Triada niedopasowania. O misji polskiej szkoły

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times
system oświatyCzy przy obecnych regułach gry polska szkoła może dobrze wypełniać swoją misję? Jaki charakter szkoły one kształtują? Jaki rodzaj dyrektora, nauczyciela i ucznia promują? Odczuwam pewną satysfakcję, podejmując tytułowy temat, bo są w nim same proste pytania. A na proste pytania można udzielać wyłącznie prostych odpowiedzi...
 
Czy przy obecnych regułach gry szkoła może dobrze wypełniać swoją misję? Dobre w tym pytaniu jest to, że w rzeczy samej odnosi się do pewnej prostej zasady, jakiej uczy się studentów zarządzania, choć pewnie nie dyrektorów szkół. Mianowicie, że aby przedsiębiorstwo dobrze działało, musi mieć odpowiednio dopasowane: cel (wyraża go właśnie misja), strategię (czyli między innymi reguły działania) i ludzi (którzy te działania będą wykonywać). Wiele kłopotów firm bierze się z niedopasowania tych właśnie elementów – np. przedsiębiorstwo ma superstrategię, ale nie realizuje ona głównego celu jego działalności albo w firmie pracują ludzie kompletnie nieprzystosowani do działania według reguł gwarantujących jego osiągnięcie.
 
Debata o szkole II dekady XXI wieku 
 
Co w warunkach wolnego rynku dzieje się z przedsiębiorstwem, które zafunduje sobie takie niedopasowanie? Jeśli chce przetrwać, musi się zrestrukturyzować (czyli np. zwolnić pracowników lub zmienić strategię) – inaczej zbankrutuje. A jeśli przedsiębiorstwo nie działa na wolnym rynku? Cóż, widmo bankructwa mu nie grozi, i co za tym idzie brak mu motywacji do niezbędnych zmian. A może nawet perspektywa owego bankructwa jest na tyle widmowa, że nikt nie wierzy, że coś złego naprawdę może się stać (przynajmniej dopóki się nie stanie, choć wtedy jest zwykle za późno na jakiekolwiek konstruktywne działania naprawcze).
 
W oświacie nie ma i nie będzie wolnego rynku – to jest raczej pewne. Jednocześnie system edukacyjny działa, i nie wygląda, by choć przez chwilę był zagrożony jakimś widmem – co roku tysiące uczniów kończy szkoły, kolejne pokolenia zajmują ich miejsca, edukacyjna machina więc wciąż się kręci. Nic dziwnego, że pojawia się pokusa, mająca wielu zwolenników, by nic nie zmieniać, skoro ten mechanizm działa – w końcu zmian było już dosyć wiele.

Wszystko nabiera jednak innych barw, gdy postawimy wspomniane już proste pytanie: czy przy obecnych regułach gry szkoła może dobrze wypełniać swoją misję? Nie tylko działać – ale właśnie realizować misję, główny cel, i to dobrze, jak najlepiej. Jaki to cel? Gdzie go szukać? Powinien być w oświatowej konstytucji, jaką jest ustawa o systemie oświaty. Zajrzałam – no i jest, oczywiście, na samym początku, w preambule – brzmi tak: „Szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować go do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności”. Pięknie brzmi – prawda?

Pozwolę sobie teraz przełożyć to zdanie – przyznam, że nieco subiektywnie, ale na pewno zgodnie z duchem preambuły – na prostszy język. Wtedy misję szkoły można by opisać tak: szkoła jest dla uczniów, celem szkoły jest stworzenie uczniom przestrzeni do rozwoju, tak by mogli w przyszłości odnosić sukcesy i by mogli się dowiedzieć, jak warto postępować, żeby dobrze i sensownie żyć, a także – by budowali tzw. kapitał społeczny.

Czy szkoła realizuje taką misję? Wydaje mi się, że nie, choć pewnie są chwalebne wyjątki – nie może tego robić, bo jej struktura nie jest do tego celu zupełnie przystosowana. Szkoła bardziej przypomina dziś maszynę niż miejsce budowania kapitału społecznego i pracy nad rozwojem młodzieży. Maszynę składającą się ze sztywnej siatki godzin, której stworzenie a potem funkcjonowanie jest obwarowane licznymi przepisami, sztywnych norm dokumentowania wszystkiego, nie zawsze wiadomo po co, i równie sztywnych zasad obyczajowych służących utrwaleniu obowiązującej hierarchii (jeszcze niedawno w jednym z renomowanych warszawskich liceów miejsca w pokoju nauczycielskim były przyporządkowane konkretnym osobom – wedle zasług – a dostępu do drzwi broniła uzbrojona w arcynieprzyjemną minę woźna). Szkoła nie może realizować opisanego wcześniej celu, bo ciągle brakuje jej ludzi, którzy byliby w stanie to robić. A nawet jeśli tacy są i do niej trafią, dowiedzą się po pierwsze, że działania twórcze i prorozwojowe niekoniecznie są mile widziane, a co za tym idzie ich prowadzenie wymaga uporu i przełamywania licznych barier natury biurokratycznej, ale także obyczajowej.

