Telewizja edukacyjna, a co to takiego?

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

edutainmentJest chyba w każdym polskim domu. Wielu nie wyobraża sobie bez niego życia. Zazwyczaj dostarcza rozrywki, choć czasami staje się jedynym towarzyszem. Pozwala się zrelaksować, przy nim płaczemy, wzruszamy się, cieszymy. Telewizor. Z badań wynika, że każdy z nas spędza kilka godzin dziennie wpatrując się w jego ekran, a dzieci często jeszcze więcej.

 

Chociaż bez niego nie można się obejść, tak naprawdę służy wyłącznie jako sprzęt umożliwiający odbiór tego, co oferują nadawcy. To oni decydują, co oglądamy i czego słuchamy.


Świadomość znaczenia przekazu telewizyjnego znają reklamodawcy, gotowi słono zapłacić za możliwość pokazania swoich produktów telewidzom. Jednak oprócz stacji komercyjnych, nastawionych na zysk, jest jeszcze telewizja publiczna, która ma do spełnienia pewną misję. Przypomina się o niej telewidzom zwłaszcza wtedy, gdy mowa o obowiązku płacenia abonamentu. Obywatele musza płacić, bo państwowa telewizja realizuje misję. A to kosztuje.


Na czym ma polegać owa misja? Odpowiedź wydaje się oczywista: publiczna telewizja nie tylko bawi, ale i uczy. To ciekawe – zastanawia się myślący widz – czego można się nauczyć dzięki telewizji? Co robi, żeby się o tym przekonać? Bierze do reki program telewizyjny i szuka. Tak zrobiłam i ja.


Tak wszechobecne i dostępne medium jak telewizja rzeczywiście ma niesamowity potencjał. Ileż osób mogłoby skorzystać z edukacji za jej pośrednictwem: ci, którzy z różnych powodów nie mogą opuszczać domu lub mają utrudniony dostęp do dodatkowych form nauki albo ich na to nie stać.


Skoro telewizja uczy, to mogą z tego skorzystać także szkoły. W każdej placówce jest telewizor, dlaczego nie można by go wykorzystać podczas lekcji? Niestety, można, ale się nie da. Po prostu dlatego, że nie udaje mi się odnaleźć ani jednego programu edukacyjnego. Przeglądam propozycje TVP1 i TVP2, a nawet Telewizji Polonia – nic. Przed południem można obejrzeć najwyżej powtórki seriali lub tzw. telewizję śniadaniową. A przecież kiedyś było inaczej, doskonale pamiętam. Dzięki „Telewizji Edukacyjnej” jako dziecko poznałam chyba wszystkie instrumenty i dowiedziałam się wiele o muzyce poważnej, oglądałam doświadczenia fizyczne i programy o astronomii. Wszystko na wysokim poziomie, ale podane w przystępnej formie, zrozumiałej dla laika. Teraz takich programów nie ma.


– Chętnie skorzystałabym z możliwości pokazania uczniom ciekawego filmu – mówi pani Katarzyna, polonistka w gimnazjum. – Pamiętam, że kiedyś były programy o polskich pisarzach. Opowiadały o ich życiu, pokazywały domy, w których mieszkali lub muzea. Wszystko okraszone fragmentami utworów czytanych przez znanych aktorów. Taki przekaz z pewnością zainteresowałby uczniów, a mnie pomógł w pracy. Nie zawsze przecież mam możliwość zorganizowania wycieczki w rodzinne strony pisarza czy poety. Dzięki tamtym programom sama wiele się nauczyłam. Cóż, teraz próżno szukać podobnych propozycji.


A sami uczniowie? Oni też mogliby skorzystać z nauki za pośrednictwem telewizji. Choćby w czasie ferii. Nie każdy wyjedzie z rodzinnej miejscowości, nie wszędzie istnieje możliwość ciekawego spędzenia wolnego czasu. Dla wielu młodszych i starszych uczniów jedyną rozrywką podczas ferii staje się telewizja. Jaki maja wybór? Kilka dobrze znanych filmów lub „Teleferie”, którym bliżej do telewizji śniadaniowej niż edukacyjnej.


– Chętnie obejrzałbym ciekawy program popularnonaukowy – zapewnia 14-letni Jakub – Może nie od razu doświadczenia fizyczne, ale może coś o zwyczajach w innych krajach, o ich kulturze. Może też jakiś program, który ułatwiłby mi naukę biologii, bo ciężko mi się jej uczyć na pamięć. Kiedy się cos ogląda, to łatwiej zapamiętać.


Niestety, Jakub może najwyżej pooglądać gwiazdy telewizyjne przygotowujące na ekranie swoją ulubioną sałatkę. To ma być nauka? Czy francuski kucharz, kaleczący nasz język, lepiej wypełnia misję niż lekcja francuskiego? Wątpię, ale wszystko wskazuje na to, że zdaniem telewizyjnych decydentów tak jest.


Jeśli jednak chcemy dowiedzieć się czy nauczyć czegoś nowego, pozostaje nam skorzystać z kanałów komercyjnych. Na National Geografic, Planete, Discovery Science lub Discovery Civilisation o każdej porze dnia można znaleźć świetne programy popularnonaukowe z różnych dziedzin wiedzy – od biologii i podróży kosmicznych począwszy, na historii i biografiach znanych postaci skończywszy. Skoro te stacje nadal istnieją, a nie są finansowane z obowiązkowego abonamentu, to znaczy, że jest zapotrzebowanie na ich ofertę. To bardzo pouczający wniosek, ale dojścia do niego nie ułatwiła mi, niestety, telewizja publiczna.


Przegląd publicznych programów nauczył mnie jedynie tego, że mam płacić abonament, czyli wypełniać obowiązek, za to druga strona oferuje mi w zamian jedynie wielkie słowa, które nie mają pokrycia w rzeczywistości. Marna to nauka i dla mnie, i dla tysięcy rodziców, którzy razem ze swoimi dziećmi mogliby wiele zyskać, gdyby ktoś poważnie potraktował swoje obowiązki wobec nich. Każdego dnia publiczna telewizja marnuje potencjał i ogromne możliwości edukacyjne. Na dodatek robi to za nasze pieniądze. A jedynym elementem edukacyjnym, jaki oferuje, jest wzorzec tego, jak być nie powinno.

 

(Gazeta Szkolna, 31.01.2008)