Kultura błędu czy błędna kultura?

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Wiele czasu i miejsca poświęcamy na dyskusje, dotyczące możliwości popełniania błędów. Dla jednych są one oznaką słabości, dla innych warunkiem rozwoju. Jak jest naprawdę?

Rozmawiając z nauczycielami, z którymi spotykam się w mniej lub bardziej oficjalnych warunkach, często dyskutuję o tym, czy uczeń ma prawo do błędu. Czy każda pomyłka stanowi porażkę i czy owa porażka jest czymś negatywnym. To jasne, że nikt z nas nie lubi się mylić. Momenty, w których musimy przyznać komuś rację nie należą ani do komfortowych, ani specjalnie przez nas pożądanych.

Co za kultura?!

Wyobraźmy sobie sytuację: młody człowiek przychodzi na lekcję. Zostaje wywołany do odpowiedzi. Na żadne z zadanych pytań nie udziela w pełni poprawnej odpowiedzi. Otrzymuje informację: siadaj, pała! Czego się o sobie dowiedział? Że jest nieudacznikiem, nie potrafi najprostszych rzeczy i w ogóle nie nadaje się do tej szkoły, do której chodzi i brak mu kultury. Gdyby ją bowiem miał, w połączeniu z przyzwoitością oczywiście, przyszedłby przygotowany. Wszystko to jest oczywiście przejaskrawieniem, ale czy aby na pewno…

Przez wiele lat uczono nas, nauczycieli, by w podejściu do ucznia pokazywać te elementy, których brak. Akcentować momenty niewiedzy, tłumacząc taki stan koniecznością uświadomienia młodemu człowiekowi, z czym powinien jeszcze popracować. Nikt nie miał czasu ani ochoty, by zastanawiać się, dlaczego ten młody człowiek sobie nie poradził. Co spowodowało, że nie odpowiedział? A może się uczył, tylko z jakichś względów nie potrafi tego przekazać?

Okazuje się, że taki model informowania o postępach nie działa. Głównie dlatego, że budzi tylko niechęć, nie dając uczniowi żadnego wsparcia. A przecież można by było inaczej. W oparciu o relacje, zainteresowanie i życzliwość. Czy to tak wiele?

Błąd, to nie widzieć tego, co jest poza błędem

Tu czas na anegdotę. W jednej z pierwszych klas oddałam ostatnio klasówkę. To swego rodzaju inauguracja tego zespołu w rzeczywistości prac kontrolnych. Kiedy każdy licealista trzymał przed sobą sprawdzony arkusz, usłyszeli ode mnie, że każda z tych prac jest dobra. Nie ma znaczenia, czy otrzymali 40 czy 70 procent (w naszej szkole nie ma tradycyjnych ocen). Ważne jest to, że się starali. A, że nie wszystko się udało? Nie szkodzi. Teraz przynajmniej wiemy, w którym dokładnie kierunku podążać, by wiedzieć więcej i umieć lepiej wyrażać własne myśli. Zależało mi na tym, by podkreślić też fakt, że to nie oni zostali ocenieni, a to, co zawarli na kilku kartkach. I uwierzcie, faktycznie w każdym sprawdzianie znalazłam znakomicie omówione elementy. Choć młodym ludziom łatwiej było odnaleźć te złe.

Świat uczniów to jedno, jest jeszcze świat dorosłych, w tym nauczycieli. O ile do młodych ludzi potrafimy podchodzi z pewną wyrozumiałością (uczymy się tego), o tyle do kolegów i koleżanek po fachu, niekoniecznie. Niestety mam wrażenie, że każdy jest najmądrzejszym z mądrych. Z łatwością wytykamy wszelkie potknięcia, przy czym sami żadnych nie popełniamy. Oczywiście w tym miejscu możecie zarzucić mi znów uogólnienie. Nie jest ono jednak bezpodstawne.

Nauczyciel niedoskonały

Należę do kilku grup nauczycielskich w mediach społecznościowych. Od czas do czasu toczą się w nich dyskusje, w których biorę udział (czasami wiem, że moje słowa niczego nie wniosą, więc na starcie rezygnuję, może niepotrzebnie, są jednak takie, do których aktywnie dołączam). Jedna z nich dotyczyła sprawy, wydawałoby się, błahej: błędów ortograficznych na blogach nauczycielskich. Wiele osób podniosło argumenty, mówiące o tym, że jeśli takowe wystąpią, to jasny sygnał, że autor nie szanuje swoich odbiorców i w ogóle najlepiej, gdyby nie został nauczycielem. Skoro nie potrafi pisać, to niech tego nie robi.

