O umiejętności uczenia się (2)

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

System oświaty wymaga ciągle daleko idących zmian i to zmian sięgających jego podstaw prawnych. Uczestnicy dyskusji wskazują na konieczność nowych rozwiązań prawnych i przygotowania aktów prawnych, które nadałyby nową dynamikę rozwoju edukacji. Od czegoś jednak trzeba zacząć rzeczywistą transformację polskiej oświaty. Od czego?PHOTO: ISTOCKPHOTO

Karol Semik: W moim przekonaniu należy z jednej strony rozpocząć pracę organiczną, z drugiej zaś, przemianę mentalną. Krótko mówiąc, trzeba dobrze realizować podstawę programową i badać jakość pracy szkoły, ale trzeba też przekonać do tego całe środowisko edukacyjne.  Bo jeśli zmiany nie dotkną wielu miejsc, jeśli to będzie mała wyspa na oceanie, to obraz polskiej oświaty nie zmieni się ani na jotę.

Wojciech Starzyński: Dotknął pan kurator ważnego problemu, ponieważ z jednej strony tworzymy rozwiązania prawne, które zachęcają, a nawet popychają nauczycieli do aktywności i poszukiwań na własną rękę. Z drugiej natomiast, istnieje kluczowe pytanie: jak tę dynamikę i motywację wywołać i podtrzymać? Pojawiło się ostatnio przekonanie, że lata 2010 – 2020 to złota dekada dla Polski, ale jeśli ją przegapimy, wpadniemy w czarną dziurę. Zatem od odpowiedzi na powyższe pytania zależy czy nam się uda, czy nie. Wiadomo, że idziemy w dobrym kierunku, tylko czy zdążymy?

Anna Sobala-Zbroszczyk: Właśnie w raporcie „Polska 2030” jest taki stresujący wątek, z którego wynika, że jak my czegoś teraz nie zrobimy, to zatrzymamy się w rozwoju. Musimy więc coś zrobić. Tylko co? Co może przechylić szalę na stronę pozytywnych zmian w edukacji zanim siła inercji, rutyny, mentalności nie zepchnie jej na drugą stronę? Sztuką jest bowiem stworzyć dobry akt prawny, ale jeszcze większą sprawić, żeby on nie był martwy.

Anna Raczyńska: Jak przełamać coś, co przez dziesiątki lat pokutowało w polskiej szkole?

Anna Sobala-Zbroszczyk: Żeby przełamać tę inercję i rutynę, o której mówiłam, trzeba – powiem to kolokwialnie – łupnąć. Trzeba stworzyć takie rozwiązanie prawne, które uderzy w segment hamujący rozwój i go rozbije. Dzierzgowska łupnęła w strukturę i to spowodowało lawinę innych zmian. Jest pytanie czy MEN łupnie, a jeśli tak, to w co? Na razie proponuje sensowne ustawy, ale tylko na papierze. Według mnie łupnięciem byłaby likwidacja Karty Nauczyciela.

Karol Semik: Proponuję nie używać pojęcia likwidacja.

Anna Sobala-Zbroszczyk: Tej ustawy nie da się modyfikować.

Karol Semik: Trzeba zastąpić ją innym aktem prawnym. Od czasów Komisji Edukacji Narodowej opis stanu nauczycielskiego miał zawsze status prawny.

Wojciech Starzyński: Kartę Nauczyciela należy zastąpić nową ustawą, która regulowałaby wszystkie sprawy związane ze specyfiką tego zawodu.