Bycie kreatywnym, pomysłowym nauczycielem nie jest w polskiej szkole popularne. Najwytrwalsi pewnie dadzą radę, ale większość dostosuje się do wymogów maszyny, bo tak jest łatwiej i bezpieczniej.

Wreszcie, szkoła nie może dobrze realizować swej misji, bo wedle obowiązujących reguł uczeń nie jest w niej najważniejszy. Machina wcale nie działa dla niego, więc i nad przestrzenią do rozwoju nie ma najczęściej powodu i nie ma po prostu komu się zastanawiać. Szkoła nie jest bowiem – choć oczywiście być powinna, bo na tym właśnie polega jej misja – środowiskiem edukacyjnym i wychowawczym, gdzie nauczyciele, uczniowie i rodzice pracują nad stworzeniem tej przestrzeni.

Szkoła jest instytucją biurokratyczną, zhierarchizowaną, są w niej pracownicy będący funkcjonariuszami publicznymi i ich pracodawca, dyrektor, który na mocy posiadanych uprawnień może co najwyżej administrować swoją placówką wedle reguł narzuconych mu przez organy prowadzące i nadzorujące – tj. władze samorządowe, kuratoria. A w organach tych zasiadają urzędnicy – to oni rządzą dziś w szkole, ustalają reguły, najlepiej jak umieją – czyli zgodnie z KPA (kodeksem postępowania administracyjnego).

Na kodeksie postępowania administracyjnego opierają się np. reguły awansu zawodowego nauczycieli, co doprowadziło już do wielu absurdów, choćby tego stanowiącego bolączkę wielu dyrektorów, że po uzyskaniu ostatniego stopnia awansu nauczyciel potrafi odmówić robienia w szkole czegokolwiek ponad absolutne minimum, w tym również odmawia dalszego doskonalenia zawodowego. A to dlatego, że ma świadomość nienaruszalności. I tak, na przykład Stowarzyszenie Dyrektorów Szkół Średnich postuluje, by awans nie był przyznawany raz na całe życie, lecz by podlegał okresowej weryfikacji. Bo stara zasada – noblesse oblige, szlachectwo zobowiązuje, w szkolnym świecie nie ma zastosowania. Dyplomowanym nauczycielom – przynajmniej tej części owej grupy, ponoć niemałej, do której odnosi się powyższy opis – ani w głowie świecenie przykładem, okazywanie zaangażowania, bycie innowacyjnym czy wysoka jakość pracy, jak na najwyżej stojących w hierarchii przystało. W dodatku za takie zachowanie nie spotka ich żadna kara, nawet towarzyskie potępienie. Mają swoje prawa, urzędowo gwarantowane, reszta się nie liczy, w tym misja szkoły.



To drastyczny i, niestety, prawdziwy przykład niedopasowania misji, reguł (tu: awansu zawodowego) i ludzi (którzy pozwalają sobie tak traktować swoją pracę i nie ponoszą z tego tytułu żadnych konsekwencji). Najgorsze jest właśnie to, że wszyscy o tym wiedzą, otwarcie podnoszą tę kwestię i... nic. Brak urzędowych sposobów na radzenie sobie z tego typu sytuacjami, a te nieurzędowe nie mają w oświatowej rzeczywistości dostatecznej racji bytu.

I w tym być może tkwi sedno problemu systemu edukacji. Jest w wysokim stopniu mechanicznie zbiurokratyzowany, za to takie pojęcia jak kultura organizacji, etyka zawodowa nauczycieli, kultura pracy mają w nim na tyle małe znaczenie, że wręcz nie są przedmiotem dyskursu. Dlatego takie zdarzenia jak chociażby opisywany kiedyś w gazetach mobbing w gronie pedagogicznym, polegający m.in. na wkładaniu przez jedną nauczycielkę drugiej psich odchodów do kieszeni płaszcza, w środowisku szkolnym nie spotkał się z potępieniem, a dyrektor szkoły, jak długo mógł, udawał, że nic się w jego gronie pedagogicznym nie dzieje.