Znacie mnie już trochę, pewnie czytaliście inne moje wpisy. Zdarza się i tak, że jakiś złośliwy chochlik/zmęczenie/niedopatrzenie czy inny czort (niewłaściwe skreślić) wprowadzi także do moich tekstów takie lapsusy. Wdzięczna jestem ogromnie tym, którzy w prywatnej wiadomości lub komentarzu zwrócą mi na nie uwagę. Jestem tylko człowiekiem. A błąd, to błąd. Tylko ten się nie myli, kto nic nie robi!

Kto jest bez winy…

Na zakończenie pozostawię Was z komentarzem, który pozwoliłam sobie napisać w jednej z grup. Ciekawa jestem, czy się ze mną zgodzicie?

Czytam wpisy i zastanawiam się, czy nikt z komentujących nie popełnił nigdy błędu (jakiegokolwiek). Tak wiele radykalnych słów napisano o błędach ortograficznych. Zgoda, nie powinny się pojawiać, ale jeśli już się zdarzą, nie są objawem braku szacunku czy nonszalancji. Nie chodzi również o niechlujstwo, jak sugeruje część komentujących. Błąd to błąd. Ten się nie myli, kto nic nie robi. Zastanawia mnie tylko jedno. Skoro tak bardzo podkreśla się niestosowność występowania potknięć językowych (na różnych płaszczyznach), to czy rozmówcy równie starannie i bezbłędnie prowadzą swoje lekcje? Bywam na zajęciach otwartych, konferencjach i niestety często obserwuję brak tejże poprawności (co wynika z różnych względów). Czy i takie błędy są (jak sugeruje spora grupa komentujących) wyrazem brak szacunku? Dla słuchaczy, uczniów, własnej pracy? Może warto się zastanowić, czy każdy z nas jest doskonały?

Bardzo mi przykro, że nie potrafimy się wspierać i tylko szukamy powodu, by wytknąć komuś potknięcie. Chcemy by uczniowie byli otwarci, nie bali się myśleć samodzielnie, ale to przecież wymaga popełniania błędów. Nie chciałabym być narażona na ciągłą krytykę, będąc uczniem. Przestałabym się dzielić własnymi przemyśleniami, bojąc się srogich konsekwencji. Myślę, że taka blokada jest też w nas, dorosłych, nauczycieli. Dlatego wiele osób boi się pokazywać swoją pracę szerzej (a dzieją się fantastyczne rzeczy, które lądują w szufladzie z obawy przed krytyką).Jak niektórzy z Was wiedzą od kilku lat prowadzę blog Zakręcony belfer. W tym czasie zdarzyło mi się kilkukrotnie popełnić gafę (różnego typu). Mimo tego, że czytam swoje teksty i staram się, by były jak najlepsze, jest to nieuniknione. Spotkałam się z różnymi reakcjami. Od ostrej krytyki (za którą podziękowałam, choć miałam ochotę na równie nieprzyjemną odpowiedź), po prywatną wiadomość z subtelnym zwróceniem uwagi (za którą również podziękowałam, z wdzięcznością). Wiem, że publikując narażam się na ocenę. Uważam jednak, że dając siebie, nie mam ochoty „dostać po głowie”. Rzecz jasna nie oczekuję jedynie pochwał, nie w tym rzecz. Tyle padło słów o szacunku. I ja tylko i aż tego szacunku oczekuję. To nic trudnego, zapewniam.

PS Czy to aby nie jest tak, że gdybyśmy nie działali i nie popełniali błędów, to nadal siedzielibyśmy w jaskini? To bo, po co coś zmieniać, skoro jest doskonałe?

 

Notka o autorce: Joanna Krzemińska jest nauczycielką języka polskiego w Szkołach Prywatnych "Mikron" w Łodzi. Prowadzi własny blog edukacyjny Zakręcony Belfer, w którym ukazał się niniejszy artykuł. Należy do społeczności Superbelfrzy RP. Licencja CC-BY.

 

PRZECZYTAJ TAKŻE:

>> Rola błędu w uczeniu się

>> Błąd mile widziany

>> Błąd w szkole