Ślepy zaułek przy toalecie

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Minął miesiąc od publikacji artykułu „Wyzwanie dla prawnika”, w którym zawarłem krytyczną opinię na temat narracji poczytnej książki Marcina Kruszewskiego „Prawo Marcina”, dotyczącej praw uczniów w szkole. Wyraziłem w nim nadzieję, że autor, rysujący prosty i jednoznaczny obraz tych praw, zechce również, dla dobra szkolnych relacji, pochylić się nad perspektywą nauczycieli. Niektórzy czytelnicy odebrali to jako atak na pana Kruszewskiego, a słowo „wyzwanie” jako chęć konfrontacji. Tymczasem, pomimo akcentów krytycznych, doceniłem w artykule znaczenie owej książki dla podniesienia świadomości prawnej uczniów. Z perspektywy dyrektora szkoły doskonale widzę jednak słabości prawa, z którymi na co dzień muszą mierzyć się nauczyciele. Uważam, że rozmowa na ten temat byłaby bardzo pożyteczna.

Docierają do mnie zapytania, jaka jest szansa, że Marcin Kruszewski odpowie na wyzwanie, czyli że uda nam się porozmawiać o wątpliwościach nauczycieli w wielu kwestiach prawnych. Chwilowo wiem tylko tyle, że inicjatywa spotkania dotarła do wydawcy, czyli „Agory”, i wstępnie spotkała się z zainteresowaniem. Podobno na przeszkodzie stoi chwilowo brak czasu autora. Zdając sobie sprawę z priorytetów obowiązujących w biznesie, do których siłą rzeczy nie należą relacje w społecznościach szkolnych, mogę tylko czekać.

Tymczasem problem złej jakości prawa obowiązującego w szkołach nie tylko istnieje, ale wciąż nabrzmiewa. Ostatnio za sprawą rozporządzenia dotyczącego prac domowych, które z pewnością dostarczy materiału na dodatkowy rozdział w nowej edycji „Prawa Marcina”. I obawiam się, że poza wskazaniem, czego nauczycielom nie wolno, nie dowiemy się wtedy, czym są zakazane w klasach 1-3, a niezdefiniowane w dydaktyce „prace praktyczno-techniczne”, ani jak odróżnić prace pisemne służące ćwiczeniu małej motoryki od takich, które temu ćwiczeniu nie służą. To właśnie na wieloznaczności i braku precyzji polega największy problem z prawem oświatowym.

W takiej swojej opinii nie jestem odosobniony, i to nawet poza środowiskiem nauczycielskim. Oto w artykule opublikowanym na portalu parenting.pl, poświęconym zresztą właśnie pracom domowym, adw. Michalina Koligot z Kancelarii Prawa Oświatowego Kowalak Jędrzejewska Konrady Adwokaci i Radcowie Prawni w Poznaniu, stwierdza m.in. wprost: Jak większość przepisów stworzonych w zakresie prawa oświatowego, rozporządzenie nie jest do końca jasne i może powodować trudności interpretacyjne. Może opinia prawniczki z kancelarii wyspecjalizowanej w prawie oświatowym pomoże przekonać sceptyków, którzy uważają, że tylko się czepiam…

***

Gdyby ktoś zapytał, co jest dzisiaj najbardziej palącym problemem prawnym, budzącym wątpliwości wśród nauczycieli, odpowiem: kwestia wypuszczania uczniów podczas lekcji do toalety. Marcin Kruszewski podjął ten temat w osobnym rozdziale książki. Swoje stanowisko wywodzi z art. 30 Konstytucji i stwierdza jednoznacznie: Każdy, kto uczy się w szkole, zawsze, ale to zawsze ma prawo wyjść do toalety, nie potrzebuje do tego zgody nauczyciela. Wystarczy tylko, że poinformuje go, dokąd idzie (ale nie po co!). Zdaniem autora, ewentualny zakaz wychodzenia do toalety podczas lekcji, wpisany do statutu szkoły, byłby niezgodny z konstytucją, bo naruszałby godność młodego człowieka. Pojawia się w tym miejscu wątpliwość, czy konieczność sprawowania nieprzerwanej opieki nad uczniami, uniemożliwiająca nauczycielowi pójście do toalety w czasie lekcji, nie narusza przypadkiem jego godności, ale pozostawmy to na boku.

