Brytyjczycy poszukują recept na reformę szkolnictwa... w Polsce

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Z pewnym zdumieniem słuchałem słów ministra edukacji Wielkiej Brytanii Michaela Gove, który przebywał z wizytą w Polsce. Podczas zorganizowanego we wtorek przez redakcję Gazety Wyborczej spotkania padło wiele zaskakujących wypowiedzi. I dużo pochwał pod adresem przemian w polskim systemie oświaty, potwierdzonych zdaniem gościa przez wyniki badań PISA.(C) Edunews.pl

System szkolnictwa w Polsce i Wielkiej Brytanii wykazuje nad wyraz wiele podobieństw. W obu krajach zdecydowana większość szkół finansowana jest ze środków publicznych; działają organy i urzędnicy nadzorujący szkolnictwo na poziomie narodowym; do przedszkola idą 3-latki, a do szkoły 6-latki (jak „prawie” i u nas), mamy trzy etapy kształcenia (z dwoma rodzajami szkół średniego poziomu); w klasach jest przeciętnie 25-30 uczniów. Rok szkolny jest nieco dłuższy w Wielkiej Brytanii, większa jest również autonomia szkół w określaniu, ile godzin potrzebują na realizację programu (u nas jest to narzucone w podstawie programowej). Jak to podsumowała dr Małgorzata Skura, pedagog i ekspert MEN, u nich jest system liberalny, a u nas liberalizujący.

W polskiej edukacji zdaniem ministra Gove dobre są dwa rozwiązania – autonomia samorządów w decydowaniu o szkołach oraz egzaminy zewnętrzne. Podoba mu się to, że w polskich szkołach formalnie nie wprowadziliśmy wczesnej specjalizacji już na etapie gimnazjum. W jego ocenie musimy nadal pracować nad podnoszeniem jakości kształcenia, czyli utrzymywać kierunek wytyczony naszymi wynikami w PISA. Zapytany o wyzwania stojące przed szkołą brytyjską, wymienił konieczność zmniejszania różnic w dostępie do edukacji (które w systemie brytyjskim są większe niż w Polsce), dbanie o równomierny rozwój wszystkich szkół i uczniów, zmniejszenie odsetka osób przerywających edukację, tworzenie większych szans dla wszystkich uczniów, aby kształcić umiejętności potrzebne we współczesnym świecie.

Dla mnie najbardziej zaskakujące było to, że minister Gove otwarcie przyznał, że przyjechał do Polski, aby „uczyć się”, czyli dowiedzieć się, jak w ciągu dekady dokonać skoku z poziomu przeciętniaka poniżej średniej w wynikach PISA do prymusa będącego jednym z liderów wśród krajów OECD. W jego ocenie zmiany w polskiej edukacji są wyłącznie pozytywne i dokonaliśmy gigantycznej i udanej transformacji - drugi "Cud nad Wisłą". Dla wielu osób siedzących na sali wydawało się to trudne do pojęcia, ponieważ wśród kilkudziesięciu uczestników spotkania większość poszukując inspiracji do zmian jakościowych w szkolnictwie patrzy między innymi na doświadczenia... brytyjskie. I raczej z nich czerpiemy, co zresztą również było celem spotkania: dowiedzieć się, co to znaczy dobra szkoła made in UK. Dość dobitnie skomentował słowa ministra Gove prof. Mankiewicz – „jeśli to wszystko o polskiej szkole powiedział Panu doradca, proszę go zwolnić, bo to niekoniecznie jest prawda”.

Po słowach Gove’a dyskusja zeszła oczywiście na nasze własne podwórko, bo niewiele osób chciało się z szacownym gościem zgodzić. Dużo uwagi poświęciliśmy gimnazjom i komentując ich sukces na podstawie wyników PISA.

„Gimnazja poprawiły wyniki kształcenia. Natomiast społeczeństwo widzi wyniki poprzez pryzmat tylko jednego momentu - po danych egzaminu gimnazjalnego. PISA pokazuje znacznie lepiej rezultaty uczniów gimnazjów jako zespół pewnych umiejętności, którymi powinni się oni posługiwać. Oczywiście, że widzimy też gimnazja przez pryzmat wieku dojrzewania. A jest to trudny etap rozwoju młodzieży co ciąży też na wizerunku gimnazjów.” –mówiła Krystyna Szumilas.

