Czyń drugiemu, co tobie miłe

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Jedną z refleksji, którymi dzielę się przy różnych okazjach z rodzicami uczniów jest myśl, że jako dyrektor szkoły najchętniej słucham uwag i zastrzeżeń ze strony tych osób, które w różnych sytuacjach potrafią także chwalić pracę naszej placówki. Czyli, że dobrze jest patrzeć pozytywnie, bo wtedy nawet trudna sytuacja ma większą szansę znaleźć rozwiązanie bez poczucia konfliktu. Tę refleksję rozciągam również na zwyczaj dziękowania różnym ludziom.

Sam lubię – jak chyba każdy człowiek – mieć poczucie, że mój wysiłek jest doceniany, i staram się, choć niestety, nie zawsze wystarczająco konsekwentnie, doceniać wysiłek innych. Posiadana teoretycznie mądrość życiowa nie zawsze potrafi zgodzić się z praktyką, co olśniło mnie przy okazji błahego skądinąd doświadczenia.

Podczas pierwszych w roku szkolnym klasowych spotkań rodziców zwierzyłem się zebranym, że było mi bardzo przykro, kiedy po trzech turnusach wakacyjnych warsztatów przyrodniczych nie otrzymałem ani jednej pozytywnej informacji zwrotnej, ani jednego podziękowania. Choć patrząc na reakcje dzieci miałem prawo przypuszczać, że większość wróciła z wyjazdu bardzo zadowolona. Tymczasem w eterze – cisza! Odzew był szybki. W ciągu kilku dni szereg osób potwierdziło moje pozytywne odczucia. Dzieci istotnie wróciły pełne dobrych wrażeń, a ich rodzice swoje milczenie usprawiedliwiali brakiem świadomości, że jest to dla mnie tak ważne.

Traf chciał, że akurat po ostatniej takiej rozmowie, kiedy trwałem jeszcze w podniosłym nastroju, gotów świat cały przytulić do piersi, pojawił się nieopodal nasz szkolny administrator sieci komputerowej.

Panie Wojtku…! – zagaiłem, jak zazwyczaj, gdy informuję go, co właśnie zaszwankowało w oprogramowaniu, albo który komputer uparcie nie chce współpracować – sieć nasza jest bowiem kapryśna, a duża liczba użytkowników bynajmniej nie ułatwia sytuacji. Pan Wojtek, uśmiechając się uprzejmie, podjął delikatną próbę ominięcia mnie, co w świetle doświadczenia naszych dotychczasowych kontaktów musiałem uznać za odruch dosyć naturalny. A ja… wewnętrznie zastygłem! Sparaliżowała mnie myśl, że, jak rzadko, wszystko w sieci działa jak najlepiej, a ja chcę powiedzieć mu coś miłego, tymczasem… nie mam pomysłu, co!!! Wreszcie, po trzech niekończących się sekundach, wyksztusiłem:

Chciałem powiedzieć…, że… wszystko jest w porządku!

Muszę przyznać, że jeśli pan Wojtek doznał szoku na skutek tak nietypowego komunikatu, to mężnie nie dał tego poznać po sobie. Uśmiechnął się tylko szerzej i kiwając życzliwie głową podążył dalej. A ja, by uczynić sytuację bardziej klarowną, podbiegłem dwa kroki i dodałem w kierunku jego pleców inteligentne wyjaśnienie:

Tak tylko chciałem to panu powiedzieć, bo zawsze tylko mówię, co nie działa, a teraz wszystko działa, i w ogóle…

Owa banalna, w gruncie rzeczy, scena uświadomiła mi, że choć sam bardzo potrzebuję pozytywnych komunikatów – i mam świadomość, jak ważne są one dla mojej motywacji do pracy – nie zawsze potrafię świadczyć coś podobnego na rzecz innych ludzi. Przynajmniej w sytuacjach, gdy rzecz dotyczy tego, za co zapłaciłem, lub gdy coś z innych względów uważam za oczywiste. Czyli bardzo często. Choć, właściwie, przepraszam…, potrafię – w stosunku do uczniów. W relacjach z dziećmi zdecydowanie częściej chwalę niż ganię. Można to jednak uznać za rodzaj odruchu zawodowego, nie przenoszącego się wprost na relacje w świecie dorosłych.