Pan Marcin zaznacza: Nie sposób uznać, że nauczyciel, który należycie wykonuje swoje obowiązki, wypuszczając ucznia do toalety naraża go na niebezpieczeństwo. Wyróżniam ten cytat, ponieważ wrócę do niego w dalszej części wywodu. Na razie napiszę tylko, że gdyby to stwierdzenie miało odzwierciedlenie w prawie oświatowym, problem w ogóle by nie zaistniał.

Czym kierują się nauczyciele, utrudniając uczniom załatwianie potrzeb fizjologicznych podczas lekcji? Ano na przykład przekonaniem, że dla wizyt w toalecie przeznaczone są przerwy. Praktycznym doświadczeniem, że uczniowie korzystają z pretekstu wyjścia, by ominąć wybrany fragment lekcji, skorzystać ze ściągawki, miło spędzić kilka czy nawet kilkanaście minut, korzystając ze smartfona albo zapalić elektryka. Gdyby jednak tylko o takie przyczyny chodziło, bezdyskusyjnie przyznałbym rację Marcinowi Kruszewskiemu. Niestety, wielu nauczycieli i dyrektorów szkół słusznie obawia się, że pozwalając uczniowi na wyjście z lekcji do toalety po prostu uchybiają swojemu prawnemu obowiązkowi zapewnienia mu bezpieczeństwa i opieki. W tym miejscu ujawnia się bowiem niespójność przepisów.

W ostatnim czasie krąży w internecie kopia pisma, sygnowanego przez Dyrektora Departamentu Wychowania i Profilaktyki MEN, zawierającego odpowiedź na zadane wprost przez kogoś pytanie o możliwość wypuszczania uczniów do toalety w trakcie lekcji. Nie potrafię potwierdzić autentyczności tego dokumentu, ale przytoczona argumentacja brzmi wiarygodnie, posłużę się nią zatem na użytek niniejszego wywodu.

Z pisma dowiadujemy się, że zapewnienie bezpiecznego korzystania uczniów z toalety (…) powinno być zapewnione przez dyrektora szkoły, nauczycieli i innych jej pracowników, co jest jednym ze sposobów działań prozdrowotnych na rzecz uczniów.

Co do zasady, uczniowie powinni korzystać z toalety podczas przerwy między zajęciami. Jednak każda sytuacja ucznia, w której zgłasza on potrzebę wyjścia do toalety podczas zajęć, powinna zostać właściwie dostrzeżona, z uwzględnieniem zapewnienia mu bezpieczeństwa (zapewnienie opieki w drodze do toalety i w powrocie)…

Stwierdzenie „właściwie dostrzeżona” sugeruje, niezgodnie z wywodem Marcina Kruszewskiego, że istnieje jakaś alternatywa dla bezwarunkowego respektowania tej zgłoszonej potrzeby. Przyjmując jednak nawet, że sytuacja nie podlega interpretacji, pozostaje jasno sformułowany wymóg „zapewnienia opieki w drodze do toalety i w powrocie”. To już ewidentnie kłóci się z wytłuszczonym przeze mnie kilka akapitów wyżej twierdzeniem autora „Prawa Marcina”.

Czytamy dalej: Zgodnie z § 13 i § 14 rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej i Sportu z dnia 31 grudnia 2002 roku w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach, niedopuszczalne jest prowadzenie jakichkolwiek zajęć bez nadzoru upoważnionej do tego osoby, a przerwy w zajęciach uczniowie spędzają pod nadzorem nauczyciela. Jak w świetle tego wygląda opuszczenie miejsca prowadzenia zajęć w celu pójścia do toalety? Trudno powiedzieć, ale nauczyciel raczej nie będzie miał wątpliwości, że nie wolno mu stracić ucznia z oczu, czyli zaniedbać opieki nad nim. Tym bardziej, że w kolejnym zdaniu pojawia się pogróżka:

Obowiązek rzetelnego realizowania zadań związanych z powierzonym stanowiskiem oraz podstawowymi funkcjami szkoły: dydaktyczną, wychowawczą i opiekuńczą, w tym zadań związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa uczniom w czasie zajęć organizowanych przez szkołę, jest ustawowym obowiązkiem nauczycieli, przy czym Karta Nauczyciela stanowi jednoznacznie, że kto nie wywiązuje się z tego obowiązku w sposób właściwy, podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej.

