocenami jest analogicznie. To oczekiwanie, że jak wydębimy dobrą ocenę dla dziecka to odniesie ono sukces w życiu (bo przecież ci którzy odnieśli sukces w życiu musieli się dobrze uczyć).

 

Notka o autorze: Tomasz Tokarz - doktor nauk humanistycznych, wykładowca akademicki, trener kompetencji społecznych, coach, mediator. Koordynator merytoryczny w Centrum Innowacyjna Edukacja. Nauczyciel w kilku alternatywnych szkołach. Jego pasją jest pisanie o nowoczesnym obliczu edukacji i rozwoju osobistym.