Dyrektor szkoły też jest bowiem przede wszystkim urzędnikiem. Jego rolą jest odpowiednie sporządzanie dokumentów – nadzorujący jego pracę urzędnicy tylko je są w stanie sprawdzić i tylko one ich obchodzą. Jeśli rzeczywistość nie zgadza się z dokumentami, cóż, tym gorzej dla niej, ale na ogół nie wychodzi to na światło dzienne, bo i po co, komu to potrzebne? Miarą dyrektorskiego kunsztu jest np. umiejętność wypełniania rubryk w arkuszu organizacyjnym, tak aby urzędnik samorządowy się nie przyczepił i arkusz podstemplował – każdy ma na to swój patent, a spotkania dyrektorów szkół służą często wymianie tego typu doświadczeń. Czy organizacja zajęć sprzyja rozwojowi uczniów i jest dopasowana do ich potrzeb? To nie jest przedmiotem niczyjej oceny. Może poza oceną uczniów. Ale ich głos się nie liczy.

Co więc robią uczniowie? Obijają się o ściany, konfrontują z niemożnościami i szukają sposobów na przetrwanie w szkole. Niemożności jest wiele – np. nie można zmienić profilu klasy, choć zmieniło się plany na przyszłość, nie można nic zrobić z nauczycielem, który, choć dyplomowany, na lekcji każe czytać podręcznik, nie można się poskarżyć, bo nawet jeśli ktoś wysłucha, nic z tym nie będzie umiał zrobić, a najpewniej potraktuje jako mało wiarygodne fantazje nieodpowiedzialnej młodzieży. Pozostaje strategia zgodna z polskim przysłowiem: pokorne cielę dwie matki ssie. Można nauczyć się pokory, cierpliwego znoszenia nudy, milczącej akceptacji dla bylejakości – przecież szkołę skończyć trzeba. Za to, jeśli system i jego przedstawiciel – nauczyciel gdzieś „pęknie” i okaże swą słabość, o, będzie można wypłacić z nawiązką: agresją, cynizmem, lekceważeniem, a chociażby butą.

Paradoksalnie, na radzenie sobie z tego typu problemami też brakuje urzędowych sposobów. Co prawda, od kiedy nauczyciel ma status funkcjonariusza publicznego, w skutecznym karaniu najbardziej niegrzecznych uczniów wyręcza go policja. Ale te bardziej subtelne niegrzeczności zostają. W walce z nimi nauczyciel jest najczęściej pozostawiony samemu sobie. Na studiach nie uczą, jak sobie radzić z niegrzecznymi uczniami, a w pokoju nauczycielskim czy gabinecie dyrektora, gdzie nauczyciel powinien otrzymać systemowe wsparcie, na pytanie: „Mam problem, czy mógłbyś mi pomóc?” usłyszeć może najpewniej odpowiedź: „A ja nie mam! Radź sobie sam.”. Koło niemożności się zamyka – tylko tym razem ofiarą jest nauczyciel, który przecież ma realizować misję. Po takiej odpowiedzi nikt już nie uwierzy w jej powodzenie.

W systemie edukacji potrzebna jest zmiana, ale nie wierzę, by mógł jej dokonać nawet najbardziej światły minister. To zmiana kultury pracy i kultury organizacji, jaką jest szkoła, dopasowanie ich do jej misji. To odbiurokratyzowanie szkoły i danie jej autonomii – przynajmniej tyle, ile będzie w stanie udźwignąć, na początek. Choć może się mylę, może minister mógłby coś zrobić – np. zacząć mówić o kilku prostych sprawach: że szkoła jest dla uczniów, że to ich rozwój jest najważniejszy, że prowadzenie ciekawych lekcji to nauczycielski obowiązek i miara jego kunsztu. Że dyrektorzy mają podejmować działania na rzecz realizowania misji swych szkół i nie bać się – bo po pierwsze, są liderami i wychowawcami młodzieży, a dopiero po drugie – urzędnikami. Podobnie nauczyciele – są profesjonalistami, których zadaniem jest w sposób ciekawy, twórczy pokazać młodym ludziom świat wiedzy, a dopiero potem funkcjonariuszami publicznymi. A jedni i drudzy są w tym, co robią, odpowiedzialni przede wszystkim przed uczniami i ich rodzicami, a dopiero potem przed urzędnikami.

Szkoła musi być odważna, żeby mogła być ciekawa! A tylko taka jest coś warta. I tylko taka może dobrze realizować swoją misję.

Notka o autorze: Anna Sobala-Zbroszczyk jest dyrektorem II Społecznego Liceum Ogólnokształcącego im. Pawła Jasienicy Społecznego Towarzystwa Oświatowego w Warszawie

 
Niniejsza wypowiedź pochodzi z publikacji: Edukacja dla rozwoju / [red. Jan Szomburg, Piotr Zbieranek]; Polskie Forum Obywatelskie - Gdańsk : Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, 2010. - (Wolność i Solidarność ; nr 22)