Historia niczym w tragedii antycznej – z równorzędnymi, acz sprzecznymi racjami prawnymi, oraz bohaterem w sytuacji bez wyjścia.

Dalsza lektura dokumentu dodatkowo mrozi nauczycielską i dyrektorską krew: W świetle prawa cywilnego odpowiedzialność za wypadek w szkole może się różnie rozkładać w zależności od konkretnego stanu faktycznego: w niektórych przypadkach ponosić ją będzie organ prowadzący szkołę, w innych dyrektor szkoły lub nauczyciel (np. z tytułu niewłaściwego nadzoru, a także za szkody na osobie powierzonej opiece lub z tytułu szkody wyrządzonej przez podopiecznych, wynikłe z uchybień w wykonywaniu czynności zawodowych). Naprawdę trudno z tego wywieść, że nauczyciel, wypuszczając ucznia bez opieki do toalety, należycie wykonuje swoje obowiązki. Co najwyżej, dopóki coś się nie stanie.

Z końcowej części pisma dowiadujemy się, że regulacje dotyczące organizacji szkoły oraz zasad bezpieczeństwa uczniów powinny być określone w statucie, że można określić odpowiednią długość przerw międzylekcyjnych, która poprawi dostęp do toalet, oraz że samorząd uczniowski może przedstawiać radzie szkoły, radzie pedagogicznej oraz dyrektorowi szkoły wnioski i opinie we wszystkich sprawach szkoły, zatem także dotyczące realizacji praw uczniów. Wszystko to prawda, ale nie pada żadna konkluzja, która odpowiedziałaby wprost na fundamentalne pytanie: czy można wypuścić ucznia z klasy do toalety?!

Zakładając autentyczność przytoczonego tutaj dokumentu nie mam intencji skrytykowania jego autora. Zawartość oparta jest na przepisach i nie jest winą urzędnika MEN, że te przepisy nie przewidują życiowych sytuacji. Po prostu nie ma przestrzeni w prawie dla założenia, że młody człowiek na drodze do toalety „co do zasady” sam odpowiada za swoje zachowanie.

Jedynym w pełni prawnym i bezpiecznym dla wszystkich rozwiązaniem wydaje się zatrudnienie osobnych opiekunów, eskortujących w razie potrzeby uczniów z sal lekcyjnych do toalety. Co najmniej etat na placówkę, jeśli założymy, że będzie to jedna osoba cały czas gotowa przybyć na wezwanie. Precedens jest, bo tak funkcjonuje to podczas egzaminów zewnętrznych. Nie ma natomiast – pomijając nawet kwestię zdrowego rozsądku – potrzebnych do tego ludzi ani pieniędzy.

Jak widać, prawo łamane jest w tej kwestii w szkołach notorycznie i nie ma możliwości wyjścia ze ślepego zaułka. Jakoś ten stan a-prawia (bo nie nazwę tego bezprawiem) funkcjonuje, na zasadzie zgodnej ze słowami nieformalnego credo polskiej edukacji "Nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było". Na szczęście bowiem incydenty wokołotoaletowe zdarzają się rzadko. Zdarzyć się jednak mogą zawsze i zawsze będzie ktoś winny. I będzie to nauczyciel albo dyrektor szkoły…

Poruszony w tym artykule temat tylko z pozoru może wydać się mało istotny. Jest on symbolem wielu niedoskonałości prawa oświatowego, których skutki spadają na nauczycieli. Póki taki problem nie znajdzie jakiegoś sensownego rozwiązania, póty trudno będzie uwierzyć, że edukacja zmierza ku lepszemu. Nie sposób budować bezpieczeństwa i dobrostanu uczniów, nie zapewniając elementarnego poczucia bezpieczeństwa ich nauczycielom.

Postscriptum:

Omówiona tutaj kwestia, jak rzadko, w lepszej sytuacji stawia nauczycieli przedszkolnych, bowiem toalety w ich placówkach są najczęściej przy salach, w których przebywają dzieci. To mógłby być jakiś trop – sanitariat przy każdej sali lekcyjnej w szkole. Niestety, rozwiązanie równie nieprawdopodobne, jak utworzenie osobnego stanowiska do opieki nad wędrującymi do toalety…

A może są jeszcze jakieś zgodne z prawem i - dla odmiany - realne i sensowne propozycje?!

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.