Coaching w szkole

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

W jednej z moich ulubionych książek o zarządzaniu zespołem ludzi (tytułu celowo nie zdradzę), menedżerką, która zostaje zatrudniona przez dużą firmę do zdiagnozowania pewnych ułomności zespołu kierowniczego, jest emerytowana nauczycielka. Ale będąc w trakcie jeszcze innej lektury, wprowadziłabym do szkół trenerów, a właściwie menedżerów piłkarskich.

Dyrektorzy szkół mogliby sporo zyskać zgłębiając tajniki pracy Mourinho, Fergusona, Wegnera, Ancelottiego i wielu innych mniej znanych postaci. Ich wizyta w szkołach jest w sferze marzeń, ale jednak… można zajrzeć na boiska. Co takiego robią, że piłkarze grający na co dzień w różnych klubach, spotykają się zaledwie kilka razy na zgrupowaniach kadry i wygrywają?

„… tych najlepszych [menedżerów] od pozostałych odróżnia cecha „przywódcy”. [...] Ich sukces wynika – przynajmniej w części – ze świadomości, że rola menedżera w klubie piłkarskim jest czymś więcej niż tradycyjnie rozumiana rola trenera, z umiejętności ogarniania w codziennej pracy funkcji przywódcy, dobrego ducha, trenera, psychologa. To zawód kompleksowy i tym trudniejszy od innych, że wykonywany jest pod jedynym w swoim rodzaju czujnym okiem opinii publicznej, która obserwuje każdy ruch. Sezon po sezonie nadzwyczajne umiejętności pozwalają menedżerom przekuwać wizje w rzeczywistość."[1] Ja podobnie definiuję rolę dyrektora szkoły: to ktoś więcej niż administrator danych, martwiący się jak ułożyć plan, jak wygląda kalendarz roku szkolnego czy plan nadzoru. Jeśli tak definiujesz swoją rolę w szkole, to zabiłeś jej ducha dawno temu, zastałeś się w trzeciej lidze.

„Zawodowy futbol jest tyglem.”[2] Szkoła również. I to jakim! Od różnorodności samych nauczycieli, po dzieci, rodziców i ich wyobrażenia o edukacji, po miksturę, która składa się na zarządzanie edukacją, czyli MEN, kuratoria, komisje egzaminacyjne, wszelkiego rodzaju ośrodki doskonalenia i w końcu dyrektorów. Każdy zarządza swoim „poletkiem” ale w sumie powinni tworzyć zgrany team. Piłka nożna nigdy nie była moim ulubieńcem ale rozumiem, że tam jest podobnie – czy to w kadrze narodowej, czy w klubie: jest ktoś kto szkoli bramkarzy, ktoś inny bardziej koncentruje się na obrońcach, a ktoś inny na technice grania, celności czy zdrowiu samych piłkarzy. Są też sponsorzy lub właściciele, zarząd i prezesi klubów, którzy rozliczają, inwestują i chcą rezultatów. I jest też główny trener – menedżer. Agentów, fanów i zwykłych kibiców celowo nie ujmuję – mają oni niewątpliwie spory wpływ na swoje drużyny, nie nazwałabym tego jednak gałęzią zarządzania – pogoda i wiele innych czynników też mają wpływ na piłkę nożną.

fot. "Menedżerowie. Jak myślą i pracują wielcy stratedzy piłki nożnej"Najbardziej jednak fascynują mnie menedżerowie, szczególni ci, którzy prowadzą kadry narodowe. Najlepsi z nich projektują zespoły narodowe, które krok po kroku podnoszą się z końcowych miejsc, korzystają z wcześniejszych doświadczeń, porażek i sukcesów zespołów, którymi zajmowali się przez lata i w końcu różnorodnością, wiedzą i doświadczeniem, własnym stylem prowadzenia zespołu oraz osobowością – tym wszystkim tworzą swój autorytet, na którym opiera się praca drużyny. Roy Hodgson cieszył się właśnie takim autorytetem, na początku bardziej za granicą niż w Anglii. Obserwatorzy jego kariery podkreślają, że znał swoją rolę, wiedział, że „menedżera zatrudnia się, żeby przygotował zespół."[3] Najważniejszy był zespół, wszystko inne było na kolejnym planie. I to właśnie fascynuje mnie – umiejętność opierania się wszelkim presjom z zewnątrz, spojrzenie globalne, w którym punktem wyjścia jest team. Osobowość to nie wszystko, musi być ukształtowana doświadczeniami, własnymi eksperymentami, czasami niesubordynacją zbędnej biurokracji, refleksją nad sposobem i kierunkiem pracy. Menedżer, który ma przed oczami zespół, jego dobro i cel, nie bacząc na własne stanowisko pracy czy narzucane kierunki działania przez dziennikarzy, prezesów… rodziców, wydawnictwa, kuratoria, ministrów, profesorów pedagogiki, doradców i wielu innych ważnych ludzi. Każda z tych grup chce dobrze dla szkoły, uczniów, nauczycieli ale to jeden człowiek scala interesy zespołu – dyrektor.