Anna Sobala-Zbroszczyk: Ja właśnie takie zastąpienie jej innym dokumentem miałam na myśli – mógłby to być na przykład zbiorowy układ pracy. Łupnięcie to nic innego jak znalezienie takiego rozwiązania prawnego, które oddali szkołę od urzędniczych struktur, a pchnie ją w tym kierunku, w którym ona powinna być pchana. Mam oczywiście parę pomysłów na łupnięcie.  Pierwszy, to możliwości przekazywania szkół przez samorządy innym podmiotom prawnym. To po prostu inna forma decentralizacji. Ta dotychczasowa wepchnęła bowiem szkoły w struktury urzędnicze, utrudniające likwidację wielu barier. Drugi, to konsekwentne poszerzanie autonomii szkół, również służące odwiązaniu ich od tych struktur. Bo co się dzieje w samorządach? W samorządach są biura edukacji, procedury, papiery i w konsekwencji decyzyjna bezradność dyrektorów szkół. I wreszcie ostatnia zmiana administracyjna, która odblokuje hamulce, to system awansu nauczycieli, bo ten, który dziś obowiązuje, nie ma żadnego związku z potrzebami współczesnej edukacji.

Wojciech Starzyński: Powstaje pytanie: jak to zrobić? Otóż według mnie, należy mieć odwagę oraz umiejętność napisania i publicznego przedstawienia nowej ustawy oświatowej. I jeśli nawet nie będzie widoków na jej przejście w parlamencie,  to jednak zacznie ona zmieniać mentalność i wyzwalać potrzebę zmian. Co więcej, taki dokument może stać się przedmiotem obywatelskiego lobbingu. Przecież konstytucja daje nam taką możliwość. I to jest jedno. Po drugie zaś, aby stało się to, o czym między innymi mówiła przed chwila pani dyrektor, a STO mówi od lat, wystarczy wprowadzić małą nowelizację ustawy oświatowej. To spowoduje, że szkoły publiczne zakładane przez inne podmioty, będą tak samo rejestrowane jak szkoły niepubliczne. Kilka lat temu, w Rembertowie, szkoła niepubliczna chciała założyć szkołę publiczną i - szczerze mówiąc- gdyby nie pewne znajomości, to zgody władz miasta Warszawy na jej otwarcie by nie było. Zakładanie szkół przez inne podmioty powinno być standardem, a nie pochodną układów. Wtedy będziemy mieli prawdziwy rynek edukacyjny,  a tym samym większe szanse na lepszą jakość kształcenia.

Ligia Krajewska - Dyrektor Gabinetu Politycznego Ministra Edukacji: Jestem samorządowcem, a mimo to źle odbieram fakt, że samorząd nie dostrzega pozytywnej, stymulującej roli konkurencji w edukacji, nie myśli w sposób otwarty o podnoszeniu jakości pracy szkoły. Rzeczywiście, jest coś takiego w samorządach, że zamiast wspierać organizacje pozarządowe i cały sektor niepubliczny, traktują tę sferę jak konkurencję, nie dostrzegając, że także sobie przynoszą tym szkodę. Publikowana ostatnio w „Gazecie Wyborczej” ocena warszawskiej edukacji ujawniła, że mieszkańcy miasta odbierają ją nie najlepiej. Biorąc pod uwagę duże nakłady na oświatę, musimy przyznać, że jest to co prawda organizm duży, ale jednocześnie mało mobilny, bardzo urzędniczy. W Polsce jest chyba tylko jedna gmina, Jarocin, która odważyła się założyć fundację, sprywatyzować wszystkie szkoły w swojej gminie, wyzwolić je spod Karty Nauczyciela i od razu wyniki nauczania poszły w górę. Bo umówmy się, nic tak nie działa jak konkurencja. To widzimy po handlu. Edukacja też jest usługą. Szkoła i nauczyciel służą społeczeństwu. Dlaczego więc mechanizm konkurencji miałby tu nie zadziałać?