Komentując jej słowa, prezes ZNP Sławomir Broniarz przyznał, że bez głębokich analiz nie można dziś ot tak po prostu zrezygnować z gimnazjów. Trzeba natomiast eliminować pewne błędy i niepokojące zjawiska (np. związane z kwestiami wychowawczymi), które powodują, że gimnazja są cały czas w centrum uwagi społecznej.

Jednym z punktów dyskusji były testy. Dr. Przemysław Sadura zauważył, że w naszym systemie testy niekoniecznie kształtują wiedzę i umiejętności. Są narzędziem pomiaru, ale jaka powinna być ich rola. Czy ma to być diagnoza sytuacji ucznia i pomiar pewnego kapitału kulturowego, czy element selekcji umożliwiający formalne przejście przez drzwi do kolejnego etapu rozwoju. Negatywne w Polsce jest to, że szkoły zaczęły uczyć pod testy i pod klucz, nie przyczyniając się do budowy kapitału społecznego. Jak to skomentował minister Gove, trzeba jednak pamiętać, że testy przyczyniają się jednak do rozwoju społecznego, ponieważ pozwalają w sposób neutralny ocenić ucznia w oderwaniu od jego pochodzenia, koloru skóry, subiektywnych odczuć uczących, czy nawet uprzedzeń. Nauczyciel powinien mieć swobodę w kreowaniu nauczania, musi mieć autonomię, ale też jego praca i wyniki muszą być mierzalne, aby można było ocenić, jak uczy i jakie wyniki osiągają jego uczniowie.

Komentarz do całej dyskusji można mieć następujący: Gove jako polityk, podobnie jak minister Szumilas, poszukuje przede wszystkim wskaźników, na których można się oprzeć opowiadając o swoich sukcesach. Wskaźników tych nie dostarczą nauczyciele – wiecznie krytykujący (i najczęściej słusznie) reformy ministerstwa edukacji, nie dostarczą rodzice (bo o szkole w większości nie mają pojęcia i się nią nie interesują), ani żadne badania realizowane w Polsce (bo zawsze będzie można im zarzucić brak rzetelności). Dlatego badania PISA, jeśli oczywiście dany kraj wypada w nich dobrze lub nawet lepiej, są tak hołubione przez polityków (i urzędników) wszelkich maści. Wtedy się nimi władze oświatowe chwalą na lewo i prawo. Gdy wypada gorzej (jak aktualnie w Stanach Zjednoczonych), wtedy temat wyników PISA jest ledwo poruszany w kampanii politycznej i prezentowany tylko w kategorii dalekosiężnych planów i wyzwań dla szkolnictwa. Badania PISA w pewien sposób stają się narzędziem walki politycznej i głównym argumentem, którego używa się w debacie o jakości nauczania.

Czyli – jest dobrze w polskiej szkole, a będzie jeszcze lepiej – tak można ocenić wypowiedzi pani minister Szumilas podczas spotkania. Inaczej mówiąc, wszyscy, którzy krytykują sytuację w edukacji są raczej w błędzie, bo badania PISA...

Zbyt krótko trwało spotkanie, aby można było rzetelnie i głęboko o problemach polskiej szkoły podyskutować. Niestety, dość płytka jest nasza debata o edukacji i takie spotkania to uwidaczniają. Brakuje spokojnej, długiej i konstruktywnej wymiany (a zatem i słuchania się nawzajem), dzięki której można byłoby w szerokim gronie eksperckim (bez pomijania zdania pracujących w szkołach nauczycieli), spisać w punktach co jest dobre, a co wymaga poprawy. A następnie zastanowić się, jakiej reformy naprawdę potrzebujemy i od czego zacząć (potem to zacząć realizować). Wiele osób zauważa, że o polskiej szkole decydują urzędnicy, a nie praktycy edukacji. Przydałoby się to zmienić, bo istnieje spore niebezpieczeństwo, że w badaniach PISA będziemy wypadać dobrze, ale w takich wskaźnikach jak np. bezrobocie wśród młodzieży po ukończeniu szkoły fatalnie. Niestety te wskaźniki dotyczące bezrobocia wcale nie są w Polsce optymistyczne.

Relacja ze spotkania również na stronach Gazety Wyborczej.

(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)