Jak wieść niesie, Ministerstwo Edukacji Narodowej przygotowuje się na przyjście drugiej fali pandemii, spodziewanej jesienią. Bardzo prawdopodobne bowiem, że koronawirusy nie okażą należnego posłuchu premierowi Morawieckiemu, który już na początku lipca zapowiedział bezwarunkowy powrót we wrześniu do normalnej, stacjonarnej nauki w szkołach. W tej sytuacji funkcjonariusze zatrudnieni na kierowniczych stanowiskach w MEN wykonują działania ubezpieczające, „na ewentualność potrzeby powrotu do zdalnego nauczania”. Co do zasady – bardzo dobrze, bo opinie na temat skali zagrożenia epidemicznego są w społeczeństwie równie głęboko podzielone, jak sympatie polityczne, i wszystko zdarzyć się może. Co do szczegółów…
Niewiele jeszcze wiadomo, bo czterdzieści dni dzielących nas od pierwszego września, to przy sprawności decyzyjnej MEN cała wieczność i żaden nowy akt prawny dotykający COVID-19 nie ujrzał dotąd światła dziennego. Jednak za sprawą niezawodnego redaktora Artura Radwana z „Dziennika. Gazety prawnej”, mamy przeciek. Otóż planuje się podobno, że decyzję o zamknięciu szkoły i przejściu na zdalne nauczanie ma podejmować dyrektor, po zasięgnięciu opinii kuratorium.
Prasa niezrepolonizowana zdążyła już zadać mi pytanie, co ja na to. Sens mojej odpowiedzi jest zgodny z początkiem tytułu tego postu. Ani ja jako dyrektor, ani (tym bardziej!) urzędnicy kuratorium nie mamy żadnych kwalifikacji do podejmowania decyzji z zakresu epidemiologii: wiedzy ogólnej o sposobach rozprzestrzeniania się wirusa, i szczegółowej, o sytuacji epidemicznej w najbliższej okolicy. Dyrektor ma szansę, co najwyżej, wiedzieć coś o zakażeniach w swojej placówce, ale jeśli do takich dojdzie, to zadziałają procedury sanitarne, które SANEPID-y mają już całkiem dobrze przećwiczone, czyli przede wszystkim izolowanie osób zagrożonych na kwarantannie. Za czym zazwyczaj pójdzie, niejako z automatu, zamknięcie placówki. W całości lub części. Kuratorium nie jest tu potrzebne.
Można jednak wyobrazić sobie sytuację, że stwierdzonych zakażeń w szkole nie ma, ale są w sąsiedniej, albo szczególnie dużo w okolicy. Wokół głowy dyrektora rozpoczyna się starcie zwolenników dwóch poglądów. Jedni twierdzą stanowczo, że miejsce dzieci jest w klasie, a nauka zdalna i pozbawienie ich kontaktów społecznych niesie większe zagrożenie niż ewentualne zachorowania. Słusznie! Drudzy utrzymują, że nie wolno lekceważyć zagrożenia zdrowotnego. Też racja!
Dyrektorowi pozostaje zwrócić się z prośbą o radę do swojej… osobistej intuicji, której rada nie będzie wszakże oparta na wiedzy epidemiologicznej – bo tej nie posiada. Dolary przeciw orzechom, że zadecyduje analiza siły oddziaływania zwolenników obu możliwych poglądów. Zaryzykować pozostanie w murach szkoły, czy ukryć się w domach? Warto jednak zauważyć, że jakąkolwiek decyzję podejmie dyrektor, opinia kuratorium nie wniesie niczego nowego. Szczególnie, że będzie tylko opinią. A nie może być decyzją, bowiem zgodnie z obowiązującą w sezonie COVID-19 niepisaną, ale doskonale widoczną pragmatyką, władze oświatowe nie przyjmują na siebie żadnych obowiązków skutkujących ich bezpośrednią odpowiedzialnością za cokolwiek.
Mam wrażenie, że obdarowanie kuratorów prawem opiniowania nie ma na celu usprawnienia procesu decyzyjnego, ani nawet zmniejszenia nieco indywidualnej odpowiedzialności dyrektora. Pomysł ten oceniam raczej jako nic nie znaczący w praktyce akcent udziału władzy państwowej w rozwiązywaniu problemu, co później pozwoli zapisać w kolejnym raporcie z czasów zarazy, że kuratorzy aktywnie wspierali dyrektorów placówek w ich pracy.
Żeby nie ograniczyć się do krytyki napiszę, jak z mojego punktu widzenia należałoby zorganizować podejmowanie decyzji w sprawie zawieszenia działania szkoły i przejścia na zdalne nauczanie. Decydować w tej sprawie powinien tylko i wyłącznie Powiatowy Inspektor Sanitarny, na wniosek dyrektora placówki, zaopiniowany przez organ prowadzący i (niech będzie!) kuratorium. Procedura powinna zakładać wydawanie opinii w ciągu 24 godzin, z domniemaniem opinii pozytywnej w razie jej braku, i drugie tyle czasu dla Inspektora na wydanie decyzji. Żeby taki system się „spinał” dyrektor powinien zostać wyposażony w prawo samodzielnego zawieszenia działalności swojej placówki na okres dwóch dni, potrzebny do uzyskania decyzji szefa lokalnego SANEPID-u.
I tyle.
Kompetencje sanitarne pozostają w instytucji do tego powołanej. Dyrektor uzyskuje prawo podejmowania doraźnych decyzji. Możliwość wyrażenia opinii zachowują dwa ciała na tyle mało kolegialne, że mają szansę zająć stanowisko w krótkim czasie.
Taki system byłby dla mnie zrozumiały i sensowny.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.