Jestem przeciwniczką władzy absolutnej. Nie podoba mi się jednak i demokracja absolutna – chyba, że dotyczy ludzi na podobnym poziomie, w pełni dojrzałych, wolnych od walki o władzę i budowania własnego poczucia wartości. W sytuacji nagłej władza absolutna sprawdza się – nie wyobrażam sobie dowódcy straży pożarnej, który demokratycznie pyta czy przeprowadza głosowanie kto jedzie do pożaru. No nie, w takiej sytuacji wydaje rozkaz. Oprócz sytuacji typu wypadek dziecka na przerwie nie widzę zastosowania rozkazu w szkole. Kultura pracy szkoły rozwija się stopniowo, na przestrzeni lat i nie ma w niej miejsca na rozkazy czy wyznaczanie palcem co kto ma robić. Jeśli tak działa jakiś zespół, to jesteście w trzeciej lidze. Mój znajomy powiedziałby: „Ale co mam zrobić jeśli nikt nie chce pracować? Muszę wyznaczać i narzucać.” – Jesteś w błędzie drogi dyrektorze, problem leży w tym jaką kulturę pracy promowałeś, jakie relacje budowałeś, jakim byłeś przykładem – jeśli twój klub nawala, to jest to ocena twojego stylu pracy, który nie sprawdził się. Tak, masz władzę i to właśnie przez jej pryzmat należy oceniać twój zespół – nie po tym ile pieniędzy załatwiłeś u burmistrza na remont szkoły czy boisko, ale po tym jak rozporządzasz zespołem nauczycieli, który został ci dany. Twój zespół gra tak, jaką masz dla niego filozofię.

Jak robią to najlepsi menedżerowi piłkarscy? „Ancelotti i właściciele klubu osiągnęli coś ważnego, co doprowadziło klub do zwycięstwa w Ligue 1: wspólną wizję, wspólną odpowiedzialność za jej realizację i jasność co do tego, jak ma wyglądać sukces. To dodaje menedżerowi sił, ponieważ jego sytuacja jest jasna, cieszy się zaufaniem i z dużą dozą pewności siebie, nie spoglądając co chwilę przez ramię, może wprowadzać w życie swoją filozofię zarządzania zespołem. W efekcie cały klub funkcjonuje stabilnie i ma jasno postawiony cel.”[4] A to zaledwie początek podpowiedzi dla menedżerów piłki nożnej, edukacji, firm a nawet polityków – bardzo zachęcam do lektury wszystkich 400 stron tej książki. I dodam coś jeszcze – niedawno zostałam poproszona o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań w sierpniowym „Sygnale”. Jedno z nich brzmiało:

„Gdybym wygrała milion złotych i mogła wydać te pieniądze na oświatę, zainwestowałabym je w..."

Wiele osób narzeka na oświatę i chce zmian. Ale realnie na wiele lat zawód nauczyciela jest zablokowany dla nowej kadry. Moim zdaniem to właśnie dyrektorzy są bardzo ważnym ogniwem wprowadzania zmian. A dobry przywódca to samoświadomy i uczący się człowiek. Milion złotych zainwestowałabym w szkolenia dla chętnych dyrektorów. Zaproponowałabym im szczególnie trening interpersonalny, szkolenie z umiejętności komunikacyjnych, delegowania obowiązków, współpracy, zarządzania konfliktem i wyznaczania celów. Dyrektorzy mają największy wpływ na pracę szkoły, na jej klimat, wartości i działania. W Polsce wielu dyrektorów działa spontanicznie, są przepracowani, biorą na siebie zbyt dużo obowiązków, niektórzy nie uzasadniają i nie komunikują działań, często mają zbyt mało odwagi, aby bronić się przed biurokracją, nie wypracowują dobrej pozycji negocjacyjnej z organem prowadzącym. Inwestycja w kadrę menadżerską to inwestycja w nauczycieli, uczniów i rodziców.”[5]

Przypisy:

[1] Mike Carson, Menedżerowie. Jak myślą i pracują wielcy stratedzy piłki nożnej, Wydawnictwo Rebis, 2014, ISBN 978-83-7818-506-2, s. 10.

[2] Carson, s. 19

[3] Carson, s. 21

[4] Carson, s. 30

[5] „Sygnał”, magazyn wychowawcy, nr 7 (031) sierpień 2015, s. 22

Notka o autorce: Beata Zwierzyńska - nauczycielka języka angielskiego i zajęć komputerowych w szkole podstawowej. Prowadzi szkolenia dla nauczycieli i dyrektorów szkół, a obecnie trenerka w Cyfrowej Szkole we współpracy z Centrum Edukacji Obywatelskiej. Publikuje na www.osswiata.pl - serwisie blogowym pod patronatem Edunews.pl.