Anna Sobala-Zbroszczyk: Zadziała, jeśli uda nam się „przeorać”  społeczną świadomość. Pytanie jak to zrobić? To jest bardzo trudne, mimo że od dwudziestu lat budujemy gospodarkę rynkową. Okazało się jednak, że są enklawy, których procesy transformacji nie dosięgły i edukacja jest jedną z nich. Bo jeśli kogoś uwiodło hasło: weźmy sprawy w swoje ręce, to z czasem przekonał się, że w oświacie jest ono zwodnicze. Myśmy wzięli szkoły w swoje ręce, a teraz co rusz okazuje się, że dla samorządów nie jest to żadną wartością. Samorządy mają swoją działkę, a szkoły niepubliczne się na niej nie mieszczą, po prostu nie jesteśmy ich. Zatem powtórzę pytanie: Jak to zrobić? W Hiszpanii, w Niemczech najważniejsze zmiany zaczęły się od społecznej dyskusji na temat. Rząd przedstawiał projekt, który był oceniany w publicznym dyskursie. Jest wtedy szansa na to, by pogodzić różne stanowiska i dać decydentom legitymację do dalszych działań. Znam oczywiście argumenty przeciw debatom, ale  przecież gdzieś trzeba szukać sposobu na przemiany w tak ważnej sferze społecznej.

Karol Semik: W swojej strategii wprowadzania zmian skupiają się państwo na warunkach zewnętrznych. I ja to rozumiem. Wróćmy jednak do wewnętrznych reguł funkcjonowania szkół. Kiedy mówimy o sprawdzaniu jakości ich pracy, to nie wolno tego zawęzić wyłącznie do oceny wystawionej przez formalny nadzór. To nie jest jedyne kryterium. Mocną i wiarygodną częścią tego systemu powinni być też rodzice. Dla mnie jako dyrektora szkoły ich osąd był niezmiernie ważny. To rodzice byli często autorami bardzo dobrych pomysłów. To oni znając swoje dziecko, mówili w czym trzeba mu pomóc, a co tylko rozwijać. Dobra szkoła, to szkoła oceniona dobrze przez środowisko. Profesor Mizerek, znawca procesów ewaluacji uważa, że diagnoza edukacyjna powinna trafiać do opinii publicznej. Nie robimy więc jej dla siebie, ale także dla dziecka i rodziców. Zdarza się, że szkoła dobrze się ocenia, a rodzice tej opinii nie podzielają. Należy więc znaleźć płaszczyznę wspólnej oceny, aby zweryfikować co jest odczuciem, a co faktem. Co więcej, ewaluacja dobrze realizowana wskaże czy szkoła dryfuje, czy przyjęła jakiś cel w stosunku do społeczności uczniowskiej. 

Ligia Krajewska: Należy jednak pamiętać, że to musi działać w dwie strony. Potrzebna jest nowa definicja relacji między uczniami i rodzicami a szkołą. Potrzebne jest dookreślenie kompetencji i mechanizmów, które pozwolą z nich korzystać i zerwać z anachronicznym myśleniem. Nie chodzi o to, by rodzic mógł  narzucać nauczycielowi swoją koncepcję, ale też nie o to, by nauczyciel wystawiał oceny wedle oczekiwań rodziców. Nie może być tak,  że nauczycielka nie pozwala dzieciom malować farbami, bo pobrudzą ławki, a szkoła jest po remoncie, ani tak, że przyzwyczajeni do poddańczych stosunków rodzice dbają o dobre kontakty z panią lub panem, żeby nie zaszkodzić swojemu dziecku. Tak zachowawcze postawy nie otworzą szkoły na nowe zadania, do których należy między innymi nauka jak uczyć się.

Maciej Winiarek: Zgadzam się z tym, że społeczna świadomość pozostawia w tym względzie wiele do życzenia. Byłem kiedyś członkiem rady rodziców i – ku mojemu przerażeniu – słyszałem najczęściej: pani lepiej wie co robić; proszę to robić, my się zgadzamy. Moje argumenty typu: no nie, jesteśmy tu po to, by przedyskutować problem, bo on dotyczy naszych dzieci, trafiał w próżnię. Z zainteresowaniem obserwuję brytyjski rynek edukacyjny, gdzie rady rodziców są bardzo silnie umocowane. Jeśli więc chcemy, aby rola rodziców była znacząca, musimy o to umocowanie zadbać. Samo powołanie rady rodziców niczego nie zmienia. Zwłaszcza, kiedy nie ma otwarcia ze strony szkoły. A patrząc z boku jako rodzic, mam wrażenie, że środowisko edukacyjne jest bardzo hermetyczne i zamknięte na nowe propozycje.

Karol Semik: Szkoła publiczna powinna być bardziej uspołeczniona.

Maciej Winiarek: I to może się stać właśnie dzięki temu, że rodzice otrzymają realne prawo głosu. Oni funkcjonują na rynku pracy, znają  jego trendy i wymogi, wiedzą jakie kompetencje są na nim potrzebne, mogą więc mówić o świecie poza murami szkoły. Przecież polska szkoła zamknięta jest jak więzienie. To nie jest szkoła przyjazna twórczemu i kreatywnemu myśleniu. To jest szkoła, w której trzeba zapomnieć o technologii, bo jej nie ma, trzeba wyłączyć komórki, bo jest zakaz. Jeśli więc rodzice zaczną wywierać większą presję i wymagać od dyrektora wizji i strategii konkretnych działań, szkoła zacznie powoli odpowiadać na współczesne potrzeby.

Wojciech Starzyński: Podjęliśmy niezwykle ważny temat, którym Społeczne Towarzystwo Oświatowe zajmuje się od ponad dwudziestu lat. Problem polega na tym, że jeśli kluczem do zmiany tej sytuacji jest między innymi większe upodmiotowienie rodziców, to powstaje pytanie: co władza centralna, władze oświatowe zrobiły, aby tym rodzicom pomóc się upodmiotowić? Niestety, jest tu tylko jedna odpowiedź – nie zrobiły nic lub prawie nic. Mam zatem nadzieję, że dzięki projektowi, który realizujemy razem z Mazowieckim Kuratorium, w najbliższym czasie uda nam się dokonać wielkiego wyłomu w tej sprawie. To jest olbrzymie wyzwanie, ponieważ zrywa z utartą praktyką. Dotąd bowiem, wszystkie parametry określające jak dalece rodzice mogą ingerować w zasady działania szkoły są ustalane przez korporacje zawodową nauczycieli. Tymczasem to są dwa różne środowiska, które muszą się spotkać i rozmawiać.

Ligia Krajewska: Zwróćcie państwo uwagę na jeszcze inną rzecz. Na konserwatywne podejścia rodziców do całego systemu kształcenia. Kiedy zapiszemy dziecko do klasy, to chcielibyśmy, aby ono tkwiło jak najdłużej w tej samej grupie społecznej. A co robią Amerykanie jako mobilny naród? Od pierwszej klasy szkoły podstawowej dziecko uczy się funkcjonowania w różnych grupach. Jest to co prawda naród wielokulturowy, więc potrzeby współistnienia są nieco inne, ale oni wiedzą też, że mobilność przygotowuje do zmiany miejsca pracy i zamieszkania. Natomiast polska szkoła jest statyczna.

Anna Raczyńska: Statyczna także dzięki konserwatywnej postawie nauczycieli?

Ligia Krajewska: Oczywiście. Po pierwsze, uczeń jest traktowany przez nauczyciela jak zbiorowość. Pomija się jego indywidualne cechy i potrzeby. Po drugie zaś, szkoła nie jest otwarta na nową organizację kształcenia. Kiedy słyszę na naradzie dyrektorów, że nie można pojechać na lekcje biologii do lasu, bo straci się lekcje historii i polskiego, to we mnie się wszystko burzy. Jeśli dyrektor nie rozumie, że wyjeżdżając w teren można zrealizować program z kilku przedmiotów jednocześnie, to znaczy, że nie rozumie istoty współczesnej edukacji.  I to jest dramat polskiej szkoły. Taka  szkoła nie nauczy jak się uczyć.

Karol Semik: Tutaj widać postawę przeciętnego Polaka. Profesor Henryk Mizerek powiedział niedawno bardzo obrazowo, że Polak z natury jest smerfem Marudą. Nauczyciele też mają zakodowaną niechęć do zmian. Lęk przed nimi. Tymczasem funkcjonowanie we współczesnym świecie wymaga otwartości. Zadaniem szkoły jest zatem także przeformatowanie naszych cech charakterologicznych.