Myślę, że opisane tutaj zjawisko jest powszechne, choć przez większość zupełnie nieuświadomione. Dostrzegłem je, na przykład, występując ongiś sam w roli rodzica mojej córki, w jej publicznym liceum. Na jednym z zebrań w pierwszej klasie wywiązała się dyskusja na temat nauczyciela historii. Po kilku minutach słuchania, jak to „pan mówi za cicho”, „dzieci narzekają, że jest złośliwy” i „trzeba coś z tym zrobić” wstałem i zapytałem, czy naprawdę jest to nasza jedyna lub najważniejsza opinia o szkole, bo moje dziecko twierdzi, że większość nauczycieli jest „w porządku”, uczniowie lubią szkołę i są z niej zadowoleni. Do dziś pamiętam pełne zdziwienia spojrzenie, którym obdarzyli mnie zgodnie rodzice i nauczyciele. Ci ostatni wyraźnie zdumieni, że na zebraniu można usłyszeć cokolwiek innego, niż tylko sygnały o takich czy innych problemach.

Brak nawyku wyrażania wdzięczności, czy nawet zwykłego, kurtuazyjnego podziękowania, widać w różnych sytuacjach. Odbierając córkę na dworcu kolejowym po jej wycieczce klasowej do Krakowa byłem jedynym rodzicem, który podszedł do wychowawcy i podziękował za opiekę nad dzieckiem. Owszem, licealiści żegnali się ze swoimi opiekunami, natomiast ich rodzice spokojnie patrzyli na to z boku, zapewne w przeświadczeniu, że nauczyciele zrobili tylko to, za co im płacą. Czyżbym tylko ja jeden wiedział, że, po pierwsze, za wycieczki zazwyczaj nie płacą, po drugie zaś, akurat w zawodzie nauczyciela, dobry klimat, z którego wynika chęć do pracy, budują pozytywne relacje, także z rodzicami uczniów, a nie tylko pieniądze?

Ciekawe, że ludzie krępują się wypowiadać oceny pozytywne. „Myślałem, że nie będę tutaj wciskać wazeliny” – tak jeden z ojców tłumaczył mi, dlaczego nie wspomniał wcześniej o tym, że jego syn wrócił z letniego wyjazdu w stanie absolutnego zachwytu. Nikogo nie dziwi natomiast, i mało kogo krępuje, publiczne narzekanie i krytykowanie. Wystarczy zajrzeć na dowolne niemal forum internetowe. Negatywne emocje zazwyczaj aż biją. Jednak zjawisko to nie narodziło się bynajmniej w epoce internetu.

Blisko trzydzieści lat temu prowadziłem kolonię zuchową, będąc zarazem komendantem, zaopatrzeniowcem, sprzątaczem i diabli-wiedzą-kim-jeszcze dla kilkudziesięciu dzieci i ośmiu osób kadry. W tamtych czasach nie szło się po prostu po zakupy do sklepu, ale otrzymywało przydział żywności, a następnie „polowało” w mieście, by papierowy dokument zamienić na konkretne produkty. Wstawałem zatem codziennie o szóstej rano, a kładłem się późnym wieczorem, po wypełnieniu dokumentacji. I tak przez dwa tygodnie. Nic dziwnego, że wysiadając z autokaru po powrocie do Warszawy miałem podbite oczy i błędne spojrzenie – byłem po prostu wykończony. Tymczasem, jak dowiedziałem się od znajomych, którzy byli w tłumie oczekujących rodziców, mój widok na stopniach autobusu wzbudził spontaniczny komentarz wśród zgromadzonych: „A ten co, naćpał się, czy jak?”. Strasznie mnie to wówczas zabolało. Tym większą poczułem satysfakcję, kiedy ostatnio podszedł do mnie ojciec jednej z uczennic i stwierdził, że chce pochwalić pracę wychowawczyni swojej córki. Nie za coś konkretnego, tylko za całokształt, bo przecież „pan dyrektor mówił, żeby nie wahać się wyrażać pozytywną opinię”. Było to niezwykle przyjemne doświadczenie.

Myślę, że nie muszę dalej rozwijać tego wywodu. Dzielcie się ze sobą, rodzice i nauczyciele, pozytywnymi uczuciami. Dokarmiajcie poczucie wartości drugiej strony bez obawy, że tego nie doceni, albo że popadnie w niezdrowe samouwielbienie. Wspólne rozwiązywanie ewentualnych problemów będzie wtedy z pewnością znacznie łatwiejsze, a mądrość ludowa „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” à rebours stanie się dla waszych dzieci i uczniów cennym wzorcem na życie.

Wisienką na tym torcie niech będzie trzecia zasada ekonomii pedagogicznej wg Pytlaka (opublikuję je kiedyś wszystkie). Głosi ona, że zaufanie do drugiego człowieka jest inwestycją wysokiego ryzyka, która jednak obiecuje niezwykle wysoką stopę zwrotu. Co w praktyce oznacza, że w relacjach opartych na zaufaniu łatwo o doznanie zawodu, ale satysfakcja z udanej współpracy jest największa z możliwych.

(opublikowane pierwotnie w nr 1/2015 "Wokół szkoły")

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się pierwotnie w blogu autora.