Zapowiedziana przed wyborami przez opozycję likwidacja prac domowych w szkołach podstawowych wzbudziła wiele kontrowersji. Jako że jednak dotrzymywanie obietnic stało się ostatnio naczelną cnotą politycznych zwycięzców, nowa władza musi teraz zmierzyć się z tym problemem. Nie jest łatwo, o czym może świadczyć ograniczenie pierwotnej, kategorycznej zapowiedzi jedynie do pierwszego etapu edukacyjnego. Wiceministra Katarzyna Lubnauer obwieściła mianowicie w noworocznym wywiadzie dla Radia ZET, że trwają prace nad rozporządzeniem, które wprowadzi zakaz zadawania prac domowych nie w całej podstawówce, a tylko w jej najmłodszych klasach. Jak wyjaśniła: „W klasach I-III te prace domowe nie mają sensu. Takie dziecko samodzielnie pracy domowej nie rozwiąże. Realnie to nie jest zadanie tylko dla dzieci, ale i dla rodziców”. Co do starszych klas, mowa była jedynie enigmatycznie, o „ograniczeniu”.
(Od)ważne słowa, czyli szkolne zmiany, które zaczynają się w języku
Czy język jedynie opisuje rzeczywistość? Zgodnie z koncepcją językowego obrazu świata jest inaczej: język kształtuje to, jak myślimy o świecie, a nasz sposób myślenia wpływa na rzeczywistość. Ta z kolei oddziałuje na język – to wzajemna relacja. Dlatego tak ważna jest nasza świadomość, jak ten układ działa. Dzięki temu możemy nie krzywdzić siebie ani innych ludzi.
Summum ius summa iniuria
Wśród cywilizowanych społeczeństw panuje przynajmniej deklaratywny konsensus w kwestii konieczności przestrzegania prawa. Popularność łacińskiej sentencji Dura lex sed lex, będącej sparafrazowaną wypowiedzią uznanego rzymskiego jurysty Ulpiana, jest na to dowodem. Niestosowanie się do takiej właśnie wykładni (bez przywoływania jej pierwotnego kontekstu) wypominają obecnie szkole i nauczycielom rozmaici porwani kulturą woke pedagogiczni wrażliwcy, nomen omen obudzeni mentalną koniunkturą i polityczną poprawnością. Tym samym sugerują oni, że nauczyciele i nauczycielki, wykonując swój zawód, en mass praw obsługiwanego podmiotu nie znają lub świadomie je łamią, jako sobie niewygodne.
Idzie nowe?
Czwarta dekada XXI wieku to czas, w którym najprawdopodobniej dojdzie do zasadniczego przełomu w organizacji pracy szkół. Co ciekawsze rewolucji tej dokonają nie dorośli, ale ich dzieci. W zasadzie przeprowadzają ją już od dłuższego czasu. Dzisiejsza szkoła to arena powtarzających się paradoksów. Z jednej strony zakłada kształcenie indywidualnych, kreatywnych oraz przedsiębiorczych osobowości, z drugiej podporządkowuje wyniki kształcenia narzuconym odgórnie standardom, badanym przy pomocy zuniformizowanych narzędzi. W efekcie coraz częściej podczas egzaminów formą potwierdzenia osiągnięć uczniów ma być test, który bada to, co bada, a całkowicie pomija się możliwości, które uczniowi szansę zrozumienia kim jest, za co może się lubić i nad czym warto, by jeszcze popracował.
Czas na zmiany w nauczaniu informatyki w szkołach
Jestem bardzo zainteresowany tym, w jaki sposób nowe kierownictwo Ministerstwa Edukacji Narodowej podejdzie do kwestii nauczania informatyki w naszych szkołach. Nie ukrywajmy, że jako społeczeństwo mamy "pewne" zaległości w umiejętnościach korzystania z cyfrowych narzędzi, plasując się ciągle w ogonie Europy. Dlatego uważam, że teraz nadszedł czas na zmiany.
Czas na zmianę miejsca informatyki w nauczaniu szkolnym
Tytuł „Czas na zmiany nauczania informatyki w szkołach” artykułu w Edunews.pl[1] brzmi groźnie, jakby kształcenie informatyczne było rzeczywiście w złej sytuacji. Rzeczywiście, „jako społeczeństwo… mamy zaległości w umiejętnościach korzystania z cyfrowych narzędzi, plasując się w ogonie Europy”, co potwierdzają dane Eurostatu[2]. Za poziom cyfrowych umiejętności społeczeństwa nie można jednak obarczać zajęć informatycznych w szkołach.
Ocena w służbie uczenia się
Podejście do oceniania może i powinno się zmienić. Przede wszystkim ocena zamiast mierzenia wiedzy i umiejętności ucznia, powinna pomagać mu się uczyć. Przedstawiam osiem wskazówek do procesu oceniania wynikających z oceniania kształtującego.
Ostatnie komentarze