Na szczęście, to się zmienia. My jeździmy na przykład z uczniami na zajęcia z fizyki do Winterthur w Szwajcarii. Bardzo bogaci Szwajcarzy doszli bowiem do wniosku, że zamiast wyposażyć każdą szkołę w pracownię fizyczną, lepiej wybudować jedno centralne laboratorium.  Postawili więc sześciokondygnacyjny budynek, a każde piętro to inny dział fizyki. Uczniowie jadą na cały dzień i wykonują różne ćwiczenia. Pracują sami, a jeśli mają problem, korzystają ze wsparcia nauczyciela. To jest właśnie doskonała metoda uczenia się. Dlatego na takiej zasadzie działać będzie przyszłe Centrum Nauki Kopernik w Warszawie.

Maciej Winiarek: Amerykańscy badacze twierdzą, że w świecie szybkich zmian, globalizacji i Internetu, w którym nic nie jest przewidywalne, trzeba posiąść trzy kluczowe umiejętności. Pierwsza, to umiejętność przetwarzania informacji, czyli nauczyciel zmienia się z dostarczyciela informacji w moderatora. Druga to globalna komunikacja, a trzecia to umiejętność zarządzania własnym procesem uczenia się. One nie dają gwarancji sukcesu, ale otwierają drogę do niego, a to oznacza możliwość trwania na rynku pracy. Szkoła powinna je więc kształtować. Byłbym bardzo rad, gdyby w procesie planowanych zmian pamiętano o tych trzech umiejętnościach, gdyby było o nich głośno i gdyby były one brane pod uwagę przy ocenie pracy szkoły. Na razie ta ocena wypada źle. Jesienią uczestniczyłem w cyklu konferencji poświęconych temu, jak polska szkoła powinna się odnieść do globalnego świata. Na każdej z nich pytałem: czy państwa szkoły uczestniczą w wirtualnym projekcie? Spośród reprezentantów kilkuset placówek, tylko jedna osoba podniosła  rękę. A więc to co realizuje się na świecie od dobrych dziesięciu lat, u nas nie jest jeszcze stosowane.

Anna Raczyńska: Czas na pointę naszej dyskusji.

Karol Semik: Mam przed sobą szklankę wypełnioną wodą i duży dzbanek. Przyjmijmy, że woda to efekty działań w edukacji. W szklance są one widoczne. Jeśli zaś przeleję tę wodę do dzbanka, będą one widoczne o wiele mniej. Tymczasem nam chodzi o taki system edukacji i wychowania, który będzie systemowo dobrze funkcjonował i każdy zobaczy efekty.

Maciej Winiarek: Odwołam się do przypowieści, która może być podsumowaniem. Otóż do chińskiego mędrca przychodzi uczeń i mówi: przyjmij mnie, chcę się uczyć od ciebie. Nie jesteś gotowy, odejdź – odpowiada mędrzec.  Po pewnym czasie uczeń przychodzi drugi raz z tą samą prośbą i znów słyszy: nie jesteś gotowy, odejdź. I tak sytuacja powtarza się kilka razy, aż wreszcie mędrzec powiada: skoro mówisz, że jesteś już gotowy, to cię przyjmę. Po czym bierze wypełnioną płynem szklankę i zaczyna do niej wlewać wodę. Co robisz? – pyta uczeń. Przecież wiadomo, że jeśli szklanka jest pełna, to woda się rozleje. A wtedy mistrz mówi: ty właśnie jesteś jak szklanka pełna wody. Opróżnij ją i wtedy przyjdź do mnie. Wtedy będziesz  gotowy, żeby się uczyć. I polska oświata jest właśnie taką szklanką pełną wody. Jest pełna wiedzy, informacji, ale wciąż niegotowa na prawdziwą naukę. Jak ją opróżnić? Oto jest pytanie.

(żródło: Edukacja i